piątek, 4 grudnia 2015

Rozdział 66: Gra Kłamstw.

W czasach powszechnego zakłamania
mówienie prawdy jest aktem rewolucyjnym.
~George Orwell

   Słysząc te słowa, zdrętwiałem. Mechanicznie podszedłem do wielkiego okna. Morze wydawało mi się bardziej wzburzone niż rano.
   Poczułem niepewną rękę Alby na moim ramieniu.
   - Teraz mnie znienawidzisz, bo cały czas milczałam. Możesz to zrobić. Ale nie powiedziałam ci, bo bałam się, że...
   - Nie gniewam się - przerwałem jej, czując straszny ból w piersi. - Ale co wiesz na temat Louisa?
   Zanim zaczęła mówić, zabrała rękę z mojego ramienia, jakby nie była pewna, czy chcę, żeby mnie dotykała. Gdy się odezwała, jej głos zadrżał:
   - Prawdę mówiąc, widziałam się z nim tylko dwa razy. Chodziłam na lekcje tańca z jego bratem. Nie byliśmy przyjaciółmi. Louis po prostu kilka razy po niego przyszedł.
   - To chyba musiało być bardzo dawno temu, zanim jego brat bliźniak umarł.
   Alba spojrzała na mnie zdumiona. 
   - W czerwcu tego roku był na zajęciach - szepnęła niepewnie. - Potem przestał przychodzić. Jesteś pewny, że on też nie żyje? To straszne!
   Dzwonek telefonu - bo właśnie włączyłem głos - wyrwał mnie z osłupienia. Odkryłem wielkie kłamstwo. Czego jeszcze się dowiem, kiedy zacznę drążyć temat?
   Na ekranie wyświetlił się numer ojca. Ostrożność nakazywała odebrać. Po głosie poznałem, że jest wściekły.
   - Gdzie ty się, do licha, podziewasz?
   - Mówiłem ci wczoraj, że będę u Alby.
   - Nie wierzę ci. Jeśli rzeczywiście tam jesteś, daj mi ją do telefonu. 
   Spełniłem jego żądanie, nic nie rozumiejąc. Miałem w głowie zamęt.
   Alba ze swobodą wprawnej kłamczuchy - jeszcze jedna! - uspokoiła mojego ojca, mówiąc, że spędziłem noc u niej. Potem obiecała, że zaraz wrócę do domu, i oddała mi telefon.
   - W takim razie kłamią te dwa strachy na wróble, które tutaj na ciebie czekają. Twierdzą, że wczoraj się spotkaliście, i że muszą się z tobą zobaczyć. 
   Na myśl o Justinie i Jessy ucinających sobie pogawędkę z moim ojcem aż się wzdrygnąłem. Teraz, kiedy byłem o krok od poznania prawdy, jeden nocny wypad do Barcelony mógł zaprzepaścić wszelkie nadzieje.
    - Powiedz im, że już jadę - odparłem i rozłączyłem się.
   Alba spojrzała na mnie pytająco. Tego dnia chaos rządził moim życiem. Jeśli chciałem jakość wybrnąć z kłopotów, musiałem przeciągnąć swój romans o przynajmniej jeszcze jedną noc.
    Za dużo było pytań bez odpowiedzi.
   - Zobaczymy się dzisiaj wieczorem? - zapytałem.
   Zaskoczona dziewczyna uśmiechnęła się unosząc brwi.
   - Jeśli tego chcesz...
   - Jasne, że chcę. Inaczej bym cię nie pytał. Ale będziesz musiała przyjść do mnie, bo w domu chyba czeka mnie niezła awantura.
   - Udobrucham twojego ojca, odgrywając rolę grzecznej dziewczynki - powiedziała, puszczając do mnie oko. - O której mam przyjść?
   - O której chcesz. O ósmej? Zjemy pizzę w moim pokoju.
   - Świetnie.
   Znów była radosną Albą sprzed śniadania.
   - W takim razie do zobaczenia wieczorem.
   Na odchodnym przytuliłem ją, jak nakazywał scenariusz, a potem pocałowałem w usta. Nim ruszyłem w stronę domu, moja kochanka z Sant Berger powiedziała coś, czego się obawiałem:
   - Kocham cię, Harry.
   To wyznanie było jednak najmniejszym z moich problemów, więc gładko odpowiedziałem:
   - Ja ciebie też.
____________________
Harry + Alba = Halba? lol
macie jakieś propozycje na ten ship? xd
wiem, że i tak nikt nie będzie tego shippował, ale dobrze byłoby to w końcu jakoś nazwać xd

wtorek, 10 listopada 2015

Rozdział 65: Godzina Wyjawionych Tajemnic.

Tajemnice istnieją po to,
żeby zostały odkryte.
~Charles Sanford

   - Jesteś najlepszą rzeczą, jaka mi się przydarzyła - szepnęła Alba, przytulona do mnie policzkiem.
   Bardzo powoli budziłem się ze snu, który równie dobrze mógł trwać minutę albo sto lat. Z początku nie wiedziałem, gdzie jestem Zegar wskazywał trzecią po południu.
   Przesunąłem palcem po dołeczku między piersiami Alby. Nie poszliśmy na całość. Ale próbowaliśmy wielu rzeczy.
   - Będzie mi trudno pozwolić ci odejść - dodała, zatrzymując rękę na moim brzuchu.
   -  Możesz mieć każdego chłopaka. Jesteś najbardziej pociągającą dziewczyną w naszej klasie. 
    Alba znieruchomiała, jakby rozważając moje słowa. Wreszcie oświadczyła:
   - Nawet gdybym mogła mieć wszystkich mężczyzn na świecie, zależy mi tylko na tobie.


++++


   Gorący prysznic sprawił, że znów zacząłem kierować się rozsądkiem. Zadawałem sobie pytanie, czy zrobiłem Albie krzywdę, idąc z nią do łóżka.
   Mogła wyciągnąć pochopne wnioski. Zapewne według niej zostaliśmy już parą.
   Z drugiej strony, co w tym złego? Była jedyną osobą, którą lubiłem, Ostatnio bardzo się do siebie zbliżyliśmy. Była też ładna, dobra, wystarczająco inteligentna, żeby nie pytać o rzeczy, o których nie miałem ochoty mówić. Poza tym wyglądała pięknie, kiedy się złościła.
   Wychodząc spod prysznica, uzmysłowiłem sobie, że moje uczucia są pełne sprzeczności. Wiedziałem nawet dlaczego. Alba była symbolem ocalenia, spokojnej miłości, zrównoważenia... życia. Duch Louisa ciągnął mnie w przeciwnym kierunku: udręki, zemsty i śmierci.
   Kto wygra tę wojnę?
  Głowiłem się nad tym już w ubraniu, idąc po schodach.
   W jadalni czekała na mnie dziewczyna, która była - przynajmniej tego dnia - moją kochanką.
   Na marmurowym blacie stał dzbanek z sokiem pomarańczowym. Oprócz tego zauważyłem bułeczki, masło i różne dżemy.
   - Nie jest trochę za późno na śniadanie? - spytałem.
   - Potraktuj to jako deser - odparła, uśmiechając się przekornie. - Na śniadanie zjedliśmy się nawzajem,
   Rozkrawając bułkę, żeby posmarować ją masłem, nagle poczułem się w tej sytuacji niewygodnie. Spojrzałem na Albę ukradkiem: miała na sobie piękne kimono z czerwonego jedwabiu, na które jej jasne włosy opadały niczym dwa złote strumienie.
   Wszystko było w niej doskonałe. Aż za bardzo. A ja potrzebowałem jakiejś skazy, która na nowo przemieniłaby moje życie w piekło.
   No i się doczekałem.
   - Nie wiem dokładnie, co nastąpiło tego lata - powiedziała jakby od niechcenia - ale cieszę się, że jesteś tutaj, a nie w Bostonie.
   Bułka, którą uniosłem do ust, upadła mi na talerzyk. Ojciec zapewnił mnie, że nikt  w Tei nie wie o wypadkach na Highgate. Przyrzekł, że to pozostanie między nami.
   - Skąd się dowiedziałaś? - spytałem zdumiony.
   - Co za różnica?
   - Od mojego ojca? - ciągnąłem zdenerwowany.
   - Nie.
   - W takim razie powiedz mi, co wiesz.
   Na policzki Alby wstąpiły rumieńce. Pewnie zaczęła żałować, że poruszyła ten temat. Napiła się soku, zwlekając z odpowiedzią.
   - Pojechałeś do Londynu z trójką znajomych. Jeden chłopak zginął. To musiało być straszne,
   - Nie zginął, został zamordowany - uściśliłem, wciąż nie mając pojęcia, jak Alba zdobyła te informacje. - Co jeszcze wiesz? 
   - Właściwie tylko tyle. 
   Zapadła niewygodna cisza. Romantyczny nastrój rozpłynął się bez śladu. Skoro pojawił się problem, nie można było udawać, że go nie ma. Przeszedłem więc na dużo poważniejszy ton:
   - Alba, jesteś moją jedyną przyjaciółką. Dlatego opowiem ci o wszystkim, co mnie spotkało podczas tamtej podróży. Ale wcześniej musisz powiedzieć, od kogo się dowiedziałaś.
   Przygryzła usta z wyrazem zakłopotania na twarzy, jakby się zastanawiała, czy powinna zdradzać swój sekret. W końcu westchnęła głęboko.
   - Poznałam Louisa.
____________________
Hi back! 
Zrobiłam sobie kompletnie nieplanowaną przerwę ( i zdecydowanie zbyt długą ). Nawet nie będę się tłumaczyć, dlaczego, bo kogo to obchodzi.
W każdym razie można powiedzieć, że wróciłam. Chociaż nie mam pojęcia, jak to będzie wyglądało.
Szkoła, chłopak, rodzina.. Nic z tego się nie łączy. Zero czasu na życie online.. 
Dorastanie wcale nie jest takie fajne. Podobno wiek to tylko liczba, ale po przekroczeniu tej magicznej 18 czuję się nieco inaczej i niestety parę rzeczy się zmieniło. 
Eh.. co ja Was będę zanudzać. 
Do następnego.. kiedyś..
~Monte

czwartek, 10 września 2015

Rozdział 64: Dzień i Skóra.

Nie warto kłaść się wcześniej spać, żeby oszczędzać świece,
bo w konsekwencji będziesz mieć bliźniaki.
~Przysłowie chińskie

   Wyszedłem z wprawy w niespaniu. Być może dlatego, kiedy dotarłem do domu Alby, poczułem lekkie mdłości. Elegancka żwirowana ścieżka do drzwi była wizytówką obecnego mi świata.
   Otworzyłem skrzynkę pocztową i wyjąłem klucz do posiadłości wartej chyba z milion euro.
   Kiedy ostrożnie jak złodziej wchodziłem do środka, słońce znajdowało się już nad horyzontem.
   Ogrzewanie było rozkręcone, dlatego natychmiast zdjąłem płaszcz, a potem sweter. Przed pójściem na górę wstąpiłem do łazienki, żeby zobaczyć, jak wyglądam. Prawie się wystraszyłem, kiedy zobaczyłem swoje odbicie w lustrze. Byłem trupio blady i rzeczywiście miałem zapadnięte policzki.
   Umyłem twarz pod strumieniem wody i przeczesałem palcami włosy.
   Przed pójściem na poddasze usiadłem na chwilę na sofie. Mogłem stamtąd oglądać zapierający dech w piersiach widok  - morze, szare i nieprzejrzyste o tej porze dnia.
   Nie potrafiłem zapomnieć o chłopaku dostrzeżonym w oknie pociągu.
   Czy naprawdę tam był? A może to tylko złudzenie wywołane przemęczeniem?
   Własnym zmysłom mógłbym nie ufać, ale przecież nie byłem jedynym świadkiem nadnaturalnych zjawisk. Justin i Jessica również widzieli wiadomość na zaparowanym oknie. Słyszeli też śpiew na Wyspie Psów. Poza tym Alba opisała dokładnie twarz Louisa, którą zobaczyła na szybą. Później pojawił się nowy znak... a teraz znowu ujrzałem go przy opuszczonej fabryce.
   Czy tylko ja go wtedy zobaczyłem? Może inni ludzie też go widzieli?
   Nie potrafiłem odpowiedzieć na te pytania.
   Zamiast strachu czułem nadzieję. Świadomość, że moja miłość jest blisko, nawet jeśli tylko pod postacią zjawy, zapełnia pustkę, jaką nosiłem w sobie od końca wakacji.
   Spojrzałem na zegar ścienny, który głośno tykał. Była siódma trzydzieści.
   Myśląc jeszcze o nocy, ruszyłem na poddasze, nie do końca wiedząc, co robię. Otworzyłem cicho drzwi. W środku było jeszcze cieplej niż w salonie.
   Światło wpadające przez małe okna podkreślały idealny porządek panujący w tym pokoju. Przystanąłem przed łóżkiem, na którym leżała Alba - na brzuchu i z luźno opadającą ręką. Jej wolny, miarowy oddech świadczył, że śpi bardzo głęboko.
   Zbliżyłem się bezszelestnie. Choć była owinięta w prześcieradło, zorientowałem się, że śpi nago. Skór na jej odsłoniętych plecach wydzielała delikatny kwiatowy zapach - Alba nie używała już wody kolońskiej. Miałem ochotę ją pocałować i tym razem to zrobiłem.
   Gdy zbliżyłem usta do miejsca między jej łopatkami, Alba zadrżała. Sądziłem, że to był tylko odruch, ale kiedy okryłem jej ramiona prześcieradłem, odwróciła się i spojrzała na mnie. Mrużyła oczy, co przypomniało mi, że szkła kontaktowe zdejmuje się na noc.
   - Jak minęła noc? - zapytała.
   - W porządku - odparłem wymijająco - chociaż była nieco przydługa.
   - Załatwiłeś swoje sprawy?
   - Nie wszystkie, ale coś posunęło się do przodu.
   - Musisz być wykończony.
   - Nie, w ogóle nie jestem senny. Nie mogę jakoś spać, kiedy jest jasno. Ale ty pośpij jeszcze, a potem zjemy śniadanie. Ja sobie poczytam "Pieśni Maldorora". Masz je gdzieś tutaj?
   Alba otworzyła szerzej oczy, jakby nie wierzyła własnym uszom.
   - Będziesz czytać, kiedy obok ciebie leży naga dziewczyna?
   - Dlaczego nie? - odpowiedziałem. - Wydaje mi się to bardzo romantyczne.
   - Zaraz oberwiesz poduszką!
   Lubiłem, jak pokazywała pazurki. Rozebrałem się. Alba nie spuszczała ze mnie wzroku.
   Gdy zostawiłem na podłodze ostatnią część garderoby, wślizgnąłem się pod prześcieradło, gdzie czekało już na mnie jej gorące ciało.
   Czułem, że cały płonę.
   Po serii krótkich pocałunków nastąpił jeden długi i głęboki, od którego serce zaczęło mi bić szybciej. Gdy odsunęliśmy się od siebie na chwilę, Alba spojrzała na mnie z niepokojem.
   - Nigdy tego nie robiłam. Czuję, że...
   - Niczym się nie martw - przerwałem jej. - Nic się nie musi wydarzyć. Jest mi tu z tobą dobrze.
   - Tylko dobrze? - powiedziała, udając obrażoną.
   W odpowiedzi przyciągnąłem jej ciało do mojego, a nasze usta ponownie się złączyły.
____________________
Długa przerwa, wiem, przepraszam.
~Monte
 

