środa, 3 lutego 2016

Rozdział 69: Znamię.

Niczego nie nienawidzi się tak bardzo
jak własnej krwi.
~Care Santos

   Przenieśliśmy się do La Palmy, gdzie w piątki przychodziło mnóstwo moich znajomych. Nie było to najlepsze miejsce na spędzenie wieczoru, ale zrobiło się bardzo zimno, a przenikliwy wiatr hulał po ulicach, unosząc zeschnięte liście.\
   Usiedliśmy przy stoliku na uboczu, z dala od zgiełku i zamętu. Barman miał ręce pełne roboty, co dowodziło, że zawody w piciu piwa już się rozpoczęły.
   Wbrew panującym tu zwyczajom zamówiliśmy rooibos, afrykańską herbatę czerwoną jak krew. Posłodziłem swoją miodem, który rozpuszczał się powoli na dnie filiżanki.
   - Dlaczego Louis i Liam tak się nienawidzili? - podjąłem przerwany wątek.
   - To często spotykane u bliźniaków - odparła Jesy. - Możliwe, że w dzieciństwie byli ze sobą bardzo zżyci, ale potem zaczęli rywalizować i miłość przerodziła się w jej przeciwieństwo. Pewnie przeważały okresy bliskości i oddalenia. Gdy wydali sobie otwartą wojnę, rodzice postanowili ich rozdzielić. Louis został z nimi, a Liama wysłali za granicę, żeby tam zdał maturę.
   - Ale przecież teraz jest znowu w Hiszpanii - powiedziałem, przekonany, że to brat bliźniak Lou odgrywa rolę ducha.
   - Na to wygląda - przyznał Justin. - Wszystko wskazuje na to, że śmierć Louisa wstrząsnęła jego bratem i że Liam pragnie teraz zemsty.
   - Nasze spotkanie wydaje się nieuniknione, więc chciałbym wiedzieć, jaki on jest.
   - Z wyglądu właściwie niczym się nie różnią. Tyle że Liam w przeciwieństwie do Louisa nie ma znamienia.
   To było bolesne wspomnienie. Wiele razy całowałem ten czarny półksiężyc na szyi mojego ukochanego.
   - Kiedy czesali się tak samo - ciągnął Justin - nie można ich było odróżnić. Byli jak dwie krople wody.
   - Już się o tym przekonałem - odparłem. - Bardziej interesuje mnie charakter Liama. Musi być odważny, skoro wspina się po murach i rynnach. Potrafi wzbudzić strach. Siedemnastolatek chodzący nocą po opuszczonych terenach przemysłowych to rzadkie zjawisko. Ma zimną krew... Zupełnie jak Louis, który przecież tylko wtedy...
   Widok znajomego kaczego kupra spowodował, że nagle umilkłem. Xavier, brat Alby. Od dawna już za mną nie łaził.
   - Mogę się do was przyłączyć? - zapytał, ciężko opadając na krzesło.
   - Po co pytasz, skoro już usiadłeś? - odezwała się wyzywająco Jesy.
   Dawny protegowany Juliana odpowiedział głupkowatym chichotem. Manier na pewno nie odziedziczył po Albie.
   - Chłopak mojej siostry nie chce mnie przedstawić, więc zrobię to sam. Jestem Xavier.
   Chwilę później podał rękę osłupiałemu Justinowi. Zaskoczona Jessica pozwoliła się nawet pocałować w oba policzki.
   Lecz najgorsze było przed nami.
   - Wisisz mi piwo, a nawet dwa - zwrócił się do mnie Xavier. - Przez ciebie musiałem dwie noce spędzić u sąsiada. Mam tylko nadzieję, że Alba dobrze się bawiła.
   Gdy usłyszałem jej imię, doznałem czegoś w rodzaju wstrząsu. Zrozumiałem, że dopóki nie wyjaśnię roli Retrum w tej dziwnej grze, muszę trzymać Albę z daleka od całej sprawy.
   Na szczęście zniecierpliwiona Jesy postanowiła pozbyć się Xaviera. Gwałtownym ruchem wyjęła z kieszeni zapalniczkę zippo i zapaliła mu ją przed twarzą. Chłopak cofnął się odruchowo. Między nami unosił się teraz ostry zapach benzyny.
   - Znikaj stąd, idioto, albo podpalę ci tę fryzurkę.
____________________
~Monte

piątek, 15 stycznia 2016

Rozdział 68: Gniew Ducha.

Życie nie jest moje,
to ja jestem jego,
dobrzy ludzie idą do
białego północnego nieba.
~Animic


