piątek, 26 czerwca 2015

Rozdział 54: Piana Złudzeń.

Nie interesuje mnie szczęście ludzkości,
lecz wyłącznie szczęście człowieka.
~Boris Vian

   Moja utrata przytomności ponoć wywołała w klasie straszny zamęt, ponieważ z początku wszyscy myśleli, że nie żyję. Upadłem na wznak, uderzając głową o podłogę. Dwóch uczniów musiało podtrzymać nauczycielkę, której z wrażenia zrobiło się słabo.
   Zaraz potem przyjechała karetka. Lekarz obejrzał moją głowę i stwierdził, że nie trzeba zabierać mnie do szpitala. Podobno nie byłem nawet całkiem przytomny, bo majaczyłem.
   Zadzwonili po ojca, żeby zabrał mnie do domu. Spałem prawie dwanaście godzin.
   A teraz siedziałem na łóżku, prawie nagi, z dziewczyną i otwartą butelką szampana.
   - Nie zaszkodzi ci? - spytała Alba, gdy stuknęliśmy się kieliszkami.
   Wypiłem łyk zmrożonego słodkawego napoju.
   - Wręcz przeciwnie. Potrzebuję bąbelków, żeby poczuć się lżej.
   - Upijesz się.
   - No i dobrze, w końcu są moje urodziny. A skoro ojciec zostawił nas samych, znaczy, że wyraził milczącą zgodę.
   - Na co? - zapytała, podczas gdy ja wpatrywałem się w jej błękitne oczy.
   - Jesteśmy sami w domu, pijemy szampana w łóżku w moje urodziny. Jest bardzo prawdopodobne, że ojciec nie wróci przed świtem. Sądzę, że scenariusz na tę noc został już napisany.
   Rumieniec na policzkach Alby zastąpił wcześniejszą kokieterię dziewczyny. Wypiła swojego szampana, a następnie ponownie napełniła oba kieliszki.
   - A co chcesz, żebyśmy robili? - zapytała bezceremonialnie.
   Spojrzałem na nią zmieszany - jak aktor, który nagle zapomniał roli.
   - Zapytaj mnie, kiedy butelka będzie pusta - odparłem.
   Wyglądała na dotkniętą. Nagle wyciągnęła z torebki pudełko zawinięte w ozdobny papier w gwiazdki.
   - To dla ciebie.
   - Myślałem, że prezentem były szampan i tort - powiedziałem, rozpakowując coś, co wyglądało na książkę.
   - Prezenty są cztery - odpowiedziała z dużą pewnością siebie. - Ten jest trzeci.
   Spod kolorowego papieru wyłonił się egzemplarz "Piany złudzeń" Borisa Viana. Na okładce znajdowała się lilia wodna w zielonym stawie. Powąchałem papier, jak od niedawna miałem w zwyczaju.
   Alba obserwowała moją reakcję, a ja przypomniałem sobie inne książki tego francuskiego autora, który był również muzykiem jazzowym. Już same tytuły przykuwały uwagę: "Napluję na wasze groby", "I wykończmy wszystkich obrzydliwców", "Wilkołak". 
  - O czym to jest? - spytałem.
  - Szczerze mówiąc, nie wiem - przyznała. - Ale lubisz dziwne rzeczy, więc pomyślałam, że ci się spodoba.
   Kartkując książkę, pomyślałem  z rozbawieniem, że Alba zapewne nic nie zrozumiała z "Pieśni Maldorora", jeśli w ogóle przebrnęła przez pierwsze strony.
   Z opisu na okładce dowiedziałem się, że bohaterka "Piany złudzeń", Chloe, zapada na jakąś chorobę po tym, jak w płucach wyrasta jej lilia wodna. Rzeczywiście, to było wystarczająco dziwne dla takiego kogoś jak ja.
   I nagle z zamyślenia wyrwało mnie pytanie:
   - Co się wydarzyło wtedy w Londynie?
   Alba patrzyła na mnie, trzymając w dłoni już trzeci kieliszek szampana. Nogi miała podkulone, więc znajdował się on tuż pod jej podbródkiem. Przyglądając się jasnej cerze dziewczyny, zwlekałem z odpowiedzią.
   - Wolałbym o tym nie mówić - powiedziałem w końcu.
   - Dlaczego? Niektóre rzeczy trzeba z siebie wyrzucić. Możesz mi zaufać. Umiem dochować tajemnicy.
   - Ale to długa historia. I popsułaby nam wieczór.
   - W takim razie kiedy indziej - odparła, unosząc pianę nocy do ust. - Włączysz jakąś muzykę?
   Dopiero gdy wyskoczyłem z łóżka, uzmysłowiłem sobie, że mam na sobie kalesony. Moje zażenowanie bardzo rozbawiło Albę. Z kieliszkiem i kawałkiem tortu podszedłem do odtwarzacza i puściłem instrumentalny kawałek "Kew Garden", ustawiając funkcję pętli.
   Potem usiadłem na pościeli - kaloryfer był rozkręcony, więc nie marzłem - a Alba nie spuszczała ze mnie wzroku.
   Wiedzieliśmy, że coś się między nami wydarzy.
____________________
Udanych wakacji kochani xx
~Monte

piątek, 19 czerwca 2015

Rozdział 53: Wizyta.