piątek, 28 sierpnia 2015

Rozdział 63: Redrum.

Na każdą żywą osobę przypada trzydzieści zjaw,
dlatego zmarli mają przewagę liczebną.
~Arthur C. Clarke

   Spotkanie zakończyło się po piątej nad ranem. Mój najbliższy pociąg odjeżdżał o szóstej, dlatego pożegnawszy pozostałych, ruszyłem pustymi ulicami Poblenou w kierunku stacji metra Clot.
   Nie zrobiliśmy dużych postępów na drodze do prawdy. Wręcz przeciwnie, teraz dręczyła nas nowa zagadka.
   Umówiliśmy się, że będziemy w stałym kontakcie telefonicznym i internetowym. Gdyby pojawił się jakiś trop, mieliśmy się nawzajem informować. To było dobre rozwiązanie, bo chyba nie zdołałbym się znów wymknąć na dłużej z domu. Alba dała mi jasno do zrozumienia, że pierwszy i ostatni raz pomogła mi okłamać ojca.
   Przemierzając puste ulice, nie byłem już pewien, czy powinienem z nią zrywać. Choć bardzo się od siebie różniliśmy, tylko ona mi została po śmierci kolejnej ukochanej osoby. Rozstając się z Albą, skazałbym się na życie wśród cieni, podporządkowane nieokreślonej wizji zemsty.
   Tak czy inaczej, chciałem dotrzymać słowa i wrócić do niej, nim noc przybierze jej imię. [przyp. alba z hiszp. to świt]
   Pierwszy pociąg w kierunku Masnou odjeżdżał o szóstej sześć. Po dwudziestu minutach jazdy potrzebowałem jeszcze pół godziny, żeby dość piechotą do Sant Berger. Wiedziałem, że raczej nie dotrę przed siódmą.
   Wszedłem do wagonu pełnego dziwnie ożywionych i schludnych ludzi jadących do pracy. Czułem się przy nich jeszcze bardziej wyobcowany. Chociaż zmyłem makijaż, musiałem wyglądać na wykończonego. Na tym polega różnica między tym, który dokądś jedzie, a tym, który skądś wraca.
   Pasażerowie czytali darmową prasę. Ja sięgnąłem po iPhone'a. Zauważyłem, że dostałem wiadomość. Esemes był od Alby. Wysłała go o trzeciej pięćdziesiąt osiem.

   Zostawiłam klucz w skrzynce na listy. Jest otwarta. Całuję.

  Wahałem się, czy odpisać. Ostatecznie zrezygnowałem. Uznałem, że jeśli zastanę Albę śpiącą, będzie potem mogła sądzić, że przyszedłem niedługo po jej esemesie. Musiałem tylko położyć się obok niej i przespać kilka godzin. A potem razem z nią się obudzić.
   Myśląc o miękkim ciele dziewczyny, poczułem mimowolne podniecenie.
   Chcąc odpędzić jej obraz, wpisałem w wyszukiwarkę w telefonie słowo REDRUM. Zamierzałem sprawdzić znaczenie tego słowa już dawno temu, a piosenka usłyszana w Negranoche przypomniała mi o moim zamiarze.
   Gdy pociąg ruszył, na wyświetlaczu pojawiła się strona poświęcona horrorom.

   REDRUM to w języku angielskim pisane od tyłu MURDER, czyli morderstwo. Wyraz ten pojawia się w filmie "Lśnienie", ekranizacji powieści Stephena Kinga. Występuje w scenie, w której Danny, syn hotelowego dozorcy alkoholika, pisze to słowo szminką. Gdy potem ogląda w lustrze odbicie liter - MURDER - siekiera jego ojca zaczyna uderzać w drzwi.

   Wyszedłem z internetu, próbując sobie przypomnieć, dlaczego zakon bladych zamienił "d" na "t". Wspominali mi o tym na samym początku naszej znajomości...
   Retrum...
   Choć "t", podobne do cmentarnego krzyża, ukryło prawdziwy sens tego słowa, nadał złowieszczo kojarzyło się z morderstwem. Czy bladzi uczynili zbrodnię jedną ze swoich zasad?
   Podczas, gdy pociąg wyjeżdżał z tunelu, uznałem, że to rozumowanie nie ma wiele sensu. A jeśli nawet, to do rozwiązania zagadki brakuje zbyt wiele elementów.
   Pogoda się pogorszyła i pociąg jechał teraz bardzo powoli przez przygnębiający przemysłowy krajobraz.
   Zwróciłem uwagę na postać, która obserwowała mój wagon z ruin starej fabryki. Znajdowała się jakieś dziesięć metrów od pociągu i latarnia oświetlała jej widmowy cień. Rozpoznałem przydługie brązowe włosy rozczesywane przez wiatr. Poza tym wyraz twarzy i te błękitne oczy tak dobrze widoczne.
   Postać wpatrzona we mnie, uśmiechała się smutno.
   Pociąg przyspieszył, żeby na czas dotrzeć do drugiej stacji, lecz ów obraz nie chciał mnie już opuścić. Nie miałem żadnych wątpliwości.
   To był Louis.
____________________
Dum dum duuuum xd
~Monte

wtorek, 25 sierpnia 2015

Rozdział 62: Przypuszczenia i Zagadki.

W nawet najbardziej zbrodniczym
i bezlitosnym umyśle kryje się coś
z niewinnego dziecka: pragnienie miłości i akceptacji.
~Lily Fairchilde

   Znów byliśmy na cmentarzu. Od tragicznej nocy na Highgate nie odwiedzałem nawet tego w Tei. Ukryłem się w swoim pokoju niczym w kokonie, tak bardzo życie bez Louisa nie miało dla mnie sensu.
   Ale teraz coś się zmieniło. Retrum postanowiło pomścić jego śmierć. Po przeprawieniu się przez mur, ścieżką oświetloną blaskiem listopadowego księżyca, udaliśmy się do zakątka, w którym spoczywał Prorok. Niektóre znicze paliły się w mroku, podobne do robaczków świętojańskich.
   Noc była ciepła. Justin zdjął swój długi płaszcz, a potem rozesłał go na ziemi, żebyśmy mogli usiąść. Jak zawsze był dżentelmenem.
   Jessy sięgnęła po fluid, żeby zrobić mi makijaż.
   Słuchając trzasku płomieni trawiących reszki świeczki na grobie Proroka, postanowiłem rozpocząć rozmowę na temat powodu, dla którego tu się zebraliśmy:
   - A więc jaki jest plan?
   Zaczął chłopak:
   - Postąpimy tak, jak robi się podczas śledztwa: najpierw sporządzimy listę podejrzanych. Potem powinniśmy ich odnaleźć i odkryć, który jest mordercą.
   - Jak chcesz tego dokonać?
   - Wszystkimi możliwymi środkami.
   Jessy wyglądała na trochę wystraszoną determinacją Justina.
   - Mówiąc o podejrzanych... - zacząłem, próbując myśleć trzeźwo. - Nie wiem, jak się do tego zabrać. To przecież mógł być po prostu szaleniec. Albo gwałciciel, któremu coś się pomieszało i...
   Na samą myśl o ręce, która zabrała mi Lou, zrobiło mi się gorąco. Bez wahania wysłałbym zabójcę na tamten świat. Nawet gdybym miał potem resztę życia spędzić w więzieniu.
   - To jest właściwa metoda rozumowani - zapalił się Justin. - Przed sporządzeniem listy musimy wyobrazić sobie możliwe motywacje mordercy. Gwałciciel, który go sobie upatrzył i widział, jak wchodzi na cmentarz... Tak, to ma sens. Uroda Louisa była niespotykana, mogła przyciągnąć uwagę psychopaty.
   - Ale ja też tam byłam - zaprotestowała jakby urażona Jessica. - A może gwałciciele nie zwracają na mnie uwagi?
   - Nie ma znaczenia, czy zbrodniarz upatrzył sobie ciebie, czy Louisa - odparłem. - Chodzi o to, że po wejściu na Highgate po prostu odczekał chwilę, żeby napaść na kogoś z nas. Mgła ułatwiała mu zadanie.
   Nagle zdałem sobie sprawę, że musimy ustalić, w którym momencie Jessy i Louis się od nas odłączyli.
   Zapytałem o to rudowłosą, która z napięciem zaczęła o tym opowiadać:
   - Zanim się zgubiliśmy, wydarzyło się coś dziwnego i niezrozumiałego. Zauważyłam płytę nagrobną z rzeźbą przedstawiającą śpiącego anioła. Chciałam podejść bliżej, przyjrzeć się jego twarzy, która wydawała mi się bardzo piękna. Jednak Louis nie poszedł ze mną. Wyglądał, jakby...
   - ... się bał. - dokończyłem z zaciśniętym gardłem.
   - Chyba tak. W każdym razie ja zbliżyłam się do anioła i nawet pocałowałam go w usta, żeby rozbawić Louisa. Ale kiedy się odwróciłam, jego już nie było.
   - Ktoś go porwał - głośno myślał Justin. - Ktoś wystarczająco silny, żeby zasłonić jego usta i bezszelestnie go ze sobą zabrać. Tak, wersja z gwałcicielem nie jest pozbawiona sensu.
   - Przychodzi ci do głowy jakiś inny motyw? - spytałem.
   Chłopak zapatrzył się na ostatnią migoczącą świecę, jakby usiłując się skupić.
   - Wiecie, że na Highgate działało stowarzyszenie tak zwanych łowców wampirów. Wielu przynajmniej rok spędziło w więzieniu. Przypuśćmy, że jeden z takich myśliwych kręci się po cmentarzu i zauważa jak wchodzimy. Widzi nasz makijaż i dochodzi do wniosku, że jesteśmy wampirami. Czeka na właściwą okazję i napada na Louisa. To mogło spotkać każdego z nas.
   - Ta wersja jest prawdopodobna - odparłem - ale nie tłumaczy lęku Louisa przed kamiennym aniołem. On nigdy niczego się nie bał. A już przed wejściem na Highgate wyglądał na bardzo zdenerwowanego. Jakby przeczuwał, że...
   - ... coś się wydarzy - dokończyła Jessy drżącym głosem. - Czyżby wiedział, że coś lub ktoś czai się tam w środku, i nic nam o tym nie powiedział?
   Nagłe krakanie sprawiło, że aż podskoczyliśmy. Ptak zdawał się mówić: "Tak! Tak!".
____________________
~Monte

wtorek, 18 sierpnia 2015

Rozdział 61: Chłód Piekła.

