niedziela, 24 maja 2015

Rozdział 52: Filozofia i Ciemność.

Nie byli martwi,
ale nie byli też żywi.
~Iolanda Batalle

   Moje urodziny wypadły w czwartek. Byłem na granicy wyczerpania nerwowego. Poczułem to na początku pierwszej lekcji. Kiedy nauczycielka filozofii zapisywała na tablicy niektóre z twierdzeń Kanta, zdania zamazywały mi się przed oczami jak skamieniałe węże, które po dotknięciu zmieniają się pył.
   Chociaż ojciec zmuszał mnie do jedzenia obiadów i kolacji, przez ostatnie dni byłem skrajnie osłabiony. Teraz, mimo wczesnej pory, nie mogłem przezwyciężyć zmęczenia. Musiała to wiązać się z brakiem snu, bo na ogół albo nie mogłem zasnąć, albo budziły mnie koszmary o nocy na Highgate.
   Podobno powracające sny to głos nieświadomości, która mówi nam, żebyśmy posłuchali własnej duszy. Jeśli tak, to powinienem wrócić na miejsce zbrodni. Uciec z domu.
   Moja bezsenność przybierała różne formy. Każdego ranka otwierałem oczy przed świtem, nie mogąc już potem zasnąć. Myśli wędrowały przez własne piekła, aż w końcu słyszałem głos ojca, który wołał mnie na śniadanie.
   Myślałem o tym wszystkim, podczas gdy tablica zmieniała się we wzburzone morze, a nauczycielka w rozmazany totem. Ten niewyraźny świat złożony ze świateł i kolorów wariował jak karuzela. Na czole i karku czułem pot. Z trudem utrzymywałem równowagę. Głos nauczycielki docierał do mnie pod postacią odległego i niezrozumiałego szumu.
   Miałem wrażenie, że zaraz stracę przytomność.
   Już czułem, jak moja głowa leci do tyłu, gdy czyjaś delikatna i ciepła ręka chwyciła moją.
   To mnie uratowało. Nagle znów wszystko widziałem wyraźniej. Przynajmniej na tyle, by rozpoznać dłoń Alby. Jej błękitne oczy patrzyły na mnie z troską.
   - Wszystko dobrze - powiedziałem, nim zdążyła o cokolwiek zapytać.
   Powoli wracałem do siebie. Trzymając mnie dalej za rękę, Alba położyła drugą dłoń na moim czole.
   - Jesteś rozpalony.
   Cisnęły mi się na usta słowa: "Bo od jakiegoś czasu żyję w piekle", ale właśnie podeszła do nas nauczycielka i rzuciła ostro:
   - Wygląda na to, że Harry znalazł sobie dzisiaj ciekawsze zajęcia niż filozofia. Błądzisz gdzieś myślami. A może się mylę?
   Nie odpowiedziałem.
   - W takim razie - ciągnęła z irytacją - wyjaśnij kolegom, co miał na myśli Kant, kiedy mówił o "prawie moralnym".
   Alba szturchnęła mnie lekko łokciem, wskazując wzrokiem swoje notatki. Zanim zacząłem gorączkowo czytać, pomyślałem jeszcze o jej pięknym charakterze pisma.

   Dwie rzeczy napełniają umysł coraz to nowym i wzmagającym się podziwem i czcią, im częściej i trwalej nad nimi się zastanawiamy: niebo gwieździste nade mną i prawo moralne we mnie.

   - Podejdź do tablicy - poleciła nauczycielka, patrząc surowo. - Wytłumaczysz wszystkim, co Kant chciał przez to powiedzieć. Przed pójściem na studia przydadzą wam się takie ustne wystąpienia.
   Puściłem rękę Alby i ruszyłem w stronę katedry. Obrazy tańczyły mi przed oczami jak rozsypana układanka.
   A jednak udało  mi się stanąć przed tą kobietą - jedną z najwredniejszych nauczycielek w naszej szkole.
   - Prawo moralne, o którym mówi Kant - improwizowałem - już dawno nie istnieje. Być może gwiaździste niebo jest takie samo dla wszystkich, ale w głowie każdy ma własny wszechświat.
   - Ciekawe - odparła, marszcząc twarz. - Czy mógłbyś to rozwinąć?
   Po chwili poczułem, że lecę w ciemność. Uderzając o podłogę, usłyszałem dźwięk, który brzmiał jak ostatnie echo opuszczanego bez żalu świata.
   A potem nie pamiętam już nic.
____________________

Znów po czasie. Winny się tłumaczy, więc powiem, że wyciąganie ocen w szkole i życie towarzyskie (Monte w końcu ma chłopaka, yaay) zobowiązuje. Przepraszam..

poniedziałek, 11 maja 2015

Rozdział 51: Piekieł Stróż.