   Poniewczasie zdałem sobie sprawę, że nie musiałem wcale narażać nie na skręcenie karku. Brama cmentarza była otwarta. Zamykano ją o szóstej.
   Przeszukałem bardzo dokładnie alejki cmentarza, ale nikogo nie spotkałem. Gdy zawiedziony zawróciłem w stronę muru, ujrzałem Jessicę i Justina siedzących na kamiennej płycie.
   - Znowu zniknął - wykrztusiłem z siebie bez tchu.
   - Czemu się dziwisz? - odparł chłopak. - Duchy takie już są: przychodzą i odchodzą.
   - Ciesz się, że go nie dogoniłeś - dodała ze złością rudowłosa. - Nasz przyjaciel nie może zaznać spokoju w grobie, odkąd jesteś z inną. Powinieneś dochować wierności Louisowi... przynajmniej dopóki go nie pomścimy. Uważaj, co robisz, Harry. Trudno przewidzieć, jak zareaguje rozgniewana zjawa.
   Wiedzieli zbyt wiele - najwyraźniej od jakiegoś czasu musieli mnie śledzić. Ale ja również mogłem ich niejednym zaskoczyć.
   - Wiem wszystko o tej zjawie.
   Jesy i Justin spojrzeli na mnie pytająco. Nie spodziewali się takiej odpowiedzi. Ale najlepsze dopiero miało nadejść.
   - Zmarli nie mają fizycznej postaci, więc szukają wspólników wśród żywych, którzy spełniają ich życzenia.
   Widząc niespokojne spojrzenia moich towarzyszy, czułem, że zmierzam w dobrym kierunku.
   - To ta sama osoba, która napisała wiadomość na oknach, i która czekała, aż mój pociąg przyjedzie wczoraj o świcie. To nie jest zjawa Louisa, tylko jego brat bliźniak.
   - Harry, my... - zaczęła wyraźnie podenerwowana Jesy.
   - Jesteście oszustami, którzy zabawiają się moim kosztem - przerwałem jej - chociaż nie wiem po co. Louis też mnie okłamał. Jego brat żyje i ma się dobrze. Jest nawet w niezłej formie, sądząc z tego, jak pokonuje mury. Pewnie zawdzięcza ją nauce tańca klasycznego, baletnice świetnie skaczą. A przy okazji: jak on się nazywa?
   Wyglądali na kompletnie zdruzgotanych. Teraz pozostało im tylko wyłożyć karty na stół, albo ściślej - na grób.
   - Ma na imię Liam - powiedziała zgaszona Jesy, - To prawda, wiedzieliśmy, że żyje. Ale nie myśl, że cię oszukiwaliśmy... Ta sprawa jest bardziej skomplikowana, niż się wydaje. Louis ci powiedział, że jego brat bliźniak umarł, bo chciał w ten sposób zbliżyć się do ciebie... wiesz, ze względu na twojego brata. Zresztą Liam właściwie dla niego nie istniał. Nawet razem nie mieszkali. Dlatego to niezupełnie było kłamstwo.
   Byłem zaskoczony tym, że rudowłosa, która kiedyś nie mogła ścierpieć naszego romansu, teraz broniła Louisa. Nic z tego nie rozumiałem.
   - Wiem tylko, że Liam depcze mi po piętach. Chce, żebym pomścił jego brata.
   - I to jest w tym wszystkim najdziwniejsze - zauważył Justin - bo on i Louis śmiertelnie się nienawidzili.
   Mówiłby dalej, gdyby nie nadchodzący właśnie ochroniarz. Facet wyglądał na zbulwersowanego tym, że na miejsce pogaduszek wybraliśmy sobie cmentarz.
   - Albo się stąd natychmiast wyniesiecie, albo za chwilę będzie tu straż miejska.
____________________
~Monte

Edit:
Dzięki @awmylouiss zauważyłam swój błąd. Żadnego Chrisa nie ma, wystąpił błąd przy pisaniu.. Przepraszam kochanie za pokręcenie faktów ;c

piątek, 1 stycznia 2016

Rozdział 67: Przestroga.

Ze wszystkich zjaw
duchy naszych dawnych miłości
są najgorsze.
~Arthur Conan Doyle


   Gdy zobaczyłem Jesy i Justina w czarnych ubraniach i w glanach w naszym salonie, poczułem się, jakbym znów ujrzał ducha. Ojciec zrobił gościom kawę, a potem usiadł przed telewizorem, nie poświęcając im więcej uwagi.
   Na mój widok natychmiast się podniósł i powiedział, żebym z nimi poszedł na chwilę do kuchni. Zauważył, że jestem umyty i wypoczęty, czego nie dało się powiedzieć o moich gościach. To go chyba uspokoiło. Poza tym miałem pomysł, jak uśpić jego czujność.
   - Mogę zaprosić na dziś wieczór Albę? - zapytałem. - Zjemy pizzę i będziemy się uczyć od egzaminów.
   Gdy usłyszał jej imię, rzeczywiście wyraźnie się odprężył.
   - Wątpię, czy będziecie się uczyć. Ale podoba mi się ta dziewczyna. Jest spokojna, miła i dobrze wychowana. Może nie zdajesz sobie z tego sprawy, ale ma na ciebie dobry wpływ. I ma klasę, w przeciwieństwie do tych dwojga...
   - Tato, proszę.
   - Rozumiem, że przed wejściem w nowy świat - powiedział, pocierając ręką kark - trzeba porzucić stary. Dlatego pożegnaj się z nimi dzisiaj. Sam widziałeś w Londynie, do czego może doprowadzić zadawanie się z niewłaściwymi ludźmi.
   Była prawie piąta, gdy znaleźliśmy się przed cmentarzem. Stare przyzwyczajenie, które teraz niosło z sobą sam smutek.
   Dwa stada gawronów minęły się na burym niebie zlewającym się z ołowianym listopadowym morzem. Wszyscy w długich płaszczach, usiedliśmy w miejscu, z którego widać było ciągnący się po horyzoncie szary bezkres.
   Przez dłuższy czas milczeliśmy. W końcu odezwał się Justin, który chyba przejął dowodzenie w Retrum:
   - Przyszliśmy, bo nie odbierałeś telefonów.
   - Miałem wyciszony dźwięk. Nie wiedziałem, że dzwoniliście. Potem dowiedziałem się od ojca, że mnie szukacie. Skąd mieliście adres?
   - Louis pokazał nam twój dom któregoś razu, gdy spacerowaliśmy po mieście.
   - A co takiego ważnego chcieliście mi powiedzieć? Dopiero co się widzieliśmy na cmentarzu w Poblenou. Czy coś się stało?
   Jessica poprawiła swoje ogniste włosy.
   - Sam dobrze wiesz.
   Nie rozumiałem.
   - Gdzie spałeś dzisiaj? - zapytała. - Nie było cię w domu.
   - Nie wasza sprawa - odparłem wzburzony. - Ja się nie wtrącam w cudze życie. Więc kogo może obchodzić moje?
   - Dowiesz się, jak się odwrócisz - odpowiedział Justin bardzo poważnie. - Jego obchodzi.
   Obróciłem głowę bardzo powoli, jakby powietrze sprawiało opór. Przeniosłem wzrok z morza na cmentarz.
   Duch Louisa siedział na murze, patrząc na mnie z gniewem.
   Bez namysłu pobiegłem w jego kierunku. Wtedy zjawa lekkim ruchem zeskoczyła na drugą stronę.
   - Nie idź tam! - krzyknęła Jesy.
   Ale było już za późno na ostrzeżenia. Obudziły się we mnie całe pokłady energii. W jednej chwili przeskoczyłem mur i wylądowałem na grobie, na którym spałem poprzedniej zimy.
   Upewniwszy się, że niczego sobie nie złamałem, zerwałem się na równe nogi i zacząłem wykrzykiwać jego imię.
   Odpowiadał mi tylko wiatr.
____________________
Znowu przesadziłam z przerwą, wiem..
Szczęśliwego Nowego Roku, oby był lepszy niż poprzedni, dużo kasy, radości, miłości i spełnienia marzeń przede wszystkim, kocham Was <3
~Monte

piątek, 4 grudnia 2015

Rozdział 66: Gra Kłamstw.