Nie widzę sensu,
życie jest puste.
Bezsenna, przekraczam granicę
w poszukiwaniu kresu dnia.
~Noemi Conesa

   Przywitaliśmy się i poszliśmy na pierwsze piętro, gdzie mogliśmy lepiej się sobie przyjrzeć. Siadając przy jednej z trumien pełniących rolę stolików, w świetle kandelabru znów oglądałem uczestników pamiętnych wydarzeń na Highgate.
   Justin w ogóle się nie zmienił. Miał tę samą co zawsze rozwichrzoną fryzurę, przypominającą wzburzone morze.
   Natomiast Jessy nosiła teraz długie pofalowane włosy, które wdzięcznie okalały jej owalną buzię. Już nie przypominała dziewiętnastowiecznej damy. Uśmiech błąkał się po jej fioletowych ustach, przykuwających wzrok w bladej twarzy. Tak, mieliśmy przed sobą wiedźmę bardzo pociągającą dla dusz pokutnych.
   - Stary, wyglądasz strasznie - powiedziała Jessy, co nie było dla mnie zbyt dużym zaskoczeniem.
   - Naprawdę?
   - Okropnie schudłeś.
   - No i dobrze - wtrącił się Justin w mojej obronie. - Teraz mamy dwóch chudzielców i jedną grubaskę.
   Ta prowokacja kosztowała go sójkę w bok.
   - Mam kobiecą figurę, nie jestem takim workiem na kości jak wy.
   Na zgodę Justin pocałował ją w policzek.
   Ich zażyłość wydawała mi się szokująca. Poczułem się, jakby czas nie istniał, jakby Louis nie zginął. Jak mogli dalej zachowywać się w ten sam sposób, skoro jedno z nas zostało zamordowane?
   Justin, który właśnie zamówił piwo imbirowe, nagle spoważniał, jakby czytał w moich myślach. Zaczął lekko bębnić palcami po wieku trumny. Chyba chciał coś powiedzieć.
   Nalałem sobie trochę delirium tremens do kieliszka. Jessy napiła się swojej wódki z tonikiem. Nieprzyjemną ciszę - tym razem z głośników nie płynęły chorały gregoriańskie - przerwały wreszcie słowa chłopaka.
   - Nie możemy tego tak zostawić.
   Blask świec ujawnił fioletowe obwódki wokół jego oczu. Nie był to jednak efekt makijażu, lecz nieprzespanych nocy. Zastanawiałem się, czy ci dwoje nadal przechodzą przez cmentarne mury.
   - Od śmierci Louisa minęły już trzy miesiące - ciągnął Justin - a my nic nie zrobiliśmy. Jest mi za nas wstyd.
   - Co mielibyśmy zrobić? - odparła Jessy, patrząc na niego pałającymi oczami. - Łączymy się ze zmarłymi, ale nie możemy ich ożywić.
   Widząc, ze z trudem powstrzymuje łzy, wtrąciłem:
   - Musimy zaplanować zemstę. Po to się spotkaliśmy, prawda?
   Zapadła jeszcze bardziej przykra cisza.
   Wtedy na drugim końcu sali powstało jakieś zamieszanie. Młoda kobieta o wychudzonej twarzy sprawdzała mikrofon, który straszliwie dudnił. Obok jakiś ponury facet trzymał coś w rodzaju instrumentu klawiszowego z białym ustnikiem. W pewnej chwili zaczął na nim grać.
   - Powinniśmy pójść gdzie indziej - zaproponowała lekko zdenerwowana rudowłosa. - Tutaj jest za dużo ludzi.
   Wątła wokalistka zaintonowała smutną melodię do wtóru dźwięków dziwacznego instrumentu.

The sound of an old song
Lights in the dark a flame
Alone, tonight, I'm lost
Why it's cold in hell?*

   Nagle zrozumiałem, że pozorny spokój moich ostatnich miesięcy należy już do przeszłości.
____________________
*  Dźwięki starej piosenki,
   Wzniecają ogień w ciemności,
   Samotna i zagubiona tej nocy pytam,
   Dlaczego jest zimno w piekle?
____________________
spóźnienie, ale to wszystko wina chłopaka! xd (winny się tłumaczy, no wiem, ale nie spodziewałam się takich dynamicznych wakacji...)
~Monte

czwartek, 6 sierpnia 2015

Rozdział 60: W Katakumbach Świata.

Jest północ,
musisz się pośpieszyć
i znów odważyć się tam wejść.
~Carlos Berlanga

   Dotarłszy do drzwi klubu, miałem wrażenie, że odbyłem podróż w czasie. Ostatni raz odwiedziłem Negranoche ponad pół roku temu, a teraz zdawało mi się, że to było wczoraj.
   Przed wejściem nie kłębiły się dzikie tłumy, może z powodu wczesnej godziny. Tylko jakieś dwie dziewczyny dyskutowały z bramkarzem palącym papierosa.
   Nie oznaczało to jednak, że mięśniak tak po prostu mnie wpuści.
   - Gdzie twoje zaproszenie, kawalerze?
   Zabrzmiało to dość dziwacznie u wrót pieczary, w której przesiadywały anioły w skórach i dziewczyny w gorsetach nabijanych ćwiekami.
   - Zgubiłem je chyba po drodze. Mogę zapłacić za wejście.
   - Przykro mi, ale to niemożliwe. Tutaj wchodzi się tylko za zaproszeniem.
   - Umówiłem się w środku z dwójką przyjaciół.
   Nie odpowiedział. Wrócił do rozmowy z dwiema gotkami, traktując mnie jak powietrze. Jedna z nich, ta brzydsza, zerkała na mnie ukradkiem.
   Byłem w czarnym płaszczu, ale tym razem nie zrobiłem sobie makijażu. Minęło już tyle czasu od ostatniego spotkania z Retrum, że zapodziałem gdzieś balsam.
   Do pierwszej brakowało pół godziny, więc przysiadłem na doniczce z kwiatami, licząc, że wkrótce zjawią się przyjaciele i będą mieć więcej szczęścia z bramkarzem.
   Siedząc tak ze spuszczoną głową, zauważyłem, że nieładna gotka, która wcześniej na mnie patrzyła, szepcze coś do ucha ochroniarzowi. Facet w odpowiedzi potrząsnął głową na znak odmowy. Wtedy ona pociągnęła go za rękaw, jak uparte dziecko, które próbuje przekonać do czegoś ojca.
   To najwyraźniej poskutkowało, bo mięśniak zagwizdał na mnie, zupełnie jakbym był psem.
   Odchylił kotarę, żebym mógł wejść. Dziewczyny, które przyszły mi z pomocą, zachichotały. Byłem pewien, że jeszcze je zobaczę.

++++

   Od dwóch godzin tańczyłem sam na parkiecie, a Justina i Jessy nie było. Nie nudziłem się jednak.
   Jak w transie kołysałem się w rytm mrocznych przebojów, czując, że brakowało mi tego miejsca. Byłem jak nocny ptak, który zbyt długo przebywał na słońcu. Ciemność i piosenki o bólu oraz śmierci działały na mnie kojąco.
   Życie w Tei wydało mi się nagle czymś bardzo odległym. Moje stosunki z ojcem, szkoła, nawet zbliżenie z Albą - wszystko to jawiło się pomyłką, oszukiwaniem samego siebie.
   Oczywiście Alba była śliczną istotą o złotym sercu, ale moja dusza należała do katakumb tego świata. Mogłem tę dziewczynę tylko skrzywdzić. Wiedziałem, że im szybciej ją zostawię, tym lepiej.
   Słuchając "Atmosphere" Joy Division, powiedziałem sobie, że dotrzymam słowa i wrócę o świcie do Alby, a później zjemy razem śniadanie. Ale potem z nami koniec.
   Dla jej własnego dobra.
   Ta myśl nieoczekiwanie mnie uspokoiła. W tej samej chwili utwór zespołu z Manchesteru - prekursorów muzyki gotyckiej - zastąpiła jedna z mniej znanych piosenek Alaska y Los Pegamoides. Gdy zacząłem wsłuchiwać się w słowa, zamarłem.

Twarz w oknie,
Poplamiony dywan,
Czujesz, że się zbliża,
Kroki za tobą,
REDRUM,
REDRUM...

   Po chwili zobaczyłem dwie zjawy torujące sobie drogę wśród tłumu. Chudego i bardzo wysokiego chłopaka w towarzystwie wampirzycy o włosach jak ogień. Ich białe twarze świeciły w ciemności.
   Nasze spojrzenia się spotkały.
   Jessy rozchyliła w uśmiechu fioletowe usta.
   - Brakowało nam ciebie.
   Zanim zdążyłem cokolwiek odpowiedzieć, rozległy się słowa refrenu:

REDRUM, REDRUM...
REDRUM, REDRUM...
____________________
~Monte

piątek, 31 lipca 2015

Rozdział 59: Rozczarowanie.

Początki i zakończenia
są złudzeniami.
Liczy się tylko środek.
~Robert Frost

   Rolę pizzerii odegrał zapyziały bar przy szosie. W ten piątkowy wieczór świecił pustkami. Jedynymi klientami byliśmy my i jakaś pijana kobieta, która siedziała w głębi lokalu i mówiła do siebie.
   Podano nam hot dogi.
   Alba nalała sobie do szklanki źle schłodzone piwo. Choć nie za bardzo rozumiała mój plan, wyglądała na zadowoloną. Podobała jej się przygoda. To słowo idealnie pasowało do baru, w którym, jak przypuszczałem, jej noga nie postanie nigdy więcej.
   - Wiesz, co mi dziadek mówił o tym miejscu? - zapytała, maczając parówkę w musztardzie. - Zapewniał mnie, że nawet w Barcelonie nie ma lepszego. Każdego dnia przychodził tu na obiad i był zachwycony, że rozścielali mu na stoliku obrus. Mógł być nawet papierowy. Dziadek miał mentalność człowieka, który nigdy nie opuścił małego miasteczka.
   Rozejrzałem się po tej norze z zawilgoconymi ścianami. Niczym muzyka w tle rozbrzmiewał kaszel starej alkoholiczki palącej papierosa.
   - Przyprowadzał cię tutaj? - spytałem.
   - Raz w tygodniu. Byłam zachwycona! Dlatego cieszę się, że wpadłeś na ten pomysł. Może wyda ci się to dziecinne, ale stęskniłam się za tym barem.
   Wtedy przypomniał mi się film, na którym staruszek z kozią bródką grał ze swoją wnuczką w ping-ponga.
   Nigdy nie przeżyłem niczego podobnego. Dziadkowie ze strony mojej matki umarli bardzo młodo. A ojciec, pokłócony z braćmi, nie widział rodziny od mojego wczesnego dzieciństwa. I w gruncie rzeczy niewiele mnie obchodziło.
   Spojrzałem na Albę, która nadgryzała właśnie ociekającego musztardą hot doga. Była w granatowym golfie, a włosy miała spięte gumką w tym samym kolorze. Markowe dżinsy musiały kosztować ze sto pięćdziesiąt euro, a conversy pasowały odcieniem do reszty stroju.
   Z tymi drogimi ciuchami kontrastowała jej łagodna, naiwna buzia. Alba nie przypominała innych mieszkańców Sant Berger. A w odróżnieniu ode mnie ta samotna dziewczyna sprawiała wrażenie, jakby niewiele potrzebowała do szczęścia. Wystarczał jej dziadek grający w ping-ponga, albo taki łajdak jak ja siedzący z nią w obskurnym barze, Zazdrościłem jej tego.
   - Ale właściwie dlaczego przyszliśmy aż tutaj? - spytała, gdy wytarła już usta papierową serwetką. - Mogliśmy zjeść kolację w Antigo - dodała, mając na myśli najpopularniejszą restaurację w Tei - albo zjeść coś na zimno w domu i posłuchać jazzu. To chyba ostatni taki weekend, kiedy nie ma moich rodziców.
   Zbliżał się najtrudniejszy moment - zdradzenia Albie, bez wdawania się w szczegóły, moich zamiarów.
   - Muszę złapać ostatni pociąg - rąbnąłem prosto z mostu
   Alba spojrzała na mnie z uśmiechem, jakby sądziła, że żartuję. Ale widząc, że mówię poważnie, nagle zesztywniała.
   - Dlatego chciałem zjeść z tobą kolację niedaleko stacji - ciągnąłem uspokajająco, żeby zatrzeć złe wrażenie. - W ten sposób możemy spędzić razem czas aż do odjazdu pociągu. Przyjedzie za pół godziny.
   - Zdaje się, że ojcu mówiłeś coś innego - odparła trochę zmieszana, a trochę obrażona.
   - No tak... Sama powiedziałaś, że jestem łgarzem. Skłamałem, żeby móc pojechać do Barcelony.
   - A więc... - szepnęła ze łzami w oczach - a więc posłużyłeś się mną, żeby wymknąć się z domu? W takim razie gorzko tego pożałujesz, bo zamierzam jechać z tobą.
   Spodobała mi się determinacja Alby, nie spodziewałem się tego po tej potulnej dziewczynie. Podniosłem jej dłoń do ust i zacząłem ją zniechęcać.
   - To nie jest najlepszy pomysł. Jadę w miejsce, gdzie pełno jest różnych typków... handlarzy narkotyków - grubo przesadzałem. - Muszę pomóc dwójce przyjaciół, którzy znaleźli się w tarapatach. Potrzebują mnie.
   - Ja też cię potrzebuję - powiedziała, a po jej policzku spłynęła łza. - A ty mnie oszukałeś. Myślałam, że chcesz spędzić noc ze mną.
   - Chcę tego, uwierz mi - odparłem pojednawczo. - Jeśli otworzysz mi drzwi, przyjadę, jak tylko załatwię tamtą sprawę. Obudzimy się obok siebie i zjemy razem śniadanie, słuchając jazzu, zgoda?
   Na jej twarzy znów pojawił się blady uśmiech.
   - Tym razem ci pomogę, ale na przyszłość chcę, żebyś mi mówił, w co jesteś zamieszany, dobrze? Musisz mieć do mnie zaufanie. Idź już, zaraz nadjedzie pociąg.
   Pocałowałem ją mocno w usta i pobiegłem kupić bilet.
   W drzwiach obejrzałem się jeszcze, Alba i stara pijaczka siedziały samotnie przy swoich stolikach.
____________________
Wybaczcie spóźnienie, miałam rozdział przygotowany, ale nie mogłam wstawić, bo wujek w Anglii miał kiepski internet :c
~Monte

czwartek, 23 lipca 2015

Rozdział 58: Alibi.

