sobota, 15 listopada 2014

Rozdział 36: Prorok.

Zmarłych nie obchodzą ich pogrzeby.
Wspaniałe uroczystości żałobne służą jedynie
zaspokojeniu próżności żywych.
~Eurypides

   Żeby móc pójść na spotkanie z Poblenou, musiałem przyrzec ojcu, że wrócę do domu na kolację. Odtąd w dni powszednie obowiązywała nowa nieprzekraczalna granica: dwudziesta dryga trzydzieści.
   Nie oznaczało to jednak, że nie będę musiał jechać do Bostonu. Zarówno dla ojca, jak i dla matki klamka zapadła. Miałem już zarezerwowane miejsce w high school.
   Patrząc z okna pociągu na morze, usiłowałem zapomnieć o tych sprawach. Szara Barcelona wyłaniała się zza kominów elektrowni.
   Dziwnie było mieć to liczące dwa miliony mieszkańców miasto tak blisko i zarazem tak daleko, że dwudziestominutowa podróż wydawała się odyseją. Znałem ludzi z Tei, którzy wybierali się do Barcelony zaledwie parę razy do roku. Jak gdyby to był pełen niebezpieczeństwa świat, w którym wszelkie środki ostrożności są niewystarczające.
   Na miejscu byłem trzydzieści minut przed czasem. Chciałem jeszcze pospacerować trochę wśród grobów. Dałem ojcu słowo, więc miałem dla siebie mniej więcej dwie godziny.

++++

   Cmentarz w Poblenou zdobił masywny portyk z kolumnami przywodzącymi na myśl egipską świątynię. Ujrzałem przed nim kilkunastoosobową grupę turystów z przewodnikiem. Mężczyzna trzymał w ręku pochodnię, choć było jeszcze jasno.
   W pewnym momencie zwrócił na mnie uwagę.
   - Jesteś z nocnego szlaku?
   - Nie, przyszedłem sam.
   - Przykro mi, ale cmentarz jest zamknięty. Tylko zorganizowana grupa może przebywać w środku.
   - W takim razie chciałbym dołączyć do wycieczki.
   Z pomruków niezadowolenia wywnioskowałem, że muszę zapłacić za bilet. Ale wtem z tłumu wyłoniła się tęga kobieta, która wyglądała, jakby była kimś ważnym.
   - Niech wejdzie - powiedziała. - Trzeba uświadamiać młodzieży, gdzie się to wszystko kończy.
   Chwilę później przewodnik dał znać, żebyśmy ruszyli za nim. Odniosłem wrażenie, że cmentarz jest ogromny, co z resztą zaraz znalazło potwierdzenie w opowieści mężczyzny z pochodnią.
   - To najstarsza nekropolia w Barcelonie, licząca ponad trzydzieści tysięcy grobów - rozpoczął. - Chociaż trudno w to uwierzyć, z początku była uważana przez mieszkańców miasta za niebezpieczne miejsce. Zbudowano ją w pewnym oddaleniu od cywilizacji, między grobami grasowały wilki. Nawet władze kościelne nie do końca wiedziały, kto jest tu chowany.
   Podczas gdy powoli zapadał zmierzch, zwiedzający podziwiali przy świetle pochodni wystawne kaplice i grobowce wzniesione przez zamożne rodziny potentatów przemysłu tekstylnego.
   - Burżuazja rywalizowała między sobą również w dziedzinie sztuki sepulkralnej, zatrudniając najlepszych rzeźbiarzy i architektów. Do kuriozów tego cmentarza należy na przykład grobowiec z windą. Może po to, by zmarły nie musiał się męczyć, jadąc do piekła? Niestety, jest to własność prywatna i nie można jej obejrzeć.
   Wycieczka zatrzymała się tuż przed grobem Francesca Canala, gdzie za pół godziny miałem się spotkać z bladymi. Mój plan polegał na tym, żeby dyskretnie się tutaj schować. Zauważyłem, że na nagrobku znajduje się mnóstwo świeczek, zdjęć i karteczek od zwiedzających.
   - Pytali państwo, czemu taki kult otacza grób młodzieńca, który zmarł, mając dziewiętnaście lat. Opowiem wam jego historię. Francesc Canal zmarł 27 lipca 1889 roku, po tym jak przepowiedział dzień swojej śmierci w obecności kolegów z magazynów El Siglo.
   Przypomniałem sobie artykuł, który przeczytałem noc wcześniej, gdy szukałem informacji o tym człowieku. Wiedziałem też, że magazyny El Siglo spłonęły w latach trzydziestych podczas wielkiego pożaru.
   - Przepowiadanie przyszłości było dla Francesca czymś naturalnym - ciągnął przewodnik. - Chłopak tak rzadko się mylił, że oblegały go tłumy. Cieszył się też opinią człowieka bez skazy, dlatego gdy umarł, obwołano go prorokiem. Podobno zza grobu nadal przepowiadał przyszłość tym, którzy się tu zjawiali. Niedługo wieść o cudach rozeszła się po całym mieście i przy grobie dzień w dzień zaczęli tłoczyć się ludzie. Co trwa już od stu lat.
   Po ostatnich słowach przewodnika zapanowała pełna nabożeństwa cisza. Rozglądając się, dostrzegłem prośby do zmarłego zawieszone nawet na pobliskich drzewach. Prorok naprawdę miał mnóstwo roboty.
   - Jedna uwaga - dodał przewodnik. - Ci, którzy chcą poprosić Canala o przysługę powinni stanąć po prawej stronie grobu. Może to być pewien problem dla tych, którzy głosowali na socjalistów.
   Grupa skwitowała śmiechem kiepski żart i ruszyła dalej za mężczyzną z pochodnią.
   Chcąc odłączyć się od reszty i móc pozostać przy grobie proroka, udałem, że rozwiązało mi się sznurowadło.
____________________