W czasach powszechnego zakłamania
mówienie prawdy jest aktem rewolucyjnym.
~George Orwell

   Słysząc te słowa, zdrętwiałem. Mechanicznie podszedłem do wielkiego okna. Morze wydawało mi się bardziej wzburzone niż rano.
   Poczułem niepewną rękę Alby na moim ramieniu.
   - Teraz mnie znienawidzisz, bo cały czas milczałam. Możesz to zrobić. Ale nie powiedziałam ci, bo bałam się, że...
   - Nie gniewam się - przerwałem jej, czując straszny ból w piersi. - Ale co wiesz na temat Louisa?
   Zanim zaczęła mówić, zabrała rękę z mojego ramienia, jakby nie była pewna, czy chcę, żeby mnie dotykała. Gdy się odezwała, jej głos zadrżał:
   - Prawdę mówiąc, widziałam się z nim tylko dwa razy. Chodziłam na lekcje tańca z jego bratem. Nie byliśmy przyjaciółmi. Louis po prostu kilka razy po niego przyszedł.
   - To chyba musiało być bardzo dawno temu, zanim jego brat bliźniak umarł.
   Alba spojrzała na mnie zdumiona. 
   - W czerwcu tego roku był na zajęciach - szepnęła niepewnie. - Potem przestał przychodzić. Jesteś pewny, że on też nie żyje? To straszne!
   Dzwonek telefonu - bo właśnie włączyłem głos - wyrwał mnie z osłupienia. Odkryłem wielkie kłamstwo. Czego jeszcze się dowiem, kiedy zacznę drążyć temat?
   Na ekranie wyświetlił się numer ojca. Ostrożność nakazywała odebrać. Po głosie poznałem, że jest wściekły.
   - Gdzie ty się, do licha, podziewasz?
   - Mówiłem ci wczoraj, że będę u Alby.
   - Nie wierzę ci. Jeśli rzeczywiście tam jesteś, daj mi ją do telefonu. 
   Spełniłem jego żądanie, nic nie rozumiejąc. Miałem w głowie zamęt.
   Alba ze swobodą wprawnej kłamczuchy - jeszcze jedna! - uspokoiła mojego ojca, mówiąc, że spędziłem noc u niej. Potem obiecała, że zaraz wrócę do domu, i oddała mi telefon.
   - W takim razie kłamią te dwa strachy na wróble, które tutaj na ciebie czekają. Twierdzą, że wczoraj się spotkaliście, i że muszą się z tobą zobaczyć. 
   Na myśl o Justinie i Jessy ucinających sobie pogawędkę z moim ojcem aż się wzdrygnąłem. Teraz, kiedy byłem o krok od poznania prawdy, jeden nocny wypad do Barcelony mógł zaprzepaścić wszelkie nadzieje.
    - Powiedz im, że już jadę - odparłem i rozłączyłem się.
   Alba spojrzała na mnie pytająco. Tego dnia chaos rządził moim życiem. Jeśli chciałem jakość wybrnąć z kłopotów, musiałem przeciągnąć swój romans o przynajmniej jeszcze jedną noc.
    Za dużo było pytań bez odpowiedzi.
   - Zobaczymy się dzisiaj wieczorem? - zapytałem.
   Zaskoczona dziewczyna uśmiechnęła się unosząc brwi.
   - Jeśli tego chcesz...
   - Jasne, że chcę. Inaczej bym cię nie pytał. Ale będziesz musiała przyjść do mnie, bo w domu chyba czeka mnie niezła awantura.
   - Udobrucham twojego ojca, odgrywając rolę grzecznej dziewczynki - powiedziała, puszczając do mnie oko. - O której mam przyjść?
   - O której chcesz. O ósmej? Zjemy pizzę w moim pokoju.
   - Świetnie.
   Znów była radosną Albą sprzed śniadania.
   - W takim razie do zobaczenia wieczorem.
   Na odchodnym przytuliłem ją, jak nakazywał scenariusz, a potem pocałowałem w usta. Nim ruszyłem w stronę domu, moja kochanka z Sant Berger powiedziała coś, czego się obawiałem:
   - Kocham cię, Harry.
   To wyznanie było jednak najmniejszym z moich problemów, więc gładko odpowiedziałem:
   - Ja ciebie też.
____________________
Harry + Alba = Halba? lol
macie jakieś propozycje na ten ship? xd
wiem, że i tak nikt nie będzie tego shippował, ale dobrze byłoby to w końcu jakoś nazwać xd

wtorek, 10 listopada 2015

Rozdział 65: Godzina Wyjawionych Tajemnic.

Tajemnice istnieją po to,
żeby zostały odkryte.
~Charles Sanford

   - Jesteś najlepszą rzeczą, jaka mi się przydarzyła - szepnęła Alba, przytulona do mnie policzkiem.
   Bardzo powoli budziłem się ze snu, który równie dobrze mógł trwać minutę albo sto lat. Z początku nie wiedziałem, gdzie jestem Zegar wskazywał trzecią po południu.
   Przesunąłem palcem po dołeczku między piersiami Alby. Nie poszliśmy na całość. Ale próbowaliśmy wielu rzeczy.
   - Będzie mi trudno pozwolić ci odejść - dodała, zatrzymując rękę na moim brzuchu.
   -  Możesz mieć każdego chłopaka. Jesteś najbardziej pociągającą dziewczyną w naszej klasie. 
    Alba znieruchomiała, jakby rozważając moje słowa. Wreszcie oświadczyła:
   - Nawet gdybym mogła mieć wszystkich mężczyzn na świecie, zależy mi tylko na tobie.