Karą dla kłamcy nie jest to, że mu nikt nie wierzy,
lecz to, że sam nie potrafi uwierzyć nikomu.
~George Bernard Shaw

   Rozpocząłem swoją farsę. Trochę się natrudziłem, żeby wprowadzić odpowiednie zmiany na łóżku rodziców - aby wyglądało tak, jakby spała na nim Alba.
   Z drugiej strony mój ojciec nie uwierzyłby w to, że spędziliśmy noc sami w domu i nawet się nie dotknęliśmy. Dlatego postarałem się, aby doszedł do wniosku, że coś próbowaliśmy przed nim ukryć.
   Kiedy o dziesiątej rano pojawił się w drzwiach, zobaczył nas jedzących śniadanie przy stole w jadalni. Musieliśmy wyglądać jak para z wieloletnim stażem. Nasz "romans" chyba go nawet cieszył, bo zawołał"
   - No proszę...! Albo impreza skończyła się bardzo wcześnie, albo jeszcze nie położyliście się spać. Jak się masz, Harry?
   - Dużo lepiej - odparłem, maczając biszkopt w filiżance z gorącą czekoladą.
   Alba uśmiechnęła się do niego, pijąc sok pomarańczowy. Wcześniej wzięła prysznic i przez dwadzieścia minut czesała włosy. Chciała zrobić dobre wrażenie.
   - Nic dziwnego, że czujesz się dużo lepiej, skoro masz obok siebie taką ładną dziewczynę - zażartował ojciec. Potem zmarszczył brwi i zwrócił się do Alby: - Tylko czy twoi rodzice wiedzą, że tu jesteś?
   - Jeszcze nie - odparła spokojnie - ale wyjaśnię im wszystko, jak tylko wrócą z podróży. Mają do mnie zaufanie, bo niczego przez sobą nie ukrywamy.
   - I tak powinno być - stwierdził ojciec, z wyraźnym podziwem dla rozsądku Alby.
   Wtedy poczułem, że nadszedł mój moment.
   - Tato, czy piątkową noc mógłbym spędzić poza domem? Czuję się już dużo lepiej, a chciałbym zabrać Albę do Masnou. W porcie otworzyli nową pizzerię. Podobno jest świetna.
   - Nową? - zapytał zaskoczony. - Trudno uwierzyć, że otwierają lokal w środku listopada, kiedy prawie nikogo tam nie ma.
   Poczułem się jak w potrzasku. Na szczęście Alba zdała sobie sprawę, że jestem w opałach, i pośpieszyła mi z pomocą:
   - Względnie nową - sprecyzowała. - Chyba od września. Właścicielem jest Włoch. I teraz faktycznie nie ma tam tłumów.
   Ojciec stłumił ziewnięcie. Było jasne, że dziewczyna jest dla niego niepodważalnym alibi. Pytanie jednak brzmiało: jak w środku romantycznej nocy z Albą znajdę się nagle w Barcelonie.
   Postanowiłem dalej mydlić oczy ojcu.
   - Rodzice Alby wracają dopiero w niedzielę rano, a ona boi się trochę zostawać w nocy sama - skłamałem. - Ostatnio w Sant Berger były dwa włamania.
   Alba otworzyła szeroko oczy, zachwycona moim sprytem.
   - Do czego zmierzasz? - zapytał ojciec, rozbawiony okrężną drogą, jaką wybrałem, aby spędzić drugą noc z dziewczyną.
   - No wiesz, tam są wolne pokoje...
   - Tutaj też. Alba może spać w pokoju Juliana.
   Wypowiedział zakazane imię. Jednak tym razem nie pobladł, jak wiele razy wcześniej. Pokój zmarłego Juliana był odtąd czymś w rodzaju muzeum żałoby, do którego nikt nie miał odwagi zaglądać. Wszystko tam wyglądało jak w przeddzień wypadku. I dlatego propozycja ojca kompletnie nas zaskoczyła.
   - No dobrze - skapitulował. - Możesz nocować u Alby, ale nie przyzwyczajajcie się za bardzo. Nie jest dobrze, jak...
   - Pójdę ją odprowadzić i zaraz wracam - przerwałem ojcu w pół zdania. - Mam dziś dużo nauki przez kolacją.
   Na ulicy prowadzącej do centrum Alba szturchnęła mnie łokciem w żebro.
   - Przez ciebie wyszłam przed twoim ojcem na tchórza. A co do pizzerii... Ale z ciebie kłamca!
   - Skąd wiesz?
____________________
5 lat... jejku.. jak to zleciało.. (to nic, że jestem z nimi od 3, ale cii xd)
Jak zamierzacie świętować dzisiejszy dzień? ^^
#5YearsOfOneDirection
~Monte

niedziela, 19 lipca 2015

Rozdział 57: Przepustka.

Miłość jest jak dzika róża,
piękna i zmysłowa,
a jednocześnie zdecydowana
przelać krew w swojej obronie.
~Mark Overby

   Dziwne wydarzenia tamtej nocy rozmyły się w deszczu, który spadł o świcie. Krople uderzające o szybę i pierwsze światło poranka obudziły mnie po niecałych czterech godzinach snu.
   Alba jeszcze spała.
   Gładząc opuszkami palców jej jasne włosy, zastanawiałem się, co będzie dalej. Czy dlatego że spaliśmy w jednym łóżku, będzie się teraz uważała za kogoś więcej niż moją koleżankę?
   Niezależnie od tego, czy w oknie rzeczywiście pojawiła się jakaś postać, jedna rzecz wydawała się dziwna: że między nami nic się nie wydarzyło. Alba rozebrała się przecież dla mnie, byliśmy bardzo blisko siebie. Dotknąłem jej piersi, czułem bicie jej serca.
   Ale nie doszło nawet do pocałunku, a to obowiązkowy rytuał dwóch osób, które się sobie podobają i są gotowe skomplikować sobie nawzajem życie. Teraz, kiedy Alba spała wśród dźwięków deszczu, cieszyłem się z takiego obrotu spraw.
   Jeśli po tak długim milczeniu od wydarzeń na Wyspie Psów Louis wrócił z zaświatów i poprosił, abym go pomścił, musiałem pozostać mu wierny.
   Czy można kochać zmarłego i być przez niego kochanym?
   Nie znałem jeszcze odpowiedzi na to pytanie, ale fakt, że Louis mnie potrzebuje, sprawił, że moje życie znowu nabrało sensu.
   Krótki sygnał w telefonie wyrwał mnie z zamyślenia. Dostałem esemesa.
   Podniosłem z podłogi iPhone'a i otworzyłem wiadomość. Po miesiącu ciszy napisał do mnie Justin. Musiało stać się coś złego.

   DZISIAJ O 01.00 W NEGRANOCHE. MUSIMY DZIAŁAĆ. BĄDŹ KONIECZNIE.

   Czyżby Justina i Jessicę także nawiedził duch Louisa? Czy mój ukochany od nich także domagał się pomszczenia swojej śmierci?
   Niestety, ojciec zakazał mi nocnych wyjść, więc nie miałem szansy poznać prawdy. Chyba że...
   Najwyraźniej obudziłem Albę, bo gdy na nią spojrzałem, wpatrywała się we mnie błękitnymi oczami. Nagle zrozumiałem, że ona może stać się moją przepustką. Skoro napisała scenariusz naszego niezobowiązującego romansu, ojciec na pewno pozwoli mi z nią wyjść.
   W tym celu musiałem ją wykorzystać i okłamać.
   Wiedziałem, że ją zranię, ale nie mogłem postąpić inaczej, skoro chodziło o Louisa. Zrobiłbym dla niego wszystko - nie tylko kłamał jak najęty, ale również poświęcił życie.
   Czym prędzej musiałem rozpocząć grę, dlatego na dzień dobry pogłaskałem policzek dziewczyny. Wdzięczna za ten gest, ujęła moją głowę i lekko pocałowała mnie w czoło. Tam, gdzie miałem ślad po upadku.
   Nie zabolało.
   - Dziękuję ci za tę noc.
   - Chyba żartujesz - odparłem, myśląc o jej czterech prezentach. - To raczej ja powinienem podziękować.
   - Zachowałeś się jak dżentelmen  - przerwała mi. - Inny chłopak wykorzystałby sytuację. Ty jesteś inny.
   - Sugerujesz, że jestem gejem...? - chciałem, by wypadło to jak najbardziej żartobliwie.
   - Wiem, że nie jesteś.
   - Skąd ta pewność? - przekomarzałem się.
   - Widziałem, jak na mnie patrzyłeś wczorajszej nocy, kiedy... No wiesz. Czuję, że mnie szanujesz, i dlatego podobasz mi się jeszcze bardziej. Wiesz co? Zawsze szukałam kogoś takiego jak ty.
   Drgnąłem. To były prawdziwe oświadczyny, Uznałem, że czas zmienić temat.
   - Jesteś moją jedyną przyjaciółką i nie chcę cię stracić.
   - Nie stracisz mnie nigdy, bo postanowiłam, że będę cię kochać, Harry.
   - Miłość... - powiedziałem, czując ucisk w żołądku - jest czymś, co wymaga czasu.
   - W takim razie zacznijmy od razu - odpowiedziała, zbliżając usta.
  Zamknąłem oczy i jak nieśmiały chłopiec czekałem na pocałunek. Gdy nasze usta w końcu się złączyły, przytuliłem ją mocno, wyobrażając sobie, że obejmuję Louisa.
____________________
Jak Wam mijają wakacje, kochani?
Mnie świetnie :3 Ciągle spędzam czas z chłopakiem, a teraz był u mnie przyjaciel z daleka na wakacjach, siedział ponad tydzień, dlatego też nie miałam kiedy wstawić rozdziału, wybaczcie :C
Cały sierpień będę miała wolny, więc myślę, że częstotliwość pojawiania się rozdziałów będzie większa, ale jak zawsze, nie mogę nic obiecać...
No, także chwalcie się przeżyciami i dalszymi planami, proszę ^^
~Monte

środa, 8 lipca 2015

Rozdział 56: Delirium Tremens.