Jestem winna. Wiem. Przyznaję. Nie było rozdziału wystarczająco długo, żebyście chcieli mnie zabić, więc proszę, let's hate me...
Wiem, że psychiatra to kiepskie wytłumaczenie, ale tak jest. Tata ogranicza mi dostęp do komputera jak tylko może, a od przyszłego tygodnia chce mi go ograniczyć nawet do zera, więc nie spodziewajcie się pojawiania się rozdziałów w szybkim tempie. Naprawdę Was przepraszam. Gdybym wiedziała, że moje życie się tak potoczy, nawet nie zaczynałabym prowadzić tego bloga, ale też szkoda mi go zawieszać.
Przepraszam...
Kocham Was xx
~Monte
PS. Taka tam reklama, zapraszam na super bloga o Niallu o tutaj :3

środa, 5 listopada 2014

Rozdział 35: Pod Poduszką.

Lepiej jest mieć serce i nic nie mówić,
niż mówić dużo i nie mieć serca.
~Mahatma Gandhi

   Sprawy zaczynały się komplikować. To, co z początku wziąłem za pogróżkę mającą mnie zwyczajnie przestraszyć, okazało się czymś znacznie poważniejszym. Rozmawiałem z matką, która potwierdziła słowa ojca. A może to nawet nie był pomysł ojca, tylko jej. Miałbym zamieszkać w Bostonie z matką i ciotką od września.
   Niewesoło to wyglądało.
   Jeszcze tego brakowało, żebym zostawił mój mały świat (co z tego, że ponury) dla amerykańskiej kultury opartej na nieustannej rywalizacji. Przerażała mnie wizja młodych bejsbolistów i mizdrzących się czirliderek. 
   Na szczęście do września były jeszcze cztery miesiące. Miałem czas, żeby wybić rodzicom z głowy ten wyjazd. Postanowiłem, że odtąd będę często dzwonił do matki i przekonywał ją, że wcale nie zdziwaczałem.
   Bo niestety podzielała zdanie ojca.
   Zdenerwowany, gorączkowo snułem różne plany w łóżku, w którym spędziłem już niemal tyle czasu, co umarły w trumnie.
   Może moje życie rzeczywiście nie zmierzało w żadnym konkretnym kierunku, ale innego nie miałem.
   Spojrzałem na godzinę w telefonie: dochodziła szósta wieczorem.
   Podniosłem się niechętnie, umyłem twarz i usiadłem przed komputerem. Na poniedziałek musiałem przygotować referat na temat europejskich ruchów awangardowych, a nic jeszcze nie miałem. Ból głowy nie ułatwiał mi wcale zadania.
   Przed przekopaniem się przez zasoby internetu postanowiłem sprawdzić pocztę. Matka często do mnie pisała w niedzielne popołudnia.
   Po otwarciu skrzynki dostrzegłem jednak coś innego. Dwa maile. Jeden od Alby, drugi od Louisa.
   Postanowiłem zacząć od tego pierwszego.