Każde urodziny są jednym z piór
w naszych skrzydłach czasu.
~Jean Paul

   Obudziło mnie dzwonienie szyby w oknie, na które napierał wiatr. Było ciepło. Otworzyłem oczy, stwierdzając, że leżę w łóżku, prawie nagi. Zapadła już noc.
   Nagle przypomniała mi się poranna lekcja. Widziałem siebie, mijającego ławki, stojącego obok nauczycielki filozofii. Nie pamiętałem, co mówiłem. Wiedziałem tylko, że zrobiło się ciemno. Jakby nagle zgasło światło.
   Nie mogłem pojąć, w jaki sposób znalazłem się w swoim pokoju. Ile czasu minęło, odkąd zasłabłem? Jednego byłem pewien: niesamowicie się wygłupiłem. No cóż, trudno: po ponurym gocie z Tei można się przecież spodziewać wszystkiego.
   Moja świadomość znowu zaczęła rozpływać się w nicości, gdy nagle odgłos otwieranych drzwi sprawił, że oprzytomniałem.
   Był to ojciec. Co dziwne, nie wyglądał na zmartwionego. Wręcz przeciwnie, wydawał się bardzo wesoły.
   - Ktoś do ciebie - obwieścił. - Chcesz się ubrać, czy po prostu ma wejść?
   Niezadowolony i zaintrygowany jednocześnie, pomyślałem, że nie mam siły ani żeby się ubrać, ani żeby przyjmować gości. Jeśli zostanę w łóżku, będzie to czytelna aluzja.
   - Niech wejdzie - powiedziałem.
   Po jakiejś minucie w półmroku pojawiła się błyszcząca gwiazda.
    - Co, do diabła...? - szepnąłem.
   Gwiazda unosiła się teraz nade mną, oświetlając sylwetkę osoby, która ją niosła.
   Dziewczyna.
   Urzeczony, patrzyłem, jak gwiazda przeobraża się w subtelny czerwony płomyk. Wokół niego rozlewała się ciemność.
   - Nie zapalisz światła? - usłyszałem znajomy głos.
   Przez moment zwlekałem z wciśnięciem guzika lampy.
   Gdy to wreszcie zrobiłem, poczułem się zdezorientowany. I nie tylko dlatego, że wiele godzin spędziłem w ciemnościach. Ujrzałem Albę w ślicznej sukience, na którą opadały jedwabiste jasne włosy dziewczyny.
   Spojrzałem niżej. To, co wcześniej wyglądało jak gwiazda, było teraz zimnym ogniem pośrodku torciku z malinami i liczbą 17 wypisaną bitą śmietaną.
   - Wszystkiego najlepszego - powiedział mój gość z zakłopotaniem.
   Zatrzymując spojrzenie na długich nogach koleżanki, przypomniałem sobie, że kilka miesięcy temu byłem jedyną osobą, którą Alba zaprosiła na swoje urodziny. Wyglądało na to, że właśnie nadszedł czas rewanżu.
   - Nie wiem, czy będę w stanie zjeść tort - powiedziała z uśmiechem. - Gdzie kieliszki?
   - Są w barku w salonie. Tata cię zaprowadzi. Może będzie miał ochotę wypić za zdrowie swojego syna, który nadaje się tylko na złom.
   Wtedy usłyszałem odgłos zamykanej bramy.
   Spojrzałem zdziwiony na Albę, która nieśmiało wyjaśniła:
   - Twój ojciec powiedział, że nie może się do nas przyłączyć. Umówił się w Barcelonie na kolację z przyjaciółmi i wróci późno. Odwołał ją, żeby przy tobie być, ale ja obiecałam, że z tobą zostanę. Jutro mamy dzień wolny. Pamiętasz?
   Zupełnie wyleciało mi to z głowy.
   Oszołomiony patrzyłem, jak Alba wychodzi z pokoju, kołysząc lekko biodrami. Wstałem, zastanawiając się, gdzie moje ubranie. Przyjmowanie gości w kalesonach nie jest zbyt uprzejme, zwłaszcza w urodziny.
   Zanim zdążyłem cokolwiek zrobić, Alba weszła do pokoju z tacą, na której stał moet & chandon - na pewno podebrała go rodzicom - i dwa duże kieliszki. Gdy umieszczała tacę na stoliku, ja próbowałem zasłonić ręcznikiem mój nagi tors.
   Potem stanęła sztywno, jakby nie wiedziała, co ze sobą począć.
   - Usiądź na łóżku - powiedziałem. - Jest wystarczająco szerokie dla dwóch osób.
   Zrobiłem jej miejsce. Alba zdjęła buty i podwinęła nogi. Zachowywała się tak naturalnie, jakby była moją dziewczyną.
   Gdy odkorkowywała szampana, poprosiłem:
   - Opowiedz, jak znalazłem się w domu.
____________________
 Miło wejść po miesiącu...
Wybaczcie, ale mój laptop był bez żadnego systemu, tata z nim walczył, a ostatecznie mój nauczyciel mi go ogarnął, przez co zajęło to tyle czasu i nie mogłam nic dodać. Byłam jedynie na telefonie (też rzadko) i u taty, ale tylko na chwilę.. Wiem, że to wszystko kiepsko wygląda i źle mi z tym, naprawdę przepraszam.
Tracę przez to czytelników, widzę to... Mój brak systematyczności i często również poczucia obowiązku mnie przeraża.. Dlatego tak to teraz wygląda..
Czasem łapię doła, że prowadzenie tego dalej nie ma sensu, ale obiecałam sobie na samym początku, że obojętnie co by się nie działo, doprowadzę to do końca..