Śmierć należy odważnie powitać,
a potem postawić jej coś do picia.
~Edgar Allan Poe

   Sięgnąłem do włącznika lampki nocnej, ale też nie działała. To musiało być zwarcie. Może żarówka przegrzała się od szalika. Ktoś inny na moim miejscu powiedziałby, że to prawdziwy pech - mieć obok siebie piękną nagą dziewczynę i nie móc jej oglądać. Mnie jednak niepokoiło co innego.
   - Dokąd idziesz? - zapytała Alba.
   - Sprawdzić korki. W lodówce jest pełno jedzenia, ojciec byłby wściekły, gdyby wszystko się zepsuło.
   Drogę wskazywał mi wyświetlacz w komórce, dzięki któremu udało mi się pokonać schody.
   Zazwyczaj wystarczyło otworzyć szafkę i wcisnąć korek. Ale nie tym razem.
   Zawróciłem po omacku, żeby sprawdzić, czy lodówka nie wysiadła. Wtedy wydarzyło się coś okropnego.
   Nagle usłyszałem krzyk.
   Wystraszony, złapałem się poręczy, żeby nie spaść ze schodów. Ten przeraźliwy krzyk dobiegał z mojego pokoju.
   Pokonałem wszystkie stopnie, pchnąłem drzwi i wpadłem do środka. Zobaczyłem skuloną Albę, płaczącą na łóżku.
   W pokoju było bardzo zimno, widocznie wysiadło też ogrzewanie.
   Otuliłem ją ręcznikiem, pytając co się stało.
   - Straszna twarz - powiedziała, dygocząc - potworna...
   - O czym ty mówisz? - zapytałem, głaszcząc ją po włosach.
   - Za twoim oknem - szepnęła drżącym głosem. - Była tam przed chwilą.
   Spojrzałem na szybę i poczułem, jak po kręgosłupie przechodzi mi zimny dreszcz. Szkło zaparowało z powodu niskiej temperatury na zewnątrz, ale maleńki skrawek był przezroczysty.
   Ktoś wytarł szybę z drugiej strony, żeby móc przez nią zajrzeć do pokoju.
   Zdenerwowany, wskazałem Albie okno.
   - Twarz pojawiła się w tym kwadraciku?
   - Najpierw zobaczyłam rękę wycierającą szybę. Potem ta twarz popatrzyła na mnie z nienawiścią... z furią. Uważasz, że zwariowałam?
   - Nie. Ale senność i alkohol mogą powodować przywidzenia - uspokajałem ją bez przekonania. - Edgar Allan Poe widywał różne potwory, kiedy miał delirium tremens.
   - Możliwe... Ale to coś wydawało się takie realne!
   - Opisz mi dokładnie, jak wyglądało.
   - Ta twarz świeciła, trochę jak księżyc. To chyba był chłopak. Miał małe oczy. I usta dziwnego koloru...
   - Fioletowe? - zapytałem niespokojnie.
   - Nie jestem pewna, w każdym razie były bardzo ciemne. Naprawdę uważasz, że nie zwariowałam?
   Podszedłem do okna i otworzyłem je. Parapet dzieliły od ziemi jakieś trzy metry. Można się tu było dostać jedynie po rynnie.
   Wsłuchałem się w słabe podmuchy wiatru, ale nie - nie usłyszałem piosenki zapamiętanej z Wyspy Psów.
   Zamknąłem okno, a potem wróciłem na łóżko. Alba w mojej koszulce ułożyła się do snu.
   - Nawet jeśli to było delirium tremens, bałam się, że umrę - wyznała. - Wciąż mi łomocze serce.
   Żeby mnie o tym przekonać, przysunęła moją rękę do swojej piersi. Poczułem przyspieszony puls.
   Jeszcze raz spojrzałem na okno. A widok, jaki wtedy ujrzałem, przekonał mnie, że to nie będzie noc miłości ze śliczną dziewczyną z Sant Berger.
   Ktoś napisał na szybie dużymi literami:
   POMŚCIJ MNIE
____________________
~Monte

środa, 1 lipca 2015

Rozdział 55: Nim Nadejdzie Świt.

Nagość jest inną formą
stroju wieczorowego.
~John Berger

   - Koniec szampana - stwierdziłem, podnosząc pustą butelkę.
   - To twój dom - odparła nieco sennie. - Chyba wiesz, gdzie może być jakaś butelka.
   - Nie o to chodziło. Mam już dosyć alkoholu.
   - I co teraz?
   Nawet nie zauważyliśmy, kiedy zrobiła się druga w nocy.
   O dwunastej zadzwonił ojciec, żeby zapytać się, jak się czuję. Świadomość, że nie jestem sam, bardzo go uspokoiła. Pozwolił mi nawet spędzić noc poza domem pod warunkiem, że "nie będę robił głupstw". W którymś momencie Alba zabrała mi telefon i powiedziała ojcu, że zostanie ze mną, bo jej rodzice wyjechali i nie chce wracać w środku nocy do Sant Berger.
   Przed rozłączeniem się, ojciec zasugerował,że "moja znajoma" może spać w jego sypialni. Potem obiecałem, że jeśli poczuję się gorzej, to do niego zadzwonię, i odłożyłem słuchawkę.
   - Pytałaś wcześniej, czego chcę - przypomniałem Albie, która w czerwonej sukience i z jasnymi długimi włosami wyglądała jak księżniczka.
   - Tak, a ty odpowiedziałeś, że powiesz mi, kiedy butelka zrobi się pusta. Czyli teraz.
   Trochę oszołomiony alkoholem, coś sobie nagle uświadomiłem.
   - Mówiłaś, że masz dla mnie cztery prezenty. To więcej niż kiedykolwiek dostałem. Tort, szampan i książka to trzy. Jaki jest czwarty?
   Alba z uśmiechem przymknęła oczy.
   - Czwartym prezentem jestem ja. Możesz robić ze mną, co zechcesz: jestem twoja aż do chwili, gdy noc przybierze moje imię.
   Widząc, że nie rozumiem, dodała:
   - Nim nadejdzie świt.*
   Potem wyciągnęła do mnie ręce jak bezwolna marionetka, która czeka, aż ktoś przejmie nad nią kontrolę.
   Zmieszany, ale i oczarowany powiedziałem pierwszą rzecz, jaka przyszła mi do głowy:
   - Od kilku godzin jestem półnagi i czuję się trochę śmiesznie, ale nie chce mi się ubierać, bo od tego przeklętego ogrzewania cały płonę. A jeśli otworzę okno to zamarzniemy.
   - Jest na to łatwy sposób - odpowiedziała, otwierając oczy. - Chcesz, żebym cię rozebrała?
   - Tak byłoby sprawiedliwie.
   Zupełnie jakby czekała na ten moment, zeskoczyła z łóżka i stanęła przede mną.
   Nie chciałem niczego stracić, więc wpatrzyłem się w nią zachłannie, ale ona rzuciła mi figlarne spojrzenie.
   - Jeśli chcesz, żebym zrobiła striptiz, musisz zmienić muzykę.
   Ta prośba z ust byłej hipiski, do niedawna dziecinnej i powściągliwej, trochę mnie zaskoczyła.
   Podniecony kierunkiem, w którym dryfowała noc, wstałem i podszedłem poszukać czegoś na póce z muzyką. Przypomniałem sobie, że na płycie z utworami Cat Power jest piosenka idealna na tę okazję: "Naked if I want to".
   Zapominając o późnej porze, nastawiłem muzykę bardzo głośno. Potem usiadłem z powrotem na łóżku, żeby móc z najlepszego miejsca podziwiać mój urodzinowy prezent. Jednak Alba nie była jeszcze zadowolona. Ledwie rozległa się gitara elektryczna, wcisnęła pauzę, mówiąc:
   - To światło jest okropne. Nie masz bardziej nastrojowego?
   Zaskoczony jej wymaganiami, zerknąłem na lampę pod sufitem. Była jeszcze brzydsza od tej na nocnym stoliku. Potem przeniosłem wzrok na wieszak, na którym wisiał gruby pomarańczowy szalik.
   - Rzuć go na abażur - zaproponowałem.
   Gdy Alba to zrobiła, górna lampa zaczęła świecić subtelnym pomarańczowym światłem.
   - A teraz zgaś nocną lampkę - zakomenderowała.
   Chwilę później wcisnęła ponownie pauzę i gitara elektryczna do spółki z perkusją i ciężkim basem znów zaczęła podawać rytm. Kiedy cichy głos Cat Power intonował "Naked if I want to", Alba zaczęła zdejmować czerwoną sukienkę. Wtedy zaciął jej się zamek na plecach.
   - Pomożesz mi?
   Spełniając jej życzenie, pomyślałem, że ten striptiz szybko się zakończy: gdy zsunie sukienkę, będzie już właściwie naga.
   Wreszcie udało mi się rozpiąć suwak i odsłonić gładkie, pachnące plecy dziewczyny. Z trudem powstrzymując pragnienie pocałowania jej, odsunąłem się.
   Jak przewidywałem, alkohol i brak wprawy striptizerki sprawiły, że przedstawienie zaraz się skończyło: Alba, zrzucając sukienkę, zaplątała się w nią i niewiele brakowało, żeby upadła.
   Próbowała nadrabiać miną, tańcząc przede mną w turkusowej bieliźnie. Chyba kupiła ją specjalnie na tę okazję, jakby przewidziała, że tak potoczą się wypadki. Czytałem gdzieś, że tylko kobieta zawsze wie, co wydarzy się na randce.
   Choć czułem zażenowanie, podziwiałem jej długie nogi, płaski brzuch i piersi wychylające się ze stanika. Rozsądek podpowiadał mi, że nie powinienem jej dotykać, ale nie umiałem się opanować, Bez wątpienia przekraczaliśmy granicę i trudno było się opanować.
   - Podobało ci się? - zapytała, gdy piosenka dobiegła końca.
   - Bardzo - odparłem - ale nadal masz nade mną niesprawiedliwą przewagę.
   - To znaczy? - spytała, siadając na łóżku i zakładając nogę na nogę.
   Ale gdy spojrzała na mój tors, zrozumiała, o czym mówię. Oblała się rumieńcem i odnalazła zapięcie stanika. Tym razem nie potrzebowała mojej pomocy. Turkusowy skrawek materiału opadł, odkrywając duże i sterczące piersi.
   - Podobam ci się? - zapytała z udawaną niewinnością.
   -Bardzo. Myślę, że podobasz się wszystkim chłopakom. A gdyby wiedzieli o tobie to, co ja, nie mogłabyś się od nich opędzić.
   - No to wykorzystaj swoje szczęście -zamruczała, przesuwając się w moją stronę. - Bo jestem twoja aż do...
   Nim zdążyła wypowiedzieć swoje imię, pomarańczowe światło zgasło z dziwnym odgłosem.
   Zamarłem.
____________________
* Gra słów: 'alba' oznacza po hiszpańsku 'świt'.
____________________
~Monte

piątek, 26 czerwca 2015

Rozdział 54: Piana Złudzeń.

Nie interesuje mnie szczęście ludzkości,
lecz wyłącznie szczęście człowieka.
~Boris Vian

   Moja utrata przytomności ponoć wywołała w klasie straszny zamęt, ponieważ z początku wszyscy myśleli, że nie żyję. Upadłem na wznak, uderzając głową o podłogę. Dwóch uczniów musiało podtrzymać nauczycielkę, której z wrażenia zrobiło się słabo.
   Zaraz potem przyjechała karetka. Lekarz obejrzał moją głowę i stwierdził, że nie trzeba zabierać mnie do szpitala. Podobno nie byłem nawet całkiem przytomny, bo majaczyłem.
   Zadzwonili po ojca, żeby zabrał mnie do domu. Spałem prawie dwanaście godzin.
   A teraz siedziałem na łóżku, prawie nagi, z dziewczyną i otwartą butelką szampana.
   - Nie zaszkodzi ci? - spytała Alba, gdy stuknęliśmy się kieliszkami.
   Wypiłem łyk zmrożonego słodkawego napoju.
   - Wręcz przeciwnie. Potrzebuję bąbelków, żeby poczuć się lżej.
   - Upijesz się.
   - No i dobrze, w końcu są moje urodziny. A skoro ojciec zostawił nas samych, znaczy, że wyraził milczącą zgodę.
   - Na co? - zapytała, podczas gdy ja wpatrywałem się w jej błękitne oczy.
   - Jesteśmy sami w domu, pijemy szampana w łóżku w moje urodziny. Jest bardzo prawdopodobne, że ojciec nie wróci przed świtem. Sądzę, że scenariusz na tę noc został już napisany.
   Rumieniec na policzkach Alby zastąpił wcześniejszą kokieterię dziewczyny. Wypiła swojego szampana, a następnie ponownie napełniła oba kieliszki.
   - A co chcesz, żebyśmy robili? - zapytała bezceremonialnie.
   Spojrzałem na nią zmieszany - jak aktor, który nagle zapomniał roli.
   - Zapytaj mnie, kiedy butelka będzie pusta - odparłem.
   Wyglądała na dotkniętą. Nagle wyciągnęła z torebki pudełko zawinięte w ozdobny papier w gwiazdki.
   - To dla ciebie.
   - Myślałem, że prezentem były szampan i tort - powiedziałem, rozpakowując coś, co wyglądało na książkę.
   - Prezenty są cztery - odpowiedziała z dużą pewnością siebie. - Ten jest trzeci.
   Spod kolorowego papieru wyłonił się egzemplarz "Piany złudzeń" Borisa Viana. Na okładce znajdowała się lilia wodna w zielonym stawie. Powąchałem papier, jak od niedawna miałem w zwyczaju.
   Alba obserwowała moją reakcję, a ja przypomniałem sobie inne książki tego francuskiego autora, który był również muzykiem jazzowym. Już same tytuły przykuwały uwagę: "Napluję na wasze groby", "I wykończmy wszystkich obrzydliwców", "Wilkołak". 
  - O czym to jest? - spytałem.
  - Szczerze mówiąc, nie wiem - przyznała. - Ale lubisz dziwne rzeczy, więc pomyślałam, że ci się spodoba.
   Kartkując książkę, pomyślałem  z rozbawieniem, że Alba zapewne nic nie zrozumiała z "Pieśni Maldorora", jeśli w ogóle przebrnęła przez pierwsze strony.
   Z opisu na okładce dowiedziałem się, że bohaterka "Piany złudzeń", Chloe, zapada na jakąś chorobę po tym, jak w płucach wyrasta jej lilia wodna. Rzeczywiście, to było wystarczająco dziwne dla takiego kogoś jak ja.
   I nagle z zamyślenia wyrwało mnie pytanie:
   - Co się wydarzyło wtedy w Londynie?
   Alba patrzyła na mnie, trzymając w dłoni już trzeci kieliszek szampana. Nogi miała podkulone, więc znajdował się on tuż pod jej podbródkiem. Przyglądając się jasnej cerze dziewczyny, zwlekałem z odpowiedzią.
   - Wolałbym o tym nie mówić - powiedziałem w końcu.
   - Dlaczego? Niektóre rzeczy trzeba z siebie wyrzucić. Możesz mi zaufać. Umiem dochować tajemnicy.
   - Ale to długa historia. I popsułaby nam wieczór.
   - W takim razie kiedy indziej - odparła, unosząc pianę nocy do ust. - Włączysz jakąś muzykę?
   Dopiero gdy wyskoczyłem z łóżka, uzmysłowiłem sobie, że mam na sobie kalesony. Moje zażenowanie bardzo rozbawiło Albę. Z kieliszkiem i kawałkiem tortu podszedłem do odtwarzacza i puściłem instrumentalny kawałek "Kew Garden", ustawiając funkcję pętli.
   Potem usiadłem na pościeli - kaloryfer był rozkręcony, więc nie marzłem - a Alba nie spuszczała ze mnie wzroku.
   Wiedzieliśmy, że coś się między nami wydarzy.
____________________
Udanych wakacji kochani xx
~Monte

piątek, 19 czerwca 2015

Rozdział 53: Wizyta.