++++


   Gorący prysznic sprawił, że znów zacząłem kierować się rozsądkiem. Zadawałem sobie pytanie, czy zrobiłem Albie krzywdę, idąc z nią do łóżka.
   Mogła wyciągnąć pochopne wnioski. Zapewne według niej zostaliśmy już parą.
   Z drugiej strony, co w tym złego? Była jedyną osobą, którą lubiłem, Ostatnio bardzo się do siebie zbliżyliśmy. Była też ładna, dobra, wystarczająco inteligentna, żeby nie pytać o rzeczy, o których nie miałem ochoty mówić. Poza tym wyglądała pięknie, kiedy się złościła.
   Wychodząc spod prysznica, uzmysłowiłem sobie, że moje uczucia są pełne sprzeczności. Wiedziałem nawet dlaczego. Alba była symbolem ocalenia, spokojnej miłości, zrównoważenia... życia. Duch Louisa ciągnął mnie w przeciwnym kierunku: udręki, zemsty i śmierci.
   Kto wygra tę wojnę?
  Głowiłem się nad tym już w ubraniu, idąc po schodach.
   W jadalni czekała na mnie dziewczyna, która była - przynajmniej tego dnia - moją kochanką.
   Na marmurowym blacie stał dzbanek z sokiem pomarańczowym. Oprócz tego zauważyłem bułeczki, masło i różne dżemy.
   - Nie jest trochę za późno na śniadanie? - spytałem.
   - Potraktuj to jako deser - odparła, uśmiechając się przekornie. - Na śniadanie zjedliśmy się nawzajem,
   Rozkrawając bułkę, żeby posmarować ją masłem, nagle poczułem się w tej sytuacji niewygodnie. Spojrzałem na Albę ukradkiem: miała na sobie piękne kimono z czerwonego jedwabiu, na które jej jasne włosy opadały niczym dwa złote strumienie.
   Wszystko było w niej doskonałe. Aż za bardzo. A ja potrzebowałem jakiejś skazy, która na nowo przemieniłaby moje życie w piekło.
   No i się doczekałem.
   - Nie wiem dokładnie, co nastąpiło tego lata - powiedziała jakby od niechcenia - ale cieszę się, że jesteś tutaj, a nie w Bostonie.
   Bułka, którą uniosłem do ust, upadła mi na talerzyk. Ojciec zapewnił mnie, że nikt  w Tei nie wie o wypadkach na Highgate. Przyrzekł, że to pozostanie między nami.
   - Skąd się dowiedziałaś? - spytałem zdumiony.
   - Co za różnica?
   - Od mojego ojca? - ciągnąłem zdenerwowany.
   - Nie.
   - W takim razie powiedz mi, co wiesz.
   Na policzki Alby wstąpiły rumieńce. Pewnie zaczęła żałować, że poruszyła ten temat. Napiła się soku, zwlekając z odpowiedzią.
   - Pojechałeś do Londynu z trójką znajomych. Jeden chłopak zginął. To musiało być straszne,
   - Nie zginął, został zamordowany - uściśliłem, wciąż nie mając pojęcia, jak Alba zdobyła te informacje. - Co jeszcze wiesz? 
   - Właściwie tylko tyle. 
   Zapadła niewygodna cisza. Romantyczny nastrój rozpłynął się bez śladu. Skoro pojawił się problem, nie można było udawać, że go nie ma. Przeszedłem więc na dużo poważniejszy ton:
   - Alba, jesteś moją jedyną przyjaciółką. Dlatego opowiem ci o wszystkim, co mnie spotkało podczas tamtej podróży. Ale wcześniej musisz powiedzieć, od kogo się dowiedziałaś.
   Przygryzła usta z wyrazem zakłopotania na twarzy, jakby się zastanawiała, czy powinna zdradzać swój sekret. W końcu westchnęła głęboko.
   - Poznałam Louisa.
____________________
Hi back! 
Zrobiłam sobie kompletnie nieplanowaną przerwę ( i zdecydowanie zbyt długą ). Nawet nie będę się tłumaczyć, dlaczego, bo kogo to obchodzi.
W każdym razie można powiedzieć, że wróciłam. Chociaż nie mam pojęcia, jak to będzie wyglądało.
Szkoła, chłopak, rodzina.. Nic z tego się nie łączy. Zero czasu na życie online.. 
Dorastanie wcale nie jest takie fajne. Podobno wiek to tylko liczba, ale po przekroczeniu tej magicznej 18 czuję się nieco inaczej i niestety parę rzeczy się zmieniło. 
Eh.. co ja Was będę zanudzać. 
Do następnego.. kiedyś..
~Monte

czwartek, 10 września 2015

Rozdział 64: Dzień i Skóra.

Nie warto kłaść się wcześniej spać, żeby oszczędzać świece,
bo w konsekwencji będziesz mieć bliźniaki.
~Przysłowie chińskie

