czwartek, 30 października 2014

Rozdział 33: Miłość Nas Rozdzieli.

Kiedy pracowałem w fabryce,
byłem naprawdę szczęśliwy,
bo mogłem przez cały dzień
żyć marzeniami.
~Ian Curtis

   Patrzyliśmy na siebie, jakbyśmy oboje zobaczyli ducha. Louis najwyraźniej sądził, że wyrwał mnie ze szponów śmierci. A ja wcale nie byłem zdziwiony, że zjawa w białej masce na twarzy wślizgnęła się do mojego domu.
   - Którędy wszedłeś? - wyszeptałem w ciemności. - Skąd wiedziałeś, gdzie mieszkam?
   - Zostawiłeś otwarte drzwi - odparł drżącym głosem. - Szedłem za tobą od Riery. W co ty się wpakowałeś? Dlaczego...?
   Musiał pomyśleć o czymś strasznym, bo nagle przerwał. Jego blada twarz wykrzywiła się boleśnie, a z oczu chłopaka popłynęły dwie strugi łez, rozmywając makijaż.
   Zawsze widziałem go takiego opanowanego.
   Nagle krzyknął coś, czego nie zrozumiałem, i osunął się na łóżko. Szlochał.
   Nie wiedziałem, co robić. Pocieszanie uczuciowej Alby było proste, natomiast Lou stanowił dla mnie jedną wielką zagadkę. Postanowiłem być ostrożny. Usiadłem na łóżku obok niego.
   - Wrażenie, jakie odniosłeś, jest całkowicie błędne. Nie miałem zamiaru się wieszać. Odgrywałem tylko Iana Curtisa w ostatnich chwilach jego życia. No wiesz...
   - "Love will tear us apart" - szepnął z doskonałym akcentem. - Miłość nas rozdzieli.
   Potem odwrócił się do mnie i otarł łzy. Jego oczy lśniły teraz w mroku.
   - Co chcesz przez to powiedzieć? - zapytałem. Wciąż do mnie nie docierało, że Louis jest obok mnie, w tym samym pokoju.
   - To najbardziej znana piosenka Joy Devision, głuptasie. Żona Iana kazała wyryć to zdanie na jego nagrobku.
   - Miłość nas rozdzieli... - powtórzyłem cicho. - Co to znaczy? Miłość łączy. Nie chcesz się rozstawać z kimś, kogo kochasz.
   - Sam jesteś na to dowodem. Przypuszczam, że jesteś we mnie zakochany, ale usiadłeś na podłodze, podczas gdy ja siedzę na twoim łóżku. I to właśnie miłość nas rozdzieliła, Harry.
   Mimo że była piąta nad ranem, a do bólu w karku dołączyły przykre skutki przepicia, miałem wiele do powiedzenia na temat, który poruszył chłopak.
   - Można temu łatwo zaradzić - odparłem. - Wystarczy, że usiądę na łóżku. Ty możesz zrobić wtedy, co tylko chcesz.
   Odpowiedział milczeniem, którego sensu nie umiałem przeniknąć.
   Zdjąłem buty i położyłem się na prześcieradle obok niego. Łóżko było na tyle szerokie, że mogliśmy na nim leżeć, nie dotykając się. Po wszystkim, co się wydarzyło tej nocy - i wszystkim, co się nie wydarzyło - musiałem zwolnić nieco tempo.
   - Że też się odważyłeś wejść do obcego domu. Gdyby zobaczył cię mój ojciec, mógłbym dostać zawału. 
   - Nie mógł mnie zobaczyć. Wszedłem boso po schodach, żeby nie robić hałasu, i usłyszałem chrapanie. Ty też chrapiesz?
   Biorąc pod uwagę okoliczności, pytanie wydało mi się niemądre. Postanowiłem zmienić temat.
   - Dlaczego płakałeś? Wystraszyłem cię?
   - Nie. Przypomniałeś mi o czymś. O czymś, co wydarzyło się wiele lat temu, i o czym próbuję zapomnieć. Ale nie mogę.
   - To było samobójstwo?
   - Tak.
   - Kogoś bliskiego?
   - Tak bliskiego, jak bliski może być brat bliźniak.
   Louis umilkł. Odetchnął głęboko, chcąc odzyskać równowagę.
   Zorientowałem się, że lepiej nie zadawać więcej pytań. Ja też nie lubię, jak ktoś chce poznać szczegóły mojego wypadku na motorze. To hipokryzja i pycha - twierdzić, że rozumie się ból, którego się nie doświadczyło. Dlatego zawsze wkurzają mnie ludzie mówiący: "Wiem, co czujesz".
   Nikt nie może czuć tego, co czuje drugi człowiek. Nikomu nie można towarzyszyć w jego własnych otchłaniach.
   Mój nieoczekiwany gość nadal milczał. A jednak oddech bruneta powoli się uspokajał. Podejrzewałem, że myślami jest teraz z nieżyjącym bratem. Z kimś, kto był taki sam jak on. Albo prawie taki sam.
   Nagle poczułem, że teraz łączy nas dużo więcej. Nasze szczęście polegało na tym, że przeżyliśmy bardzo podobne nieszczęście.
   Próbowałem odepchnąć myśl o tym, jak wiele mamy wspólnego. Nadal się bałem pokochać go zbyt mocno. Byłem przekonany, że jeśli zrobię jeszcze jeden krok w jego stronę, będę zgubiony.
   Gdyby jednak znów gdzieś zniknął, straciłbym rozum - nie inaczej niż romantyczni bohaterowie.
   Teraz z kolei ja musiałem zaczerpnąć powietrza.
   - To chyba najdziwniejszy dzień w całym moim życiu - powiedziałem. - Od rana wydarzyło się mnóstwo rzeczy, wiesz?  Tak jakbym dzisiaj miał odejść z tego świata. Wszystko wirowało wokół mnie jak w kalejdoskopie. Odegrałem nawet własną śmierć. Ale ty mnie ocaliłeś.
   Nie słysząc żadnej odpowiedzi, przerwałem, aby na niego spojrzeć.
   Leżał z twarzą ukrytą w poduszce. Spał.
   Wyglądał jak zjawisko nie z tego świata.
____________________