Każde urodziny są jednym z piór
w naszych skrzydłach czasu.
~Jean Paul

   Obudziło mnie dzwonienie szyby w oknie, na które napierał wiatr. Było ciepło. Otworzyłem oczy, stwierdzając, że leżę w łóżku, prawie nagi. Zapadła już noc.
   Nagle przypomniała mi się poranna lekcja. Widziałem siebie, mijającego ławki, stojącego obok nauczycielki filozofii. Nie pamiętałem, co mówiłem. Wiedziałem tylko, że zrobiło się ciemno. Jakby nagle zgasło światło.
   Nie mogłem pojąć, w jaki sposób znalazłem się w swoim pokoju. Ile czasu minęło, odkąd zasłabłem? Jednego byłem pewien: niesamowicie się wygłupiłem. No cóż, trudno: po ponurym gocie z Tei można się przecież spodziewać wszystkiego.
   Moja świadomość znowu zaczęła rozpływać się w nicości, gdy nagle odgłos otwieranych drzwi sprawił, że oprzytomniałem.
   Był to ojciec. Co dziwne, nie wyglądał na zmartwionego. Wręcz przeciwnie, wydawał się bardzo wesoły.
   - Ktoś do ciebie - obwieścił. - Chcesz się ubrać, czy po prostu ma wejść?
   Niezadowolony i zaintrygowany jednocześnie, pomyślałem, że nie mam siły ani żeby się ubrać, ani żeby przyjmować gości. Jeśli zostanę w łóżku, będzie to czytelna aluzja.
   - Niech wejdzie - powiedziałem.
   Po jakiejś minucie w półmroku pojawiła się błyszcząca gwiazda.
    - Co, do diabła...? - szepnąłem.
   Gwiazda unosiła się teraz nade mną, oświetlając sylwetkę osoby, która ją niosła.
   Dziewczyna.
   Urzeczony, patrzyłem, jak gwiazda przeobraża się w subtelny czerwony płomyk. Wokół niego rozlewała się ciemność.
   - Nie zapalisz światła? - usłyszałem znajomy głos.
   Przez moment zwlekałem z wciśnięciem guzika lampy.
   Gdy to wreszcie zrobiłem, poczułem się zdezorientowany. I nie tylko dlatego, że wiele godzin spędziłem w ciemnościach. Ujrzałem Albę w ślicznej sukience, na którą opadały jedwabiste jasne włosy dziewczyny.
   Spojrzałem niżej. To, co wcześniej wyglądało jak gwiazda, było teraz zimnym ogniem pośrodku torciku z malinami i liczbą 17 wypisaną bitą śmietaną.
   - Wszystkiego najlepszego - powiedział mój gość z zakłopotaniem.
   Zatrzymując spojrzenie na długich nogach koleżanki, przypomniałem sobie, że kilka miesięcy temu byłem jedyną osobą, którą Alba zaprosiła na swoje urodziny. Wyglądało na to, że właśnie nadszedł czas rewanżu.
   - Nie wiem, czy będę w stanie zjeść tort - powiedziała z uśmiechem. - Gdzie kieliszki?
   - Są w barku w salonie. Tata cię zaprowadzi. Może będzie miał ochotę wypić za zdrowie swojego syna, który nadaje się tylko na złom.
   Wtedy usłyszałem odgłos zamykanej bramy.
   Spojrzałem zdziwiony na Albę, która nieśmiało wyjaśniła:
   - Twój ojciec powiedział, że nie może się do nas przyłączyć. Umówił się w Barcelonie na kolację z przyjaciółmi i wróci późno. Odwołał ją, żeby przy tobie być, ale ja obiecałam, że z tobą zostanę. Jutro mamy dzień wolny. Pamiętasz?
   Zupełnie wyleciało mi to z głowy.
   Oszołomiony patrzyłem, jak Alba wychodzi z pokoju, kołysząc lekko biodrami. Wstałem, zastanawiając się, gdzie moje ubranie. Przyjmowanie gości w kalesonach nie jest zbyt uprzejme, zwłaszcza w urodziny.
   Zanim zdążyłem cokolwiek zrobić, Alba weszła do pokoju z tacą, na której stał moet & chandon - na pewno podebrała go rodzicom - i dwa duże kieliszki. Gdy umieszczała tacę na stoliku, ja próbowałem zasłonić ręcznikiem mój nagi tors.
   Potem stanęła sztywno, jakby nie wiedziała, co ze sobą począć.
   - Usiądź na łóżku - powiedziałem. - Jest wystarczająco szerokie dla dwóch osób.
   Zrobiłem jej miejsce. Alba zdjęła buty i podwinęła nogi. Zachowywała się tak naturalnie, jakby była moją dziewczyną.
   Gdy odkorkowywała szampana, poprosiłem:
   - Opowiedz, jak znalazłem się w domu.
____________________
 Miło wejść po miesiącu...
Wybaczcie, ale mój laptop był bez żadnego systemu, tata z nim walczył, a ostatecznie mój nauczyciel mi go ogarnął, przez co zajęło to tyle czasu i nie mogłam nic dodać. Byłam jedynie na telefonie (też rzadko) i u taty, ale tylko na chwilę.. Wiem, że to wszystko kiepsko wygląda i źle mi z tym, naprawdę przepraszam.
Tracę przez to czytelników, widzę to... Mój brak systematyczności i często również poczucia obowiązku mnie przeraża.. Dlatego tak to teraz wygląda..
Czasem łapię doła, że prowadzenie tego dalej nie ma sensu, ale obiecałam sobie na samym początku, że obojętnie co by się nie działo, doprowadzę to do końca..

niedziela, 24 maja 2015

Rozdział 52: Filozofia i Ciemność.

Nie byli martwi,
ale nie byli też żywi.
~Iolanda Batalle

   Moje urodziny wypadły w czwartek. Byłem na granicy wyczerpania nerwowego. Poczułem to na początku pierwszej lekcji. Kiedy nauczycielka filozofii zapisywała na tablicy niektóre z twierdzeń Kanta, zdania zamazywały mi się przed oczami jak skamieniałe węże, które po dotknięciu zmieniają się pył.
   Chociaż ojciec zmuszał mnie do jedzenia obiadów i kolacji, przez ostatnie dni byłem skrajnie osłabiony. Teraz, mimo wczesnej pory, nie mogłem przezwyciężyć zmęczenia. Musiała to wiązać się z brakiem snu, bo na ogół albo nie mogłem zasnąć, albo budziły mnie koszmary o nocy na Highgate.
   Podobno powracające sny to głos nieświadomości, która mówi nam, żebyśmy posłuchali własnej duszy. Jeśli tak, to powinienem wrócić na miejsce zbrodni. Uciec z domu.
   Moja bezsenność przybierała różne formy. Każdego ranka otwierałem oczy przed świtem, nie mogąc już potem zasnąć. Myśli wędrowały przez własne piekła, aż w końcu słyszałem głos ojca, który wołał mnie na śniadanie.
   Myślałem o tym wszystkim, podczas gdy tablica zmieniała się we wzburzone morze, a nauczycielka w rozmazany totem. Ten niewyraźny świat złożony ze świateł i kolorów wariował jak karuzela. Na czole i karku czułem pot. Z trudem utrzymywałem równowagę. Głos nauczycielki docierał do mnie pod postacią odległego i niezrozumiałego szumu.
   Miałem wrażenie, że zaraz stracę przytomność.
   Już czułem, jak moja głowa leci do tyłu, gdy czyjaś delikatna i ciepła ręka chwyciła moją.
   To mnie uratowało. Nagle znów wszystko widziałem wyraźniej. Przynajmniej na tyle, by rozpoznać dłoń Alby. Jej błękitne oczy patrzyły na mnie z troską.
   - Wszystko dobrze - powiedziałem, nim zdążyła o cokolwiek zapytać.
   Powoli wracałem do siebie. Trzymając mnie dalej za rękę, Alba położyła drugą dłoń na moim czole.
   - Jesteś rozpalony.
   Cisnęły mi się na usta słowa: "Bo od jakiegoś czasu żyję w piekle", ale właśnie podeszła do nas nauczycielka i rzuciła ostro:
   - Wygląda na to, że Harry znalazł sobie dzisiaj ciekawsze zajęcia niż filozofia. Błądzisz gdzieś myślami. A może się mylę?
   Nie odpowiedziałem.
   - W takim razie - ciągnęła z irytacją - wyjaśnij kolegom, co miał na myśli Kant, kiedy mówił o "prawie moralnym".
   Alba szturchnęła mnie lekko łokciem, wskazując wzrokiem swoje notatki. Zanim zacząłem gorączkowo czytać, pomyślałem jeszcze o jej pięknym charakterze pisma.

   Dwie rzeczy napełniają umysł coraz to nowym i wzmagającym się podziwem i czcią, im częściej i trwalej nad nimi się zastanawiamy: niebo gwieździste nade mną i prawo moralne we mnie.

   - Podejdź do tablicy - poleciła nauczycielka, patrząc surowo. - Wytłumaczysz wszystkim, co Kant chciał przez to powiedzieć. Przed pójściem na studia przydadzą wam się takie ustne wystąpienia.
   Puściłem rękę Alby i ruszyłem w stronę katedry. Obrazy tańczyły mi przed oczami jak rozsypana układanka.
   A jednak udało  mi się stanąć przed tą kobietą - jedną z najwredniejszych nauczycielek w naszej szkole.
   - Prawo moralne, o którym mówi Kant - improwizowałem - już dawno nie istnieje. Być może gwiaździste niebo jest takie samo dla wszystkich, ale w głowie każdy ma własny wszechświat.
   - Ciekawe - odparła, marszcząc twarz. - Czy mógłbyś to rozwinąć?
   Po chwili poczułem, że lecę w ciemność. Uderzając o podłogę, usłyszałem dźwięk, który brzmiał jak ostatnie echo opuszczanego bez żalu świata.
   A potem nie pamiętam już nic.
____________________

Znów po czasie. Winny się tłumaczy, więc powiem, że wyciąganie ocen w szkole i życie towarzyskie (Monte w końcu ma chłopaka, yaay) zobowiązuje. Przepraszam..

poniedziałek, 11 maja 2015

Rozdział 51: Piekieł Stróż.

Kruk rzekł na to: "Nigdy już".
~Edgar Allan Poe

   Przez wrzesień i październik nie działo się wiele.
   Od czasu, gdy ojciec przyjechał po mnie do Londynu, byłem pod ciągłą obserwacją. Pilnował, żebym nie opuszczał żadnych zajęć. Sprawdzał, dokąd chodzę po szkole. Bezwzględnie zakazał mi spotykania się z Justinem i Jesy, których winił za to, co się stało.
   - Za trzy dni kończę siedemnaście lat - przypomniałem mu. - Za rok już nie będziesz mi dyktować, co mogę robić, a czego nie.
   To powiedziawszy, zamknąłem się w swoim pokoju i włączyłem muzykę na cały regulator.
   Słuchając w kółko "V symfonii" Mahlera, spędzałem dni bezczynnie.
   Do tego stopnia nie miałem apetytu, że podczas pierwszych dwóch tygodni bez Louisa schudłem sześć kilogramów. Na nic nie miałem ochoty. Zanim stwierdzono u mnie anoreksję, ojciec kazał mi raz w tygodniu jeździć do psychoterapeutki w Barcelonie.
   By to miła kobieta, która zachęcała mnie, żebym mówił. Pokazywała mi książki, które napisała razem z mężem. W większości były to zbiory bajek dla dzieci. Patrząc na kolorowe ilustracje, czułem się pusty i wypalony.
   - Nie trzymaj w sobie tego całego bólu - mówiła. - Płacz, gdy tylko przyjdzie ci ochota. Możesz nawet krzyczeć. Pomyśl, że smutek jest jak ropa naftowa: któregoś dnia go zabraknie i będziesz musiał sobie znaleźć inne źródło energii.
   Słuchałem jej osowiały. Czułem, że jestem zupełnie gdzie indziej. Nie miałem nadziei na odzyskanie spokoju ducha.
   A jednak te spotkania przyniosły coś dobrego. Psycholożka poradziła mojemu ojcu, żeby nie zmuszał mnie do wyjazdu do Bostonu. Powiedziała mu, że wciąż jestem pod silnym wpływem tego, co się stało, i że w obcym środowisku mogę popaść w rozpacz.
   Tak zresztą było każdego popołudnia, gdy wracałem ze szkoły. Już nie słuchałem kasety Lou, bo gdy tylko patrzyłem na zapisany jego ręką tytuł "Night Shift", nie mogłem powstrzymać łez.
   To samo się działo, kiedy sięgałem po serce, które zrobił mi ze swoich włosów.
   Znów polubiłem muzykę klasyczną. Pewnego dnia, słuchając "Adagietta" Mahlera - rozsławionego przez film "Śmierć w Wenecji" - otworzyłem zbiór wierszy Edgara Allana Poego i zacząłem czytać mój ulubiony poemat o mężczyźnie opłakującym śmierć ukochanej i mówiącym kruku, który wlatuje do jego pokoju. Początek jest niesamowity.
 