   Wyszedłem z wprawy w niespaniu. Być może dlatego, kiedy dotarłem do domu Alby, poczułem lekkie mdłości. Elegancka żwirowana ścieżka do drzwi była wizytówką obecnego mi świata.
   Otworzyłem skrzynkę pocztową i wyjąłem klucz do posiadłości wartej chyba z milion euro.
   Kiedy ostrożnie jak złodziej wchodziłem do środka, słońce znajdowało się już nad horyzontem.
   Ogrzewanie było rozkręcone, dlatego natychmiast zdjąłem płaszcz, a potem sweter. Przed pójściem na górę wstąpiłem do łazienki, żeby zobaczyć, jak wyglądam. Prawie się wystraszyłem, kiedy zobaczyłem swoje odbicie w lustrze. Byłem trupio blady i rzeczywiście miałem zapadnięte policzki.
   Umyłem twarz pod strumieniem wody i przeczesałem palcami włosy.
   Przed pójściem na poddasze usiadłem na chwilę na sofie. Mogłem stamtąd oglądać zapierający dech w piersiach widok  - morze, szare i nieprzejrzyste o tej porze dnia.
   Nie potrafiłem zapomnieć o chłopaku dostrzeżonym w oknie pociągu.
   Czy naprawdę tam był? A może to tylko złudzenie wywołane przemęczeniem?
   Własnym zmysłom mógłbym nie ufać, ale przecież nie byłem jedynym świadkiem nadnaturalnych zjawisk. Justin i Jessica również widzieli wiadomość na zaparowanym oknie. Słyszeli też śpiew na Wyspie Psów. Poza tym Alba opisała dokładnie twarz Louisa, którą zobaczyła na szybą. Później pojawił się nowy znak... a teraz znowu ujrzałem go przy opuszczonej fabryce.
   Czy tylko ja go wtedy zobaczyłem? Może inni ludzie też go widzieli?
   Nie potrafiłem odpowiedzieć na te pytania.
   Zamiast strachu czułem nadzieję. Świadomość, że moja miłość jest blisko, nawet jeśli tylko pod postacią zjawy, zapełnia pustkę, jaką nosiłem w sobie od końca wakacji.
   Spojrzałem na zegar ścienny, który głośno tykał. Była siódma trzydzieści.
   Myśląc jeszcze o nocy, ruszyłem na poddasze, nie do końca wiedząc, co robię. Otworzyłem cicho drzwi. W środku było jeszcze cieplej niż w salonie.
   Światło wpadające przez małe okna podkreślały idealny porządek panujący w tym pokoju. Przystanąłem przed łóżkiem, na którym leżała Alba - na brzuchu i z luźno opadającą ręką. Jej wolny, miarowy oddech świadczył, że śpi bardzo głęboko.
   Zbliżyłem się bezszelestnie. Choć była owinięta w prześcieradło, zorientowałem się, że śpi nago. Skór na jej odsłoniętych plecach wydzielała delikatny kwiatowy zapach - Alba nie używała już wody kolońskiej. Miałem ochotę ją pocałować i tym razem to zrobiłem.
   Gdy zbliżyłem usta do miejsca między jej łopatkami, Alba zadrżała. Sądziłem, że to był tylko odruch, ale kiedy okryłem jej ramiona prześcieradłem, odwróciła się i spojrzała na mnie. Mrużyła oczy, co przypomniało mi, że szkła kontaktowe zdejmuje się na noc.
   - Jak minęła noc? - zapytała.
   - W porządku - odparłem wymijająco - chociaż była nieco przydługa.
   - Załatwiłeś swoje sprawy?
   - Nie wszystkie, ale coś posunęło się do przodu.
   - Musisz być wykończony.
   - Nie, w ogóle nie jestem senny. Nie mogę jakoś spać, kiedy jest jasno. Ale ty pośpij jeszcze, a potem zjemy śniadanie. Ja sobie poczytam "Pieśni Maldorora". Masz je gdzieś tutaj?
   Alba otworzyła szerzej oczy, jakby nie wierzyła własnym uszom.
   - Będziesz czytać, kiedy obok ciebie leży naga dziewczyna?
   - Dlaczego nie? - odpowiedziałem. - Wydaje mi się to bardzo romantyczne.
   - Zaraz oberwiesz poduszką!
   Lubiłem, jak pokazywała pazurki. Rozebrałem się. Alba nie spuszczała ze mnie wzroku.
   Gdy zostawiłem na podłodze ostatnią część garderoby, wślizgnąłem się pod prześcieradło, gdzie czekało już na mnie jej gorące ciało.
   Czułem, że cały płonę.
   Po serii krótkich pocałunków nastąpił jeden długi i głęboki, od którego serce zaczęło mi bić szybciej. Gdy odsunęliśmy się od siebie na chwilę, Alba spojrzała na mnie z niepokojem.
   - Nigdy tego nie robiłam. Czuję, że...
   - Niczym się nie martw - przerwałem jej. - Nic się nie musi wydarzyć. Jest mi tu z tobą dobrze.
   - Tylko dobrze? - powiedziała, udając obrażoną.
   W odpowiedzi przyciągnąłem jej ciało do mojego, a nasze usta ponownie się złączyły.
____________________
Długa przerwa, wiem, przepraszam.
~Monte
 

piątek, 28 sierpnia 2015

Rozdział 63: Redrum.

Na każdą żywą osobę przypada trzydzieści zjaw,
dlatego zmarli mają przewagę liczebną.
~Arthur C. Clarke

   Spotkanie zakończyło się po piątej nad ranem. Mój najbliższy pociąg odjeżdżał o szóstej, dlatego pożegnawszy pozostałych, ruszyłem pustymi ulicami Poblenou w kierunku stacji metra Clot.
   Nie zrobiliśmy dużych postępów na drodze do prawdy. Wręcz przeciwnie, teraz dręczyła nas nowa zagadka.
   Umówiliśmy się, że będziemy w stałym kontakcie telefonicznym i internetowym. Gdyby pojawił się jakiś trop, mieliśmy się nawzajem informować. To było dobre rozwiązanie, bo chyba nie zdołałbym się znów wymknąć na dłużej z domu. Alba dała mi jasno do zrozumienia, że pierwszy i ostatni raz pomogła mi okłamać ojca.
   Przemierzając puste ulice, nie byłem już pewien, czy powinienem z nią zrywać. Choć bardzo się od siebie różniliśmy, tylko ona mi została po śmierci kolejnej ukochanej osoby. Rozstając się z Albą, skazałbym się na życie wśród cieni, podporządkowane nieokreślonej wizji zemsty.
   Tak czy inaczej, chciałem dotrzymać słowa i wrócić do niej, nim noc przybierze jej imię. [przyp. alba z hiszp. to świt]
   Pierwszy pociąg w kierunku Masnou odjeżdżał o szóstej sześć. Po dwudziestu minutach jazdy potrzebowałem jeszcze pół godziny, żeby dość piechotą do Sant Berger. Wiedziałem, że raczej nie dotrę przed siódmą.
   Wszedłem do wagonu pełnego dziwnie ożywionych i schludnych ludzi jadących do pracy. Czułem się przy nich jeszcze bardziej wyobcowany. Chociaż zmyłem makijaż, musiałem wyglądać na wykończonego. Na tym polega różnica między tym, który dokądś jedzie, a tym, który skądś wraca.
   Pasażerowie czytali darmową prasę. Ja sięgnąłem po iPhone'a. Zauważyłem, że dostałem wiadomość. Esemes był od Alby. Wysłała go o trzeciej pięćdziesiąt osiem.