I co wy na to? Opłacało się czekać?
Kocham Was xx
~Monte

wtorek, 28 października 2014

Rozdział 32: Powrót Do Ciemności.

Śmierć przyjdzie do ciebie
I nigdy więcej nie będziesz
więźniem życia,
czekającym na miłosierdzie
świtu, pośród nocy
pełnej udręki i rozpaczy.
~Aleksander Błok

   Pokonując drogę dzielącą Sant Berger od mojego domu, czułem wielki ciężar na sercu. Niepokój, którego nie potrafiłem do końca zrozumieć, zaczynał mnie zatruwać. Miałem wrażenie, że jestem sierotą, że umarło mi życie.
   Gdybym zdołał sobie wybaczyć tamten wypadek, mój świat byłby ogrodem, w którym rośnie więcej róż niż chwastów. Odkąd matka wyjechała za ocean, żyłem z pogrążonym w letargu ojcem. Dzięki temu mogłem robić to, na co miałem ochotę. Nauka szła mi dobrze, przeżywałem swoje najlepsze lata. Poza tym zakochała się we mnie piękna dziewczyna.
   Miałem powody, żeby nie narzekać.
   A jednak gdzieś w głębi czułem, że nie ma dla mnie ratunku. Każdy mój ruch był niepewnym stąpaniem w próżni. Nie znalazłem żadnej rzeczy, której mógłbym się uchwycić, żadnego wyraźnego powodu, żeby dalej żyć w coraz mniej zrozumiałym dla mnie świecie.
   Do domu wszedłem w najbardziej ponurym z możliwych sposobów. Przywitało mnie brzęczenie telewizora.
   Starając się iść jak najciszej, skierowałem się do salonu. Ojciec chrapał na sofie. Na ekranie jakiś kulturysta z telezakupów wyliczał zalety przyrządu do ćwiczeń. Wystarczy pięć minut dziennie, żeby wyglądać tak jak on. Czyli odrażająco.
   Wyłączyłem telewizor i okryłem ojca wełnianym kocem. Potem ze ściśniętym gardłem powlokłem się do swojego pokoju.
   Dosłownie przewróciłem się na łóżko i zamknąłem oczy. Chciałem zapomnieć o całym świecie i o sobie, ale byłem zbyt zdenerwowany. W końcu zapaliłem światło.
   Sięgnąłem po leżącą na podłodze antologię poezji łacińskiej, którą ostatnio przeglądałem. Otworzyłem ją na chybił trafił na stronie poświęconej Lukrecjuszowi, poecie, który ponoć najpierw oszalał po wypiciu napoju miłosnego, a następnie popełnił samobójstwo.
   Przeczytałem jego słowa niczym przepowiednię.