Kruk rzekł na to: "Nigdy już".
~Edgar Allan Poe

   Przez wrzesień i październik nie działo się wiele.
   Od czasu, gdy ojciec przyjechał po mnie do Londynu, byłem pod ciągłą obserwacją. Pilnował, żebym nie opuszczał żadnych zajęć. Sprawdzał, dokąd chodzę po szkole. Bezwzględnie zakazał mi spotykania się z Justinem i Jesy, których winił za to, co się stało.
   - Za trzy dni kończę siedemnaście lat - przypomniałem mu. - Za rok już nie będziesz mi dyktować, co mogę robić, a czego nie.
   To powiedziawszy, zamknąłem się w swoim pokoju i włączyłem muzykę na cały regulator.
   Słuchając w kółko "V symfonii" Mahlera, spędzałem dni bezczynnie.
   Do tego stopnia nie miałem apetytu, że podczas pierwszych dwóch tygodni bez Louisa schudłem sześć kilogramów. Na nic nie miałem ochoty. Zanim stwierdzono u mnie anoreksję, ojciec kazał mi raz w tygodniu jeździć do psychoterapeutki w Barcelonie.
   By to miła kobieta, która zachęcała mnie, żebym mówił. Pokazywała mi książki, które napisała razem z mężem. W większości były to zbiory bajek dla dzieci. Patrząc na kolorowe ilustracje, czułem się pusty i wypalony.
   - Nie trzymaj w sobie tego całego bólu - mówiła. - Płacz, gdy tylko przyjdzie ci ochota. Możesz nawet krzyczeć. Pomyśl, że smutek jest jak ropa naftowa: któregoś dnia go zabraknie i będziesz musiał sobie znaleźć inne źródło energii.
   Słuchałem jej osowiały. Czułem, że jestem zupełnie gdzie indziej. Nie miałem nadziei na odzyskanie spokoju ducha.
   A jednak te spotkania przyniosły coś dobrego. Psycholożka poradziła mojemu ojcu, żeby nie zmuszał mnie do wyjazdu do Bostonu. Powiedziała mu, że wciąż jestem pod silnym wpływem tego, co się stało, i że w obcym środowisku mogę popaść w rozpacz.
   Tak zresztą było każdego popołudnia, gdy wracałem ze szkoły. Już nie słuchałem kasety Lou, bo gdy tylko patrzyłem na zapisany jego ręką tytuł "Night Shift", nie mogłem powstrzymać łez.
   To samo się działo, kiedy sięgałem po serce, które zrobił mi ze swoich włosów.
   Znów polubiłem muzykę klasyczną. Pewnego dnia, słuchając "Adagietta" Mahlera - rozsławionego przez film "Śmierć w Wenecji" - otworzyłem zbiór wierszy Edgara Allana Poego i zacząłem czytać mój ulubiony poemat o mężczyźnie opłakującym śmierć ukochanej i mówiącym kruku, który wlatuje do jego pokoju. Początek jest niesamowity.
 
   Otworzyłem okno zatem... Szumiąc skrzydłami, z majestatem, 
   Wleciał ciężko kruk wspaniały, jakby czarny piekieł stróż.
 Nie pozdrowił mnie ukłonem, okiem powiódł w krąg zamglonem
 I siadł z pańskim jakimś tonem pośród dwóch kamiennych kruż.
 Na Pallady biuście przy drzwiach, pośród dwóch kamiennych kruż.
                                               Usiadł tam - niec więcej już.
 Ptak ten sprawił, że przy całem rozsmętnieniu mem musiałem
   Rozśmiać się z poważnej nader jego miny: "Tyś nie tchórz,
   Widzę, stary, chmurny ptaku, co - choć piór już ani znaku
  Na twym czubie -szukasz szlaku śród posępnych nocy mórz?
 Mów, jak zwą cię na plutońskim brzegu czarnych nocy mórz?"
                                                Kruk rzekł na to: "Nigdy już".