   Zostawiłam klucz w skrzynce na listy. Jest otwarta. Całuję.

  Wahałem się, czy odpisać. Ostatecznie zrezygnowałem. Uznałem, że jeśli zastanę Albę śpiącą, będzie potem mogła sądzić, że przyszedłem niedługo po jej esemesie. Musiałem tylko położyć się obok niej i przespać kilka godzin. A potem razem z nią się obudzić.
   Myśląc o miękkim ciele dziewczyny, poczułem mimowolne podniecenie.
   Chcąc odpędzić jej obraz, wpisałem w wyszukiwarkę w telefonie słowo REDRUM. Zamierzałem sprawdzić znaczenie tego słowa już dawno temu, a piosenka usłyszana w Negranoche przypomniała mi o moim zamiarze.
   Gdy pociąg ruszył, na wyświetlaczu pojawiła się strona poświęcona horrorom.

   REDRUM to w języku angielskim pisane od tyłu MURDER, czyli morderstwo. Wyraz ten pojawia się w filmie "Lśnienie", ekranizacji powieści Stephena Kinga. Występuje w scenie, w której Danny, syn hotelowego dozorcy alkoholika, pisze to słowo szminką. Gdy potem ogląda w lustrze odbicie liter - MURDER - siekiera jego ojca zaczyna uderzać w drzwi.

   Wyszedłem z internetu, próbując sobie przypomnieć, dlaczego zakon bladych zamienił "d" na "t". Wspominali mi o tym na samym początku naszej znajomości...
   Retrum...
   Choć "t", podobne do cmentarnego krzyża, ukryło prawdziwy sens tego słowa, nadał złowieszczo kojarzyło się z morderstwem. Czy bladzi uczynili zbrodnię jedną ze swoich zasad?
   Podczas, gdy pociąg wyjeżdżał z tunelu, uznałem, że to rozumowanie nie ma wiele sensu. A jeśli nawet, to do rozwiązania zagadki brakuje zbyt wiele elementów.
   Pogoda się pogorszyła i pociąg jechał teraz bardzo powoli przez przygnębiający przemysłowy krajobraz.
   Zwróciłem uwagę na postać, która obserwowała mój wagon z ruin starej fabryki. Znajdowała się jakieś dziesięć metrów od pociągu i latarnia oświetlała jej widmowy cień. Rozpoznałem przydługie brązowe włosy rozczesywane przez wiatr. Poza tym wyraz twarzy i te błękitne oczy tak dobrze widoczne.
   Postać wpatrzona we mnie, uśmiechała się smutno.
   Pociąg przyspieszył, żeby na czas dotrzeć do drugiej stacji, lecz ów obraz nie chciał mnie już opuścić. Nie miałem żadnych wątpliwości.
   To był Louis.
____________________
Dum dum duuuum xd
~Monte

wtorek, 25 sierpnia 2015

Rozdział 62: Przypuszczenia i Zagadki.

W nawet najbardziej zbrodniczym
i bezlitosnym umyśle kryje się coś
z niewinnego dziecka: pragnienie miłości i akceptacji.
~Lily Fairchilde