   Śmierć jest końcem udręki. To najspokojniejszy sen, wieczny odpoczynek. Ten, kto był szczęśliwy za życia, odejdzie z poczuciem spełnienia; ten, kto cierpiał, powinien otrzymać w końcu szczęście i wytchnienie. Wszyscy wiemy, że śmierć jest nieunikniona, i nie powinniśmy się z tego powodu zamartwiać. W grobie i poza nim czeka na nas nic.

   Spojrzałem na otwarte okno i przypomniało mi się, że w szafie mam cztery metry liny, której używałem na kursie wspinaczkowym. Pomyślałem o Ianie Curtisie, wokaliście Joy Division. Widziałem film o jego życiu, "Control". Curtis powiesił się we własnym domu. Wcześniej obejrzał nagranie przedstawiające artystę, który popełnił samobójstwo.
   Lukrecjusz, Ian Curtis... Co dzieje się w umyśle kogoś, kto postanawia odebrać sobie życie? Nie wiedziałem nic o napojach miłosnych, ale lina naprawdę leżała w szafie. Poszedłem jej poszukać.
   Zawsze byłem przeciwnikiem takiego rozwiązania, głównie za względu na emocjonalne spustoszenie, jakie pozostawia po sobie samobójca; według mnie taki człowiek dokonuje aktu absolutnego egoizmu. A jednak miałem ochotę przekonać się, co się czuje, stojąc na krawędzi przepaści.
   Na jednym końcu sznura zawiązałem pętlę. Przełożyłem ją sobie przez głowę, a potem usiadłem na parapecie. Z drugiej strony sznur zwisał luźno, ale wyobraziłem sobie, co by nastąpiło, gdybym przywiązał go do łóżka. Bez trudu wytrzymałoby mój ciężar. Zmierzyłem na oko wysokość z okna do ogrodu. Lina była trochę za krótka.
   Tak, wystarczyłoby zsunąć nogi za parapet, żeby z tym wszystkim skończyć.
   Świadomość, jak łatwo można umrzeć, przyprawiła mnie o dreszcz. Mimo że otarłem się już o śmierć, nadal nie mogłem się nadziwić, że granica jest tak nieuchwytna.
   Kruchość życia.
   Dziwnie uspokojony, spojrzałem na księżyc, przesłonięty małymi obłokami, zapominając o pętli na mojej szyi.
   Ze zmęczenia zamknąłem na chwilę oczy. Nagle poczułem, jak coś brutalnie ciągnie mnie wgłąb pokoju i przewraca niczym niewidzialna fala. Upadłem na plecy, uderzając głową o podłogę.
   Nie pojmując, co się stało, z przerażeniem otworzyłem oczy. Ból był okropny.
   Ktoś na mnie patrzył, ukryty w półmroku.
   Najpierw pomyślałem, że to ojciec, który uznał, że zdecydowałem się na ostateczny krok. Nie byłoby łatwo wytłumaczyć mu się z mojej niewinnej zabawy.
   Kiedy powoli dochodziłem do siebie po uderzeniu o podłogę, czarny złowrogi cień wreszcie odsłonił twarz.
   - Spróbuj zrobić to jeszcze raz, a będę cię ścigać aż po najdalsze krańce piekła - powiedział Louis.
____________________