   Drogi Harry,
   dobrze spałeś?
   Ja przez cały dzień chodzę nieprzytomna. Miałeś rację: nie powinno się mieszać moet z whisky. Na szczęście rodzice wracają dopiero jutro rano i mam cały dzień na pozbycie się ćmienia w skroniach.
   Jeśli masz doła, przyjdź do mnie. Porobimy coś razem.
   Mówiłam ci, że mam drugą część Millenium?
   Wiesz, gdzie mnie szukać.
Całuję mocno z mojego poddasz,
Alba

   PS. Dzięki za wczoraj. Może nie uwierzysz, ale to były najlepsze urodziny w moim życiu.

   Pewnym ruchem zamknąłem wiadomość. Tak samo pewnym, jak pewne jest to, że żyjemy w niesprawiedliwym świecie, gdzie Bóg daje chleb tym, którzy nie mają zębów.
   Czułem pokusę napisania jej czegoś miłego przed snem. Alba nie była mi już obojętna. Teraz, kiedy poznałem ją lepiej, zdałem sobie sprawę, że jest przemiłą dziewczyną. O czym jej zresztą powiedziałem na pożegnanie. Ale to wcale nie oznaczało, że między nami coś może być. Nie z taką ponurą zjawą jak ja. Dla jej dobra powinienem trzymać się na dystans. Nasze zbliżenie poprzedniej nocy było ostatecznie tylko chwilową słabością. Przynajmniej dla mnie.
   Nerwowo błądziłem kursorem myszki wokół drugiej wiadomości. W końcu postanowiłem ją otworzyć.

   Cześć Harry,
   przepraszam, że wyszedłem bez pożegnania, ale spałeś tak słodko, że nie chciałem cię budzić.
   Wczoraj byłem zbyt zmęczony, żeby ci o czymś powiedzieć, ale o wszystkim dowiesz się już wkrótce. Retrum spotyka się na cmentarzu w Poblenou, żeby o tym porozmawiać. Umawiamy się wyjątkowo wcześnie, bo o 20.00 przy grobie Francesca Canala. Tym razem nie będziesz musiał przechodzić przez ogrodzenie. ;)
Miłość nas rozdzieli,
Louis

PS. Zajrzyj pod poduszkę.

   Trochę zirytowany, poszedłem sprawdzić, co mi zostawił. Podniosłem poduszkę z ostrożnym zaciekawieniem. 
   Było tam małe ciemnobrązowe serce.
   Podszedłem do lampy, żeby lepiej mu się przyjrzeć.
   I wtedy zaparło mi dech. Okazało się, że Louis zrobił serce ze swoich włosów, które oplótł wokół cienkiego drucika.
   Na biurku zauważyłem nożyczki i kawałek drutu. Pewnie wpadł na ten pomysł przed wyjściem.
   Schowałem serce z powrotem pod poduszkę.
   Tej nocy miałem piękne sny.
____________________

Wiem, że to trochę obrzydliwe, ale jednocześnie słodkie, nie?
Jak uważacie?
Kocham Was xx
~Monte
btw. dodałam ten rozdział na szybko w szkole, dlatego poinformowałam później.. w domu nie bardzo mam dostęp do kompa .-.

niedziela, 2 listopada 2014

Rozdział 34: Salsa Americana.