   Otworzyłem okno zatem... Szumiąc skrzydłami, z majestatem, 
   Wleciał ciężko kruk wspaniały, jakby czarny piekieł stróż.
 Nie pozdrowił mnie ukłonem, okiem powiódł w krąg zamglonem
 I siadł z pańskim jakimś tonem pośród dwóch kamiennych kruż.
 Na Pallady biuście przy drzwiach, pośród dwóch kamiennych kruż.
                                               Usiadł tam - niec więcej już.
 Ptak ten sprawił, że przy całem rozsmętnieniu mem musiałem
   Rozśmiać się z poważnej nader jego miny: "Tyś nie tchórz,
   Widzę, stary, chmurny ptaku, co - choć piór już ani znaku
  Na twym czubie -szukasz szlaku śród posępnych nocy mórz?
 Mów, jak zwą cię na plutońskim brzegu czarnych nocy mórz?"
                                                Kruk rzekł na to: "Nigdy już".

   Od tej chwili pogrążony w żałobie kochanek zaczyna zadawać przybyszowi pytania, a on zawsze odpowiada tak samo. Mężczyzna chce wiedzieć, czy któregoś dnia znów obejmie panią swego serca, choćby miałoby to być w Edenie, po skończonej smutnej wędrówce po świecie.
   Ale kruk zna tylko jedną odpowiedź: "Nigdy już!".
   W zakończeniu poematu bohater godzi się z tym, że już zawsze będzie nieszczęśliwy.

     I kruk wcale nie odlata, jakby myślał siedzieć lata
 Na Pallady biuście przy drzwiach, pośród dwóch kamiennych kruż,
  Krwawo lśni mu wzrok ponury, jak u diabła, spod rzęs chmury
    Światło lampy rzuca z góry jego cień na pokój wzdłuż,
     A ma dusza z tego cienia, co komnatę zaległ wzdłuż,
                                                 Nie powstanie - nigdy już!

   Zamknąłem książkę i zobaczyłem, że okna w moim pokoju zaparowały od listopadowej wilgoci.
   Minęły trzy miesiące, odkąd ujrzałem twarz Louisa za szybą. Pragnąłem, żeby jego udręczona dusza mogła wrócić do tego świata. Jednocześnie wiedziałem, że czekam na próżno.
   Podobno kiedy ktoś umiera, przez trzy dni jest jeszcze w pobliżu osób, które kochał, by mógł pożegnać się z najbliższymi. Louis pożegnał się ze mną na Wyspie Psów. Wysłał mi wiadomość, której nie potrafiłem jeszcze rozszyfrować.
   Spojrzałem niespokojnie na szybę.
   Gdy skończyła się płyta Mahlera, zapytałem kruka, który strzegł mojej duszy:
   "Nigdy już?".

środa, 6 maja 2015

Rozdział 50: Wyspa Psów.

Świat jest okrągły,
dlatego miejsce, które
wydaje się jego końcem,
może być też początkiem.
~Ivy Baker

   Większość drogi pokonaliśmy metrem. Potem taksówka, za którą zapłacił Justin, zawiozła nas pod podany w esemesie adres.
   Chociaż na tej portowej wyspie było mnóstwo drapaczy chmur i nowych bloków mieszkalnych, wysiedliśmy przed magazynem wyglądającym na opuszczony. A jednak ktoś zostawił otwarte drzwi.
   Weszliśmy ostrożnie do środka. W powietrzu czuć było kurz i koty. Wiele wskazywało na to, że od dłuższego czasu nikt tutaj nie zaglądał.
   - I co teraz? - zapytałem, próbując zapomnieć o przeszywającym bólu głowy, który nie mijał od nocy morderstwa.
   Wtedy Jesy zauważyła schody.
   Weszliśmy po nich do małego pomieszczenia, którego okna wychodziły na Tamizę. Był tam też niewielki balkon z wyjściem ewakuacyjnym.
   - Wygląda na to, że ktoś tu mieszka - odezwał się Justin, po czym zamknął okno. Obok balkonu zobaczyliśmy prawie nowy materac, koc i butelkę z wodą mineralną.
   - Pewnie jakiś bezdomny - dodała rudowłosa. - Podejrzewasz, że to osoba, która wysłała ci wiadomość?
   - Coś tutaj się nie zgadza.
   Podczas ich dyskusji mój ból głowy stał się nie do zniesienia.
   Słuchajcie, muszę się na chwilę położyć - powiedziałem. - Głowa mi zaraz eksploduje.
   - Nie ma sprawy - odparł chłopak. - Pójdziemy się rozejrzeć po nabrzeżu i za godzinę po ciebie wrócimy.
   - Myślisz, że policja nas szuka? - spytała go Jesy na schodach.
   - Na pewno.
   Czułem się tak fatalnie, że położyłem się na materacu bezdomnego. Napiłem się nawet wody z jego butelki. Potem zamknąłem oczy. Korzystając z faktu, że zostałem sam, nie powstrzymywałem łez. Potem zasnąłem.

++++

   Obudził mnie deszcze stukający o dach magazynu. Sprawdziłem godzinę: spałem półtorej godziny, a oni jeszcze nie wrócili.
   Wyjrzałem przez okno, które teraz spowija mgła nadciągająca od Tamizy. Mała markiza na balkonie chroniła je przed deszczem.
   Wtedy stało się coś, od czego przebiegł mnie dreszcz.
   Na zewnątrz czyjś palec napisał wielkimi literami na zaparowanej szybie:
   R e t r u m
   Po chwili literę "t" przerobił na "d". Teraz napis wyglądał następująco:
   R e d r u m
   Wkurzyłem się na Justina i Jessicę, przekonany, że to oni robią mi żarty. Ale wtedy zobaczyłem coś, co mnie zupełnie sparaliżowało.
   Nagle ręka za oknem wytarła kawałek szyby, żeby zajrzeć do środka, i ujrzałem twarz Louisa. Chłopak uśmiechnął się do mnie smutno, a potem chuchnął i odcisnął ślad ust na szkle. Później zniknął.
   Wstałem ze łzami w oczach i złamanym sercem. To, co widziałem, mogło być tylko złudzeniem spowodowanym przez gorączkę i migrenę, ale litery dalej majaczyły na szybie. Podobnie jak zarys ust Louisa.
   Wtedy wrócili. Justin poklepał mnie po ramieniu, pytając, jak się czuję. Poprosiłem o ciszę i pokazałem im wiadomość na zaparowanej szybie. Słowo, które powoli pokrywała wilgoć.
   - Kto to napisał? - zapytał Justin
   Nie miałem odwagi powiedzieć.
   - Ktoś śpiewa - powiedziała Jesy. - Posłuchajcie...
   Dźwięczny głos, który znałem aż za dobrze, dobiegał spod balkonu. Otworzyłem okno, żeby spojrzeć w dół przez strugi deszczu.
   Nabrzeże było puste, ale piosenka wciąż rozbrzmiewała, chociaż coraz ciszej. Mówiła o wielkiej miłości, silniejszej nawet od śmierci.
   Zamknąłem oczy, pragnąc znaleźć się znów w objęciach tego, który - teraz to wiedziałem - nie do końca odszedł z tego świata.


Sun was biding into the clouds
Black birds flew over the graveyard
I was feeling half dead inside
Without knowing you were half alive

Who is knocking on the door?
What is this scent of lilies?
Where does it come from?
Darkness is breaking down
My soul escapes the eternal cage

I squatted on your gravestone
Full of ivy, oblivion and frost
My hand uncovered your sad name
Someone who left ages ago

Welcome, sorrowful boy
Why are you alone in here
So far and near?
I'm now just behind you
Let me embrace living corpse

Suddenly an invisible touch
Held me close and breathed "oh, my love"
I turned round but no one was here
My heart rushed with wonder and fear*

____________________
* Słońce ukrywało się za chmurami,
   Czarne ptaki przefrunęły nad cmentarzem,
   Czułem się na wpół martwy,
   Nie wiedząc, że ty jesteś na wpół żywy.

   Kto puka do drzwi?
   Co to za zapach lilii?
   Skąd się wziął?
   Ciemność zapada nad nami,
   A moja dusza ucieka z wiecznej klatki.

   Usiadłem na twoim grobie,
   Pokrytym przez bluszcz, niepamięć i szron,
   Moja ręka odsłoniła twoje smutne imię,
   Kogoś, kto odszedł dawno temu.

   Witaj, pogrążony w smutku chłopcze,
   Co tutaj robisz sam,
   tak bliski i tak daleki?
   Stoję teraz za tobą.
   Pozwól mi objąć twoje żywe ciało.

   Nagle ktoś niewidzialny
   Dotknął mnie, wzdychając: "Och, kochanie".
   Gdy się odwróciłem, nie było nikogo,
   A ja poczułem zdumienie i strach.
____________________

Znów po długim czasie ;c
Im więcej wolnego czasu, tym mniej zorganizowana jestem, wybaczcie ;'c
Btw to jest jakby koniec części trzeciej, przed nami jeszcze dwie ^^

poniedziałek, 20 kwietnia 2015

Rozdział 49: Wielki Chaos.

Nietrudno poznać prawdę. Sztuka polega tylko na tym,
żeby potem od niej nie uciec.
~Anonim

   Przesłuchania trwały przez cały poniedziałek. W końcu przestałem się odzywać, bo miałem dosyć udzielania odpowiedzi na te same pytania.
   We wtorek wyszedłem ze szpitala. W policyjnej furgonetce z zaskoczeniem zobaczyłem Justina i Jesy. Ona, szlochając, rzuciła mi się na szyję. On był zatopiony we własnych myślach.
   Jechał z nami inspektor. Po raz pierwszy wydał mi się miły. Podał nam swoje nazwisko: Morris, czy coś w tym rodzaju. Powiedział, że ma dla nas dobrą wiadomość. Ale nic już nie mogło uśmierzyć mojej rozpaczy.
   - Dziś rano przestaliśmy uważać was za podejrzanych. Nie powinienem tego mówić, ale moim zdaniem musicie wiedzieć, zwłaszcza, że ofiarą jest wasz przyjaciel. Natrafiliśmy na ślad piątej osoby, która była tamtej nocy na cmentarzu. Powiem więcej: jej odciski palców znajdują się na nożu obok twoich, Harry.
   To mówiąc, położył mi dłoń na ramieniu.
   Coś we mnie drgnęło. Chociaż miałem powody, żeby pragnąć śmierci, pojawił się też powód, aby żyć: odnaleźć mordercę. Nawet jeśli musiałbym go ścigać po całym świecie.
   Jesy otarła łzy.
   - Skoro nie jesteśmy już podejrzani, dokąd nas wieziecie?
   Na Highgate. Wiem, że to będzie dla was trudne, ale chcę, żebyście odtworzyli w mojej obecności, krok po kroku, zdarzenia z tamtej nocy. To nam pozwoli zrozumieć działania sprawcy. I może pomóc w jego ujęciu.
   Na samą myśl o powrocie przed grób, gdzie po raz ostatni obejmowałem Louisa, zrobiło mi się słabo. Poczułem mdłości. Na moich dłoniach zbierał się zimny pot.
   - A co potem? - zapytała dziewczyna, wycierając nos.
   - Dzisiaj wieczorem przyjeżdżają wasi rodzice. Rozumiecie chyba, że są wstrząśnięci. Wróćcie z nimi do domów, chociaż możecie być jeszcze potrzebni podczas śledztwa.
   Justin nadal się nie odzywał, pochłonięty własnymi myślami. Albo był tak wstrząśnięty, albo intensywnie coś rozważał.
   Jakiś krzyk z zewnątrz sprawił, że wyjrzałem przez okno. Na ulicy stały tłumy ludzi trzymających transparenty.
   - What the fuck...? - zaklął nasz kierowca.
   Nie dokończył zdania, ponieważ coś uderzyło o przednią szybę i rozbiło ją w drobny mak.
   Inspektor położył dłoń na broni.
   - Trzymajcie się jak najbliżej mnie. Wygląda na to, że nadzialiśmy się na jakąś manifestację.
   Otworzył drzwi, żebyśmy mogli wysiąść. Powitały go wrzaski. Około pół tysiąca ludzi tamowało ruch uliczny i wznosiło okrzyki. Z tego, co udało mi się zrozumieć, chodziło o jakąś firmę, której groziło bankructwo.
   Tuż przed nami wściekły kierowca groził manifestującym, wymachując żelaznym prętem.
   Od tego momentu wszystko potoczyło się błyskawicznie: na miejsce, w którym manifestacja blokowała ruch, przyjechały dwa radiowozy. To jeszcze bardziej rozwścieczyło demonstrantów, którzy zaczęli rzucać w auta różnymi przedmiotami. Po chwili z wozów wysiedli funkcjonariusze z sił porządkowych.
   Akcja policji sprowokowała demonstratorów, którzy zaczęli na nas napierać. Nagle straciliśmy z oczu inspektora i jego kierowcę. Popychano nas do tyłu wśród zgiełku klaksonów.
   Gdy jakiś rozjuszony kierowca wysiadł z samochodu i rzucił się na jednego z manifestujących, Justin chwycił mnie i Jesy za ręce. Zmusił nas do schronienia się w bocznej uliczce.
   - Posądzą nas o ucieczkę - powiedziała ze strachem dziewczyna. - Lepiej będzie, jak wrócimy do furgonetki.
   - Policja ma teraz inne sprawy na głowie - odparł chłopak. - Za kilka godzin zgłosimy się na komisariat i wszystko wyjaśnimy. Powiemy, że uciekliśmy z miejsca rozruchów.
   - Za kilka godzin? - zapytałem zdenerwowany. - Co zamierzasz przez ten czas robić?
   Justin pokazał nam wiadomość w telefonie.
   - Ktoś anonimowo przysłał mi ten adres.
   Ja i Jesy nachyliliśmy się, żeby przeczytać treść esemesa. Ulica, numer domu i nazwa: Isle of Dogs.
   - Obrzeża Londynu. Trochę szemrana okolica. Ktoś chyba chce się z nami zobaczyć.
   - Myślisz, że zamierza nam coś powiedzieć o...? - zapytałem.
   - Może chce nas naprowadzić na właściwy trop. Skorzystajmy z zamieszania i pojedźmy tam. Podobno w każdym chaosie kryje się porządek, więc kto wie, dokąd nas to wszystko zaprowadzi.
____________________

