Nie byli martwi,
ale nie byli też żywi.
~Iolanda Batalle
Moje urodziny wypadły w czwartek. Byłem na granicy wyczerpania nerwowego. Poczułem to na początku pierwszej lekcji. Kiedy nauczycielka filozofii zapisywała na tablicy niektóre z twierdzeń Kanta, zdania zamazywały mi się przed oczami jak skamieniałe węże, które po dotknięciu zmieniają się pył.
Chociaż ojciec zmuszał mnie do jedzenia obiadów i kolacji, przez ostatnie dni byłem skrajnie osłabiony. Teraz, mimo wczesnej pory, nie mogłem przezwyciężyć zmęczenia. Musiała to wiązać się z brakiem snu, bo na ogół albo nie mogłem zasnąć, albo budziły mnie koszmary o nocy na Highgate.
Podobno powracające sny to głos nieświadomości, która mówi nam, żebyśmy posłuchali własnej duszy. Jeśli tak, to powinienem wrócić na miejsce zbrodni. Uciec z domu.
Moja bezsenność przybierała różne formy. Każdego ranka otwierałem oczy przed świtem, nie mogąc już potem zasnąć. Myśli wędrowały przez własne piekła, aż w końcu słyszałem głos ojca, który wołał mnie na śniadanie.
Myślałem o tym wszystkim, podczas gdy tablica zmieniała się we wzburzone morze, a nauczycielka w rozmazany totem. Ten niewyraźny świat złożony ze świateł i kolorów wariował jak karuzela. Na czole i karku czułem pot. Z trudem utrzymywałem równowagę. Głos nauczycielki docierał do mnie pod postacią odległego i niezrozumiałego szumu.
Miałem wrażenie, że zaraz stracę przytomność.
Już czułem, jak moja głowa leci do tyłu, gdy czyjaś delikatna i ciepła ręka chwyciła moją.
To mnie uratowało. Nagle znów wszystko widziałem wyraźniej. Przynajmniej na tyle, by rozpoznać dłoń Alby. Jej błękitne oczy patrzyły na mnie z troską.
- Wszystko dobrze - powiedziałem, nim zdążyła o cokolwiek zapytać.
Powoli wracałem do siebie. Trzymając mnie dalej za rękę, Alba położyła drugą dłoń na moim czole.
- Jesteś rozpalony.
Cisnęły mi się na usta słowa: "Bo od jakiegoś czasu żyję w piekle", ale właśnie podeszła do nas nauczycielka i rzuciła ostro:
- Wygląda na to, że Harry znalazł sobie dzisiaj ciekawsze zajęcia niż filozofia. Błądzisz gdzieś myślami. A może się mylę?
Nie odpowiedziałem.
- W takim razie - ciągnęła z irytacją - wyjaśnij kolegom, co miał na myśli Kant, kiedy mówił o "prawie moralnym".
Alba szturchnęła mnie lekko łokciem, wskazując wzrokiem swoje notatki. Zanim zacząłem gorączkowo czytać, pomyślałem jeszcze o jej pięknym charakterze pisma.
Dwie rzeczy napełniają umysł coraz to nowym i wzmagającym się podziwem i czcią, im częściej i trwalej nad nimi się zastanawiamy: niebo gwieździste nade mną i prawo moralne we mnie.
- Podejdź do tablicy - poleciła nauczycielka, patrząc surowo. - Wytłumaczysz wszystkim, co Kant chciał przez to powiedzieć. Przed pójściem na studia przydadzą wam się takie ustne wystąpienia.
Puściłem rękę Alby i ruszyłem w stronę katedry. Obrazy tańczyły mi przed oczami jak rozsypana układanka.
A jednak udało mi się stanąć przed tą kobietą - jedną z najwredniejszych nauczycielek w naszej szkole.
- Prawo moralne, o którym mówi Kant - improwizowałem - już dawno nie istnieje. Być może gwiaździste niebo jest takie samo dla wszystkich, ale w głowie każdy ma własny wszechświat.
- Ciekawe - odparła, marszcząc twarz. - Czy mógłbyś to rozwinąć?
Po chwili poczułem, że lecę w ciemność. Uderzając o podłogę, usłyszałem dźwięk, który brzmiał jak ostatnie echo opuszczanego bez żalu świata.
A potem nie pamiętam już nic.
____________________
Znów po czasie. Winny się tłumaczy, więc powiem, że wyciąganie ocen w szkole i życie towarzyskie (Monte w końcu ma chłopaka, yaay) zobowiązuje. Przepraszam..