Zmartwienie kładzie wielki cień
na małą rzecz.
~Przysłowie Szwedzkie

   Gdy otworzyłem oczy, była prawie jedenasta. Po Louisie pozostał tylko jego zapach, który trudno było pomylić z jakimkolwiek innym.
   Chłonąc ślady jego obecności, zastanawiałem się, kiedy mógł wyjść. Złapał pierwszy poranny pociąg? Z Mansou musiał pójść na Plaza Cataluna i dopiero stamtąd pojechać do Sant Cugat. To kawał drogi.
   Pomyślałem też, że musi mieć wyluzowanych rodziców, skoro tak często nocuje poz domem. No ale ja też nie mogłem narzekać.
   Wtedy otworzyły się drzwi i zdałem sobie sprawę, że moje nocne ekscesy nie przeszły niezauważone. Pewnie też dlatego, że spałem w ubraniu.
   - Jak samopoczucie?
   Ojciec wyglądał, jakby się dokądś wybierał, chociaż jego podkrążone oczy świadczyły, że nie spał dobrze.
   - Świetnie - skłamałem.
   - To się ubieraj. Za dziesięć minut wychodzimy.
   - Dzisiaj przecież niedziela... Dokąd?
   - Do Vilassar. Od dawna mam ochotę się tam czegoś napić. Przy okazji porozmawiamy.
   Brakowało tylko, żeby dodał: "Jak mężczyzna z mężczyzną", słowa, których nie cierpiałem. Zrezygnowany opuściłem łóżko. Dobrze przynajmniej, że chodziło o aperitif, a nie o obiad z przystawkami.
   Przy wkładaniu spodni lekko zakręciło mi się w głowie. Dawał o sobie znać szampan zmieszany z whisky. 
   Po włożeniu głowy pod prysznic poczułem się trochę lepiej, ale nieopatrznie pomyślałem o małżach i krewetkach i znów zrobiło mi się niedobrze. Miałem nadzieję, że do aperitifu podaje się inne rzeczy.

++++

   Niebo jak szara kurtyna opadało na morze targane wiatrem. Droga prowadząca na północ była prawie pusta. Być może z powodu wiszącej w powietrzu burzy.
   Idealna sceneria do tego, by mój ojciec rozpoczął dramatyczną przemowę.
   - Nie możesz żyć dalej w takim bałaganie. Milisz wolność z całkowitym chaosem.
   Spodziewałem się czegoś podobnego, dlatego miałem przygotowaną linię obrony.
   - Wolałbyś, żebym był taki jak kiedyś? Żebym siedział w swoim pokoju przez cały weekend?
   - Nie. Ale we wszystkim potrzebny jest jakiś umiar. Czym innym jest wyjść gdzieś ze znajomymi, a czym innym spędzać całe noce poza domem. Gdzie twój szacunek dla mnie?
   - Tato...
   - Kim był chłopak, który spał w twoim łóżku? Harry, sądzę, że przekroczyłeś wszelkie możliwe granice.
   - Przepraszam. Powinienem spytać cię o pozwolenie. W końcu to jest twój dom.
   - Nie o to chodzi.
   - A o co?
   Nie odpowiedział. W samochodzie zapanowała martwa cisza, w której dotrwaliśmy do samego Vilssar de Mar. Bez trudu znaleźliśmy miejsce do zaparkowania.
   Dalej poszliśmy pieszo, jak to się zwykle robi w Maresme. Winiarnia Espinale słynęła z najlepszych aperitifów w okolicy. W słoneczny dzień trudno tu było znaleźć wolne miejsce. Dziś jednak nie mieliśmy z tym problemu.
   Mój ojciec zamówił dwa zestawy firmowe i wermut. Dla mnie wziął wodę gazowaną.
   Nic nie powiedziałem.
   A więc siedzieliśmy w ciszy, nieudolnie odgrywając pojednanie ojca i syna.
   - Pomyślałem, że dobrze by było, gdybyś zdał maturę w Ameryce. Zamieszkałbyś z matką, która już trochę poznała ten kraj i mogłaby ci pomóc.
____________________

He he he...
1. Troll haha każdy chciał, żeby się obudzili obok siebie i co? hahah czekam na hejty xD
2. Co sądzicie o tym, że tata chce "wyrzucić" Hazzę do Ameryki? Miły ojciec co?

Kocham Was xx
~Monte