   Znów byliśmy na cmentarzu. Od tragicznej nocy na Highgate nie odwiedzałem nawet tego w Tei. Ukryłem się w swoim pokoju niczym w kokonie, tak bardzo życie bez Louisa nie miało dla mnie sensu.
   Ale teraz coś się zmieniło. Retrum postanowiło pomścić jego śmierć. Po przeprawieniu się przez mur, ścieżką oświetloną blaskiem listopadowego księżyca, udaliśmy się do zakątka, w którym spoczywał Prorok. Niektóre znicze paliły się w mroku, podobne do robaczków świętojańskich.
   Noc była ciepła. Justin zdjął swój długi płaszcz, a potem rozesłał go na ziemi, żebyśmy mogli usiąść. Jak zawsze był dżentelmenem.
   Jessy sięgnęła po fluid, żeby zrobić mi makijaż.
   Słuchając trzasku płomieni trawiących reszki świeczki na grobie Proroka, postanowiłem rozpocząć rozmowę na temat powodu, dla którego tu się zebraliśmy:
   - A więc jaki jest plan?
   Zaczął chłopak:
   - Postąpimy tak, jak robi się podczas śledztwa: najpierw sporządzimy listę podejrzanych. Potem powinniśmy ich odnaleźć i odkryć, który jest mordercą.
   - Jak chcesz tego dokonać?
   - Wszystkimi możliwymi środkami.
   Jessy wyglądała na trochę wystraszoną determinacją Justina.
   - Mówiąc o podejrzanych... - zacząłem, próbując myśleć trzeźwo. - Nie wiem, jak się do tego zabrać. To przecież mógł być po prostu szaleniec. Albo gwałciciel, któremu coś się pomieszało i...
   Na samą myśl o ręce, która zabrała mi Lou, zrobiło mi się gorąco. Bez wahania wysłałbym zabójcę na tamten świat. Nawet gdybym miał potem resztę życia spędzić w więzieniu.
   - To jest właściwa metoda rozumowani - zapalił się Justin. - Przed sporządzeniem listy musimy wyobrazić sobie możliwe motywacje mordercy. Gwałciciel, który go sobie upatrzył i widział, jak wchodzi na cmentarz... Tak, to ma sens. Uroda Louisa była niespotykana, mogła przyciągnąć uwagę psychopaty.
   - Ale ja też tam byłam - zaprotestowała jakby urażona Jessica. - A może gwałciciele nie zwracają na mnie uwagi?
   - Nie ma znaczenia, czy zbrodniarz upatrzył sobie ciebie, czy Louisa - odparłem. - Chodzi o to, że po wejściu na Highgate po prostu odczekał chwilę, żeby napaść na kogoś z nas. Mgła ułatwiała mu zadanie.
   Nagle zdałem sobie sprawę, że musimy ustalić, w którym momencie Jessy i Louis się od nas odłączyli.
   Zapytałem o to rudowłosą, która z napięciem zaczęła o tym opowiadać:
   - Zanim się zgubiliśmy, wydarzyło się coś dziwnego i niezrozumiałego. Zauważyłam płytę nagrobną z rzeźbą przedstawiającą śpiącego anioła. Chciałam podejść bliżej, przyjrzeć się jego twarzy, która wydawała mi się bardzo piękna. Jednak Louis nie poszedł ze mną. Wyglądał, jakby...
   - ... się bał. - dokończyłem z zaciśniętym gardłem.
   - Chyba tak. W każdym razie ja zbliżyłam się do anioła i nawet pocałowałam go w usta, żeby rozbawić Louisa. Ale kiedy się odwróciłam, jego już nie było.
   - Ktoś go porwał - głośno myślał Justin. - Ktoś wystarczająco silny, żeby zasłonić jego usta i bezszelestnie go ze sobą zabrać. Tak, wersja z gwałcicielem nie jest pozbawiona sensu.
   - Przychodzi ci do głowy jakiś inny motyw? - spytałem.
   Chłopak zapatrzył się na ostatnią migoczącą świecę, jakby usiłując się skupić.
   - Wiecie, że na Highgate działało stowarzyszenie tak zwanych łowców wampirów. Wielu przynajmniej rok spędziło w więzieniu. Przypuśćmy, że jeden z takich myśliwych kręci się po cmentarzu i zauważa jak wchodzimy. Widzi nasz makijaż i dochodzi do wniosku, że jesteśmy wampirami. Czeka na właściwą okazję i napada na Louisa. To mogło spotkać każdego z nas.
   - Ta wersja jest prawdopodobna - odparłem - ale nie tłumaczy lęku Louisa przed kamiennym aniołem. On nigdy niczego się nie bał. A już przed wejściem na Highgate wyglądał na bardzo zdenerwowanego. Jakby przeczuwał, że...
   - ... coś się wydarzy - dokończyła Jessy drżącym głosem. - Czyżby wiedział, że coś lub ktoś czai się tam w środku, i nic nam o tym nie powiedział?
   Nagłe krakanie sprawiło, że aż podskoczyliśmy. Ptak zdawał się mówić: "Tak! Tak!".
____________________
~Monte

wtorek, 18 sierpnia 2015

Rozdział 61: Chłód Piekła.

Nie widzę sensu,
życie jest puste.
Bezsenna, przekraczam granicę
w poszukiwaniu kresu dnia.
~Noemi Conesa

   Przywitaliśmy się i poszliśmy na pierwsze piętro, gdzie mogliśmy lepiej się sobie przyjrzeć. Siadając przy jednej z trumien pełniących rolę stolików, w świetle kandelabru znów oglądałem uczestników pamiętnych wydarzeń na Highgate.
   Justin w ogóle się nie zmienił. Miał tę samą co zawsze rozwichrzoną fryzurę, przypominającą wzburzone morze.
   Natomiast Jessy nosiła teraz długie pofalowane włosy, które wdzięcznie okalały jej owalną buzię. Już nie przypominała dziewiętnastowiecznej damy. Uśmiech błąkał się po jej fioletowych ustach, przykuwających wzrok w bladej twarzy. Tak, mieliśmy przed sobą wiedźmę bardzo pociągającą dla dusz pokutnych.
   - Stary, wyglądasz strasznie - powiedziała Jessy, co nie było dla mnie zbyt dużym zaskoczeniem.
   - Naprawdę?
   - Okropnie schudłeś.
   - No i dobrze - wtrącił się Justin w mojej obronie. - Teraz mamy dwóch chudzielców i jedną grubaskę.
   Ta prowokacja kosztowała go sójkę w bok.
   - Mam kobiecą figurę, nie jestem takim workiem na kości jak wy.
   Na zgodę Justin pocałował ją w policzek.
   Ich zażyłość wydawała mi się szokująca. Poczułem się, jakby czas nie istniał, jakby Louis nie zginął. Jak mogli dalej zachowywać się w ten sam sposób, skoro jedno z nas zostało zamordowane?
   Justin, który właśnie zamówił piwo imbirowe, nagle spoważniał, jakby czytał w moich myślach. Zaczął lekko bębnić palcami po wieku trumny. Chyba chciał coś powiedzieć.
   Nalałem sobie trochę delirium tremens do kieliszka. Jessy napiła się swojej wódki z tonikiem. Nieprzyjemną ciszę - tym razem z głośników nie płynęły chorały gregoriańskie - przerwały wreszcie słowa chłopaka.
   - Nie możemy tego tak zostawić.
   Blask świec ujawnił fioletowe obwódki wokół jego oczu. Nie był to jednak efekt makijażu, lecz nieprzespanych nocy. Zastanawiałem się, czy ci dwoje nadal przechodzą przez cmentarne mury.
   - Od śmierci Louisa minęły już trzy miesiące - ciągnął Justin - a my nic nie zrobiliśmy. Jest mi za nas wstyd.
   - Co mielibyśmy zrobić? - odparła Jessy, patrząc na niego pałającymi oczami. - Łączymy się ze zmarłymi, ale nie możemy ich ożywić.
   Widząc, ze z trudem powstrzymuje łzy, wtrąciłem:
   - Musimy zaplanować zemstę. Po to się spotkaliśmy, prawda?
   Zapadła jeszcze bardziej przykra cisza.
   Wtedy na drugim końcu sali powstało jakieś zamieszanie. Młoda kobieta o wychudzonej twarzy sprawdzała mikrofon, który straszliwie dudnił. Obok jakiś ponury facet trzymał coś w rodzaju instrumentu klawiszowego z białym ustnikiem. W pewnej chwili zaczął na nim grać.
   - Powinniśmy pójść gdzie indziej - zaproponowała lekko zdenerwowana rudowłosa. - Tutaj jest za dużo ludzi.
   Wątła wokalistka zaintonowała smutną melodię do wtóru dźwięków dziwacznego instrumentu.