Wiem, że rozdział miał być wczoraj i bardzo Was przepraszam, ale moja babcia zabroniła mi wchodzić na kompa, bo miałam się uczyć z rachunkowości, czego i tak nie robiłam, bo zakosiłam telefon i siedziałam na tt, a wiadomo, przez Bloggera nie wstawię .-. Przepraszam ;'c 
A tak ogólnie to chciałam skończyć w momencie, gdzie Harry mówi o kruchości życia i napisać, że zdecydowałam się zakończyć bloga, bo to nie ma sensu i takie tam, ale potem stwierdziłam: "Nieee. Niech się jeszcze trochę pomęczą." I wyszło jak wyszło xD
Każdy chciał w końcu Lou, więc o to i jest :D
Ciekawa jestem, co myślicie o tym rozdziale haha
Kocham Was xx 
~Monte
BTW: cudowny cytat, nieprawdaż?

niedziela, 26 października 2014

Rozdział 31: Ulotne Gwiazdy.

To bardzo dziwne uczucie, kiedy tracisz złudzenia,
Czujesz się, jakby umarło ci dziecko.
~Judy Garland

   Do niczego więcej nie doszło. Po obejrzeniu nagrania podniosłem się z trudem, odurzony szampanem.
   Nie wiedziałem, czy Alba oczekuje ode mnie czegoś więcej, ale czułem, że nadszedł właściwy moment, żeby wrócić do domu. Około trzeciej składniki gorzkiego koktajlu połączyły się w niebezpieczną mieszankę. Smutek przeszłości Alby zlał mi się w jedno z pustką spowodowaną zignorowaniem wiadomości od Louisa.
   Kto wie, być może właśnie wypuszczałem z rąk prawdziwe szczęście. Czy okazanie czułości Albie było błędem? Jej rozbudzone nadzieje zaraz zastąpi rozczarowanie. A może powinienem być bardziej rozsądny i dając sobie spokój z urojoną miłością, wziąć to, co życie samo rzucało mi w ramiona: tę prostoduszną dziewczynę z dobrej rodziny, równie samotną jak ja.
   Za dużo "może" jak na jedną noc.
   - O czym myślisz? - zapytała Alba, patrząc na mnie przenikliwie, choć już nie tak badawczo jak wcześniej.
   Stojąc przede mną, lekko się kołysała, jakby nie wiedziała, co ze sobą zrobić. Zrozumiałem, że płyta winylowa, szampan, kanapki i film wyczerpały jej repertuar. Teraz oczekiwała, że ja przejmę inicjatywę.
   Minęło kilka sekund, nim odpowiedziałem. Miała piękne ciało, a jasne włosy w lekkim nieładzie czyniły ją jeszcze ładniejszą i swobodniejszą. Podobała mi się. Ale nie chciałem jej robić krzywdy. Użyłem zatem argumentu, który zawsze był skuteczny.
   - Myślę, że zrobiło się późno i ojciec pewnie się już o mnie martwi. Od śmierci brata nie może zasnąć, kiedy jestem poza domem. Boi się, że znowu wsiądę na czyjś motor.
   - Rozumiem - odpowiedziała, delikatnie się do mnie przytulając.
   Czułem szybkie uderzenia jej serca. Przez dobrych parę sekund nasze ciała były złączone - wydawało mi się nawet, że nasze serca biją w jednym rytmie - a potem powoli się odsunęła.
   - No to idź. I tak jestem już szczęśliwa.
   Pocałowałem ją na pożegnanie w czoło.
   - Wszystkiego najlepszego.
   Otworzyłem drzwi, pokonałem kilka metrów dzielących je od furtki.
   Świerszcze śpiewały głośno, noc była przyjemna choć chłodna. Skinąłem ręką stojącej w progu Albie.
   - Jak ci się podobało? - zapytała znienacka.
   Miała niespokojny głos i niezupełnie rozumiałem, o czym mówi.
   - Masz na myśli... przyjęcie urodzinowe?
   - Nie tylko.
   - Nie podobała mi się wyłącznie jedna rzecz - zażartowałem, chcąc rozluźnić atmosferę. - Kiedy następnym razem będziesz robić koktajl, wybierz jakiś tańszy szampan. Szkoda moet & chandon na takie eksperymenty.
   - Tylko taki szampan był akurat w domu, ale... ja pytałam o co innego. - Zaczerwieniła się zażenowana. - Czy ja ci się podobam?
   - Słucham?
   Sprawa się komplikowała, a przecież już się właściwie pożegnaliśmy.
   - Do tej pory byłam dla ciebie jedynie... no wiesz, koleżanką. Poza szkołą widzieliśmy się tylko raz, na koncercie, z którego nawiałeś. Chciałabym wiedzieć, co pomyślałeś o mnie dzisiaj... Kim jestem w twoich oczach?
   Odpowiedź przyniosły raczej alkohol i potrzeba snu niż trzeźwa analiza:
   - Przemiłą dziewczyną - odpowiedziałem.
   Spojrzała na mnie trochę zaskoczona, uśmiechając się nieśmiało. Prawdopodobnie oczekiwała czegoś bardziej spektakularnego. Tak czy inaczej, posłała mi całusa i znikła za drzwiami.
   Spadająca gwiazda przemknęła przez nocne niebo. Przypomniałem sobie życzenie wypowiedziane w myślach przed kilkoma tygodniami na cmentarzu, który teraz wydawał się bardzo odległy.
   Moje marzenie się nie spełniło. Widocznie gwiazdy też nie są niezawodne.
_____________________