   Od tej chwili pogrążony w żałobie kochanek zaczyna zadawać przybyszowi pytania, a on zawsze odpowiada tak samo. Mężczyzna chce wiedzieć, czy któregoś dnia znów obejmie panią swego serca, choćby miałoby to być w Edenie, po skończonej smutnej wędrówce po świecie.
   Ale kruk zna tylko jedną odpowiedź: "Nigdy już!".
   W zakończeniu poematu bohater godzi się z tym, że już zawsze będzie nieszczęśliwy.

     I kruk wcale nie odlata, jakby myślał siedzieć lata
 Na Pallady biuście przy drzwiach, pośród dwóch kamiennych kruż,
  Krwawo lśni mu wzrok ponury, jak u diabła, spod rzęs chmury
    Światło lampy rzuca z góry jego cień na pokój wzdłuż,
     A ma dusza z tego cienia, co komnatę zaległ wzdłuż,
                                                 Nie powstanie - nigdy już!

   Zamknąłem książkę i zobaczyłem, że okna w moim pokoju zaparowały od listopadowej wilgoci.
   Minęły trzy miesiące, odkąd ujrzałem twarz Louisa za szybą. Pragnąłem, żeby jego udręczona dusza mogła wrócić do tego świata. Jednocześnie wiedziałem, że czekam na próżno.
   Podobno kiedy ktoś umiera, przez trzy dni jest jeszcze w pobliżu osób, które kochał, by mógł pożegnać się z najbliższymi. Louis pożegnał się ze mną na Wyspie Psów. Wysłał mi wiadomość, której nie potrafiłem jeszcze rozszyfrować.
   Spojrzałem niespokojnie na szybę.
   Gdy skończyła się płyta Mahlera, zapytałem kruka, który strzegł mojej duszy:
   "Nigdy już?".

środa, 6 maja 2015

Rozdział 50: Wyspa Psów.

Świat jest okrągły,
dlatego miejsce, które
wydaje się jego końcem,
może być też początkiem.
~Ivy Baker

   Większość drogi pokonaliśmy metrem. Potem taksówka, za którą zapłacił Justin, zawiozła nas pod podany w esemesie adres.
   Chociaż na tej portowej wyspie było mnóstwo drapaczy chmur i nowych bloków mieszkalnych, wysiedliśmy przed magazynem wyglądającym na opuszczony. A jednak ktoś zostawił otwarte drzwi.
   Weszliśmy ostrożnie do środka. W powietrzu czuć było kurz i koty. Wiele wskazywało na to, że od dłuższego czasu nikt tutaj nie zaglądał.
   - I co teraz? - zapytałem, próbując zapomnieć o przeszywającym bólu głowy, który nie mijał od nocy morderstwa.
   Wtedy Jesy zauważyła schody.
   Weszliśmy po nich do małego pomieszczenia, którego okna wychodziły na Tamizę. Był tam też niewielki balkon z wyjściem ewakuacyjnym.
   - Wygląda na to, że ktoś tu mieszka - odezwał się Justin, po czym zamknął okno. Obok balkonu zobaczyliśmy prawie nowy materac, koc i butelkę z wodą mineralną.
   - Pewnie jakiś bezdomny - dodała rudowłosa. - Podejrzewasz, że to osoba, która wysłała ci wiadomość?
   - Coś tutaj się nie zgadza.
   Podczas ich dyskusji mój ból głowy stał się nie do zniesienia.
   Słuchajcie, muszę się na chwilę położyć - powiedziałem. - Głowa mi zaraz eksploduje.
   - Nie ma sprawy - odparł chłopak. - Pójdziemy się rozejrzeć po nabrzeżu i za godzinę po ciebie wrócimy.
   - Myślisz, że policja nas szuka? - spytała go Jesy na schodach.
   - Na pewno.
   Czułem się tak fatalnie, że położyłem się na materacu bezdomnego. Napiłem się nawet wody z jego butelki. Potem zamknąłem oczy. Korzystając z faktu, że zostałem sam, nie powstrzymywałem łez. Potem zasnąłem.