Udało się, jestem dziś! :3
Choć ciężko było, bo jestem mega słaba. Była dziś rano u mnie nawet karetka, bo zemdlałam, ugh.
Na szczęście już mi lepiej i jakoś dałam radę, i'm so proud of myself hehe ^^
Ah, no, chciałam dodać, że to, iż Louis nie żyje, nie znaczy wcale, że zbliżamy się do końca, spokojnie, będzie jeszcze przynajmniej 25 rozdziałów, nie poddam się tak szybko xd
Kocham Was xx
~Monte

niedziela, 19 kwietnia 2015

Rozdział 48: Najmroczniejsze przebudzenie.

Karę można znieść,
ale nie zbrodnię.
~Owidiusz

   Z tego, co wydarzyło się potem, pamiętam zaledwie urywki.

   Jak choćby słodki smak krwi Louisa, który poczułem, gdy całowałem jego zwłoki.
   Później leżałem na noszach w karetce, zalany krwią osoby, której życie było dla mnie najdroższe. Wiem, że krzyczałem z rozpaczy, dopóki zastrzyk z lekiem uspokajającym nie posłał mnie w nicość, w której pragnąłem zostać już na zawsze.
   Ale najgorszy ze wszystkiego nie był wcale widok mojego umierającego ukochanego ani ta podróż ambulansem. Najstraszliwsze było światło dnia tuż po przebudzeniu.
   Leżałem na szpitalnym łóżku, a jakaś pielęgniarka podeszła od mnie uśmiechnięta ze szklanką soku pomarańczowego. Jak w tej piosence, której słuchałem zimą - całą wieczność temu. Siostra zapytała, czy dobrze spałem. Nie byłem w stanie odpowiedzieć.
   Myślałem tylko o tym, że świat bez Louisa jest piekłem.
   Nagle do sali wszedł elegancki mężczyzna. Mimo, że nie miał na sobie munduru, od razu zrozumiałem, że to policjant, który przyszedł zadać mi parę pytań. Mówił płynnie po hiszpańsku i pewnie dlatego przydzielono mu tę sprawę.
   Nie zamierzał silić się na uprzejmość.
   - Dzień dobry. Nie przynoszę dobrych wieści. Zginął dziewiętnastoletni chłopak i jego bliscy są zdruzgotani. Moim obowiązkiem jest wyjaśnić okoliczności i udział każdego z was w tej zbrodni.
   Spojrzałem zdumiony na inspektora. Nie tylko straciłem osobę, dzięki której odzyskałem wolę życia, lecz w dodatku byłem podejrzewany o jej zamordowanie.
   - Każdy z was mógł to zrobić, ale ty byłeś wtedy z Louisem, a na nożu są odciski twoim palców. Oczekuję, że przyznasz się do winy i wyjawisz, jaki był udział waszych kolegów w tej makabrycznej zabawie.
   Nie wierzyłem własnym uszom. Jego słowa zabrzmiały szokująco i niedorzecznie.
   - Jeśli na nożu są moje odciski palców, to dlatego, że próbowałem wyciągnąć nóż z jego pleców. Jeśli chodzi o Justina i Jessicę, byli jego najlepszymi przyjaciółmi. Czemu mieliby go zabić?
   Nagle głos mi się załamał, a łzy przesłoniły wszystko. Niewzruszony policjant wyciągnął do mnie dłoń z chusteczką higieniczną. Zdawałem sobie jednak sprawę, że jego obojętność jest wystudiowana. Musiał wydobyć ze mnie prawdę.
   Rozgoryczony, zacząłem się bronić.
   - Na cmentarzu był ktoś jeszcze. Gdy zauważyliśmy, że jesteśmy śledzeni, zaczęliśmy biec, a potem się rozdzieliliśmy. Straszny błąd... Niedługo potem zgubiliśmy się we mgle i...
   - I?
   Milczałem. Jednak inspektor miał własną wersję zdarzeń.
   - Wszystko pięknie, Ale pominąłeś jeden drobny szczegół.Cmentarz jest zamykany o szesnastej. Co tam robiliście tak późno w nocy? Jesteś zmęczony, więc ja opowiem ci, co się zdarzyło, a ty potwierdzisz albo zaprzeczysz. Nie mam jeszcze wyników analizy waszej krwi, ale wiele wskazuje na to, że wzięliście narkotyki, żeby dostarczyć sobie naprawdę mocnych wrażeń. To miejsce jest znane z opowieści o wampirach, a wy postanowiliście jedną z nich odegrać. Tyle, że zabawa wymknęła się spod kontroli, a ten biedny chłopak padł jej ofiarą. Popraw mnie, jeśli się mylę.
   Nie odpowiedziałem.
____________________

Hey there! 
Obiecałam, więc jestem, ale uwierzcie, że było ciężko.
W ten weekend ostatecznie przeprowadziłam się do rodziców na stałe, dodatkowo przeziębiłam się i mam problemy z żołądkiem (pomijając fakt, że do tego wszystkiego i tak musiałam się uczyć na kartkówkę z matematyki, z której jestem zagrożona), ale mimo wszystko udało mi się i wstawiłam ten rozdział.
Widzicie jak ja Was kocham? :3
Jak dobrze pójdzie, to jutro wstawię następny, z racji tego, że ten jest taki krótki (ale tym razem nic nie obiecuję, przepraszam ;c)
Kocham Was xx
~Monte

środa, 15 kwietnia 2015

Rozdział 47: Mgła.

Kto uparcie puka do drzwi,
w końcu wejdzie.
~Przysłowie Arabskie

   Gwiazdy znikły za ciężkimi chmurami. W takich warunkach odnalezienie drogi pomiędzy grobami było możliwe jedynie dzięki latarce Justina. Odkąd zdaliśmy sobie sprawę, że nie jesteśmy na cmentarzu sami, nikt z nas nie zamierzał tutaj spać.
   Jedyne, czego teraz pragnęliśmy, to znaleźć wyjście. Jenak przez nieprzejrzystą mgłę, która unosiła się na Highgate, zupełnie straciliśmy rozeznanie. W pewnym momencie nie widziałem już nawet własnej ręki.
   - Jesteś pewny, że ktoś nas śledzi? - zapytałem chłopaka, ostrożnie stąpając pomiędzy grobami.
   - Widziałem, jak  w krzakach ruszał się jakiś cień.
   - Może to było zwierzę.
   - Zapewniam cię, że nie. Posłuchaj...
   Zatrzymaliśmy się obok stawu z cuchnącą wodą. Dobiegł nas odgłos szybkich kroków. Jesy i Louis wyprzedzili nas o kilka metrów.
   - Chodź, nie możemy się rozdzielać - powiedziałem do Justina. - Wcześniej czy później jakoś stąd wyjdziemy.
   Ruszyliśmy za dziewczynami i po chwili poczuliśmy strach. Nagle stało się jasne, że ich zgubiliśmy. Zacząłem wołać, ale wyglądało na to, że mgła tłumi wszystkie dźwięki.
   Wyciągnąłem z kieszeni komórkę, jednak nie było zasięgu. Starając się nie wpaść w panikę, zaczęliśmy obaj biec, aż zatrzymał nas wysoki mur.
   Justin podniósł głowę, próbując ocenić, ile metrów może mieć ściana. Słaba widoczność nie ułatwiała mu zadania. W końcu powiedział:
   - Nie do przejścia. Jest bardzo wysoka i nie ma się czego złapać.
   - Wcale nie mam zamiaru się na nią wdrapywać - zaprotestowałem. - Nie wyjdę stąd bez Louisa i Jesy.
   - Ja też nie. Zastanawiałem się tylko, czy przypadkiem nie ma ich już na zewnątrz. Louis był bardzo wystraszony... Nigdy nie widziałem go takiego. No ale w każdym razie wiemy, że tędy nie wyszli.
   Zupełnie zdezorientowani, wytężyliśmy słuch. Otaczała nas jedynie cisza, dławiąca i nieprzenikniona jak mgła. 
   - Nie możemy tutaj zostać - powiedział brunet.Na jego czole dostrzegłem pot. - Ten szaleniec, który nas śledzi, może być dosłownie wszędzie. Widzę tylko jedno wyjście: musimy iść wzdłuż muru. Pójdziemy w przeciwnych kierunkach i będziemy ich wołać. Ten, kto pierwszy się z nimi spotka, jak najszybciej wróci po drugiego. A gdy się już wszyscy odnajdziemy, zdecydujemy co dalej.
   Pomysł nie był pozbawiony sensu, więc nie zwlekając, podaliśmy sobie ręce, a potem się rozdzieliliśmy.
   Szedłem tuż przy murze, wykrzykując na całe gardło imiona zagubionych. Justin chyba miał rację co do tego szaleńca. Czułem, że ktoś za mną idzie. Bardziej jednak martwiłem się o Lou.
   Stawiając niepewne kroki, zdałem sobie nagle sprawę, że mury cmentarza w dziwny sposób zakręcają. W pewnej chwili dotarłem do alei z zespołem katakumb o wejściach stylizowanych na małe greckie świątynie.
   Zagubiony w tej nierealnej scenerii, przypomniałem sobie o trumnach wybuchających wewnątrz podobnych budowli. Ani trochę nie poprawiło mi to nastroju.
   Wtedy usłyszałem dźwięk bardziej przerażający od jakiegokolwiek wybuchu. Był to krótki, wysoki jęk.
   Ktoś musiał znajdować się w pobliżu.
   Roztrzęsiony, pobiegłem w kierunku, z którego dobiegł krzyk, wołając Jessicę i Louisa. Ale nie doczekałem się odpowiedzi. Po chwili rozpadał się deszcz i mgła zaczęła powoli rzednąć.
   Wtedy do zobaczyłem. Louis siedział na jednym z grobów i patrzył na mnie z przerażeniem. Podbiegłem do niego, zaniepokojony tym, że się nie rusza. Jego blada twarz jaśniała w ciemności jak mała latarnia.
   Kiedy w końcu go objąłem, jego szczupłe ciało wyślizgnęło się z moich ramion i upadło na ziemie. Między łopatkami chłopaka błyszczał nóż.
   - O Boże... - jęknąłem, usiłując się podnieść.
   Z ust Louisa trysnął strumyk ciepłej krwi.
  Nie żył.
_________________

Do rozdziału: dum dum dum dummm..
Ogólnie: przepraszam, wiem, że rozdział miał być jeszcze w święta, ale znowu w życiu mi nie wyszło (serio, kiepski tydzień, oprócz soboty) i niestety, no znowu zawiodłam ;'c
Aleeee myślę, że ten rozdział (głównie końcówka) jakoś to wynagrodzi, hm?
Jak myślicie, co może być dalej? ^^
Kocham Was xx
~Monte