Taaa... I to by było na tyle..
Kocham Was xx
~Monte

sobota, 25 października 2014

Rozdział 30: Duchy Przeszłości.

Już nigdy więcej, myśląc o tobie, nie będę smutny.
Już nigdy więcej nie będę smutny, myśląc o sobie.
~U_MA

   Alba potknęła się kilka razy, przysuwając do sofy ekran oraz projektor ze statywem. Po sprawdzeniu, czy wszystko działa, zgasiła światło i usiadła obok mnie.
   Zastanawiałem się, jaki jest sens oglądać film o drugiej w nocy. Zwłaszcza w stanie głębokiego upojenia alkoholowego.
   Odpowiedzią okazał się tytuł nagrania.

   ALBA / 17

   Początek był w sepii - prawdopodobnie dodanej w postprodukcji jako efekt specjalny - i przedstawiał małą blondyneczkę raczkującą po trawie.
   - To prezent urodzinowy od ojca - wyjaśniła. - Nie chciał z tym czekać, aż będę dużo starsza, uważa, że to byłoby zbyt pretensjonalne.
   - Myślałem, że twój ojciec za bardzo się o ciebie nie troszczy.
   - Bo się nie troszczy. Wynajął do zmontowania tego filmu specjalną ekipę, która zajmuje się materiałami z wesel i chrzcin.
   W następnej scenie filmu Alba miała już cztery latka i próbowała grać w ping-ponga ze starszym mężczyzną z kozią bródką. Pomyślałem, że to pewnie jej dziadek.
    Nie do końca wiedząc, co ja właściwie robię, rzuciłem jej ukradkowe spojrzenie. Miała łzy w oczach. To mogło oznaczać, że dziadek jest już na tamtym świecie.
   Delikatnie położyłem rękę na jej kolanie, chcąc, żeby przestała się martwić. Albie chyba się to spodobało, bo odwróciła się w moją stronę i oparła mi stopy na brzuchu. Na nagraniu pojawiła się dziewczynka. Wyglądała na szczęśliwą. Bez namysłu zacząłem gładzić stopy Alby. Po chwili moja dłoń przesunęła się po jej aksamitnej skórze aż do ud. Gdy dotarłem do brzegu spodenek, zawróciłem i moje palce udały się w podróż w przeciwnym kierunku. 
   Uśmiechnęła się z zamkniętymi oczami.
   Tym czasem dziewczynka z nagrania była już Albą, którą znałem. Bawiła się z kotem, który śmiesznie odskakiwał. Te z pozoru radosne sceny przyprawiały mnie o nostalgię, bo zdałem sobie sprawę, jak szybko wszystko przemija. W każdej chwili przestajemy być tymi, którymi dotąd byliśmy.
   - Dzwoni twój telefon - powiedziała nagle, otwierając oczy. 
   Zatopiony we własnych myślach nie zwróciłem na to uwagi. Ona jednak poczuła wibracje aparatu.
   Nie zdejmując jej nóg z mojego brzucha, wyjąłem z kieszeni telefon i zajrzałem do archiwum wiadomości.
   Miałem trzy nieprzeczytane esemesy. Wszystkie były od Louisa.

   00:42
   Przyszliśmy się z tobą spotkać. Czekamy na cmentarzu w Tei.

   01:25
   Pospiesz się, Harry. Mam dla ciebie wspaniałą nowinę.

   02:19
   Gdzie jesteś?

   Alba spojrzała na mnie z zaciekawieniem. Może miała nadzieję, że powiem jej, kto do mnie napisał o tak późnej porze.
   Postanowiłem zachowywać się dalej jak gdyby nigdy nic. Moja ręka znów spoczęła na jej kolanie, jakby zastanawiając się, w którą stronę podążyć. Podjąłem decyzję. Wyłączyłem telefon i wróciłem do oglądania filmu, duchów bezpowrotnie minionej przeszłości.
 ____________________

DUM DUM DUUUUM *powiew grozy* 
Co wy na to?
Ja nie zamierzam nic wyjaśniać :P
Kocham Was xx
~Monte
PS. 3 000! DZIĘKUJĘ BARDZO KOCHANI! *-*

piątek, 24 października 2014

Rozdział 29: Poddasze.

Powiedz, czego pragniesz,
a powiem ci, kim jesteś.
~John Ruskin

   Wchodziłem po schodach z uczuciem, że popełniam niewybaczalny błąd. Jednak szampan i słowa Gerarda - "Baw się dobrze, dopóki możesz" - kazały mi pozostać na tej imprezie dla dwojga.
   Alba szła pierwsza z butelką moet & chandon. Podążałem za nią z dwoma pustymi kieliszkami i talerzem z tartinkami.
   Zadawałem sobie pytanie, dokąd my z tym wszystkim idziemy. Do jej łóżka? Nie pasowało to za bardzo do siedemnastoletniej dziewczyny, która po raz pierwszy zaprasza do domu kolegę. Nawet jeśli kolega bardzo jej się podoba, a sama ukrywała dotąd ognisty temperament, czego dowodziły wyzywające ciuszki.
   W każdym razie szara myszka ze szkolnej ławki wyraźnie się zmieniła. W wystarczającym stopniu, żeby mnie wprawić w zakłopotanie.
   W odróżnieniu od mojej sypialni, w której mieściły się tylko łóżko, regał i małe biurko, pokój Alby zajmował całe górne piętro. Było to ogromne poddasze z oknami ze skosów, które pozwalały oglądać gwiazdy.
   Poza łóżkiem przylegającym do jednej ze ścian znajdowały się tam trzyosobowa sofa, pianino, a nawet ekran kinowy z projektorem. Na środku stał duży stół do pracy.
   - Podoba ci się? - zapytała Alba, chodząc boso po parkiecie.
   - Bardzo. Gdyby ten strych był mój, spędzałbym tu całą sobotę i niedzielę.
   - Może być twój.
   - Co chcesz przez to powiedzieć?
   - Chcę powiedzieć, że możesz tu przychodzić, kiedy tylko masz ochotę. Jest wystarczająco dużo miejsca dla dwojga. 
   Postawiłem na stole kanapki i kieliszki. Był tak wielki, że mogłoby się przy nim zmieścić nawet dwanaście osób. Alba nalała nam znowu moet & chandon. Powoli zaczynało mi się kręcić w głowie.
   - Myślę, że twoi rodzice nie byliby zachwyceni, gdybym tu przesiadywał - powiedziałem, żeby ukryć zmieszanie. - No i mój ojciec raczej też nie. Mamy się przecież uczyć, skończyć szkołę i tak dalej.
   - Moich rodziców nie obchodzi, co robię. Ojciec jest cały dzień w pracy. Prawie go nie widuję. Myślę nawet czasem, że ma kochankę, bo zdarza mu się nie wracać na noc.