++++

   Obudził mnie deszcze stukający o dach magazynu. Sprawdziłem godzinę: spałem półtorej godziny, a oni jeszcze nie wrócili.
   Wyjrzałem przez okno, które teraz spowija mgła nadciągająca od Tamizy. Mała markiza na balkonie chroniła je przed deszczem.
   Wtedy stało się coś, od czego przebiegł mnie dreszcz.
   Na zewnątrz czyjś palec napisał wielkimi literami na zaparowanej szybie:
   R e t r u m
   Po chwili literę "t" przerobił na "d". Teraz napis wyglądał następująco:
   R e d r u m
   Wkurzyłem się na Justina i Jessicę, przekonany, że to oni robią mi żarty. Ale wtedy zobaczyłem coś, co mnie zupełnie sparaliżowało.
   Nagle ręka za oknem wytarła kawałek szyby, żeby zajrzeć do środka, i ujrzałem twarz Louisa. Chłopak uśmiechnął się do mnie smutno, a potem chuchnął i odcisnął ślad ust na szkle. Później zniknął.
   Wstałem ze łzami w oczach i złamanym sercem. To, co widziałem, mogło być tylko złudzeniem spowodowanym przez gorączkę i migrenę, ale litery dalej majaczyły na szybie. Podobnie jak zarys ust Louisa.
   Wtedy wrócili. Justin poklepał mnie po ramieniu, pytając, jak się czuję. Poprosiłem o ciszę i pokazałem im wiadomość na zaparowanej szybie. Słowo, które powoli pokrywała wilgoć.
   - Kto to napisał? - zapytał Justin
   Nie miałem odwagi powiedzieć.
   - Ktoś śpiewa - powiedziała Jesy. - Posłuchajcie...
   Dźwięczny głos, który znałem aż za dobrze, dobiegał spod balkonu. Otworzyłem okno, żeby spojrzeć w dół przez strugi deszczu.
   Nabrzeże było puste, ale piosenka wciąż rozbrzmiewała, chociaż coraz ciszej. Mówiła o wielkiej miłości, silniejszej nawet od śmierci.
   Zamknąłem oczy, pragnąc znaleźć się znów w objęciach tego, który - teraz to wiedziałem - nie do końca odszedł z tego świata.


Sun was biding into the clouds
Black birds flew over the graveyard
I was feeling half dead inside
Without knowing you were half alive

Who is knocking on the door?
What is this scent of lilies?
Where does it come from?
Darkness is breaking down
My soul escapes the eternal cage

I squatted on your gravestone
Full of ivy, oblivion and frost
My hand uncovered your sad name
Someone who left ages ago

Welcome, sorrowful boy
Why are you alone in here
So far and near?
I'm now just behind you
Let me embrace living corpse

Suddenly an invisible touch
Held me close and breathed "oh, my love"
I turned round but no one was here
My heart rushed with wonder and fear*

____________________
* Słońce ukrywało się za chmurami,
   Czarne ptaki przefrunęły nad cmentarzem,
   Czułem się na wpół martwy,
   Nie wiedząc, że ty jesteś na wpół żywy.

   Kto puka do drzwi?
   Co to za zapach lilii?
   Skąd się wziął?
   Ciemność zapada nad nami,
   A moja dusza ucieka z wiecznej klatki.

   Usiadłem na twoim grobie,
   Pokrytym przez bluszcz, niepamięć i szron,
   Moja ręka odsłoniła twoje smutne imię,
   Kogoś, kto odszedł dawno temu.

   Witaj, pogrążony w smutku chłopcze,
   Co tutaj robisz sam,
   tak bliski i tak daleki?
   Stoję teraz za tobą.
   Pozwól mi objąć twoje żywe ciało.

   Nagle ktoś niewidzialny
   Dotknął mnie, wzdychając: "Och, kochanie".
   Gdy się odwróciłem, nie było nikogo,
   A ja poczułem zdumienie i strach.
____________________

Znów po długim czasie ;c
Im więcej wolnego czasu, tym mniej zorganizowana jestem, wybaczcie ;'c
Btw to jest jakby koniec części trzeciej, przed nami jeszcze dwie ^^