The sound of an old song
Lights in the dark a flame
Alone, tonight, I'm lost
Why it's cold in hell?*

   Nagle zrozumiałem, że pozorny spokój moich ostatnich miesięcy należy już do przeszłości.
____________________
*  Dźwięki starej piosenki,
   Wzniecają ogień w ciemności,
   Samotna i zagubiona tej nocy pytam,
   Dlaczego jest zimno w piekle?
____________________
spóźnienie, ale to wszystko wina chłopaka! xd (winny się tłumaczy, no wiem, ale nie spodziewałam się takich dynamicznych wakacji...)
~Monte

czwartek, 6 sierpnia 2015

Rozdział 60: W Katakumbach Świata.

Jest północ,
musisz się pośpieszyć
i znów odważyć się tam wejść.
~Carlos Berlanga

   Dotarłszy do drzwi klubu, miałem wrażenie, że odbyłem podróż w czasie. Ostatni raz odwiedziłem Negranoche ponad pół roku temu, a teraz zdawało mi się, że to było wczoraj.
   Przed wejściem nie kłębiły się dzikie tłumy, może z powodu wczesnej godziny. Tylko jakieś dwie dziewczyny dyskutowały z bramkarzem palącym papierosa.
   Nie oznaczało to jednak, że mięśniak tak po prostu mnie wpuści.
   - Gdzie twoje zaproszenie, kawalerze?
   Zabrzmiało to dość dziwacznie u wrót pieczary, w której przesiadywały anioły w skórach i dziewczyny w gorsetach nabijanych ćwiekami.
   - Zgubiłem je chyba po drodze. Mogę zapłacić za wejście.
   - Przykro mi, ale to niemożliwe. Tutaj wchodzi się tylko za zaproszeniem.
   - Umówiłem się w środku z dwójką przyjaciół.
   Nie odpowiedział. Wrócił do rozmowy z dwiema gotkami, traktując mnie jak powietrze. Jedna z nich, ta brzydsza, zerkała na mnie ukradkiem.
   Byłem w czarnym płaszczu, ale tym razem nie zrobiłem sobie makijażu. Minęło już tyle czasu od ostatniego spotkania z Retrum, że zapodziałem gdzieś balsam.
   Do pierwszej brakowało pół godziny, więc przysiadłem na doniczce z kwiatami, licząc, że wkrótce zjawią się przyjaciele i będą mieć więcej szczęścia z bramkarzem.
   Siedząc tak ze spuszczoną głową, zauważyłem, że nieładna gotka, która wcześniej na mnie patrzyła, szepcze coś do ucha ochroniarzowi. Facet w odpowiedzi potrząsnął głową na znak odmowy. Wtedy ona pociągnęła go za rękaw, jak uparte dziecko, które próbuje przekonać do czegoś ojca.
   To najwyraźniej poskutkowało, bo mięśniak zagwizdał na mnie, zupełnie jakbym był psem.
   Odchylił kotarę, żebym mógł wejść. Dziewczyny, które przyszły mi z pomocą, zachichotały. Byłem pewien, że jeszcze je zobaczę.

++++

   Od dwóch godzin tańczyłem sam na parkiecie, a Justina i Jessy nie było. Nie nudziłem się jednak.
   Jak w transie kołysałem się w rytm mrocznych przebojów, czując, że brakowało mi tego miejsca. Byłem jak nocny ptak, który zbyt długo przebywał na słońcu. Ciemność i piosenki o bólu oraz śmierci działały na mnie kojąco.
   Życie w Tei wydało mi się nagle czymś bardzo odległym. Moje stosunki z ojcem, szkoła, nawet zbliżenie z Albą - wszystko to jawiło się pomyłką, oszukiwaniem samego siebie.
   Oczywiście Alba była śliczną istotą o złotym sercu, ale moja dusza należała do katakumb tego świata. Mogłem tę dziewczynę tylko skrzywdzić. Wiedziałem, że im szybciej ją zostawię, tym lepiej.
   Słuchając "Atmosphere" Joy Division, powiedziałem sobie, że dotrzymam słowa i wrócę o świcie do Alby, a później zjemy razem śniadanie. Ale potem z nami koniec.
   Dla jej własnego dobra.
   Ta myśl nieoczekiwanie mnie uspokoiła. W tej samej chwili utwór zespołu z Manchesteru - prekursorów muzyki gotyckiej - zastąpiła jedna z mniej znanych piosenek Alaska y Los Pegamoides. Gdy zacząłem wsłuchiwać się w słowa, zamarłem.

Twarz w oknie,
Poplamiony dywan,
Czujesz, że się zbliża,
Kroki za tobą,
REDRUM,
REDRUM...

   Po chwili zobaczyłem dwie zjawy torujące sobie drogę wśród tłumu. Chudego i bardzo wysokiego chłopaka w towarzystwie wampirzycy o włosach jak ogień. Ich białe twarze świeciły w ciemności.
   Nasze spojrzenia się spotkały.
   Jessy rozchyliła w uśmiechu fioletowe usta.
   - Brakowało nam ciebie.
   Zanim zdążyłem cokolwiek odpowiedzieć, rozległy się słowa refrenu:

REDRUM, REDRUM...
REDRUM, REDRUM...
____________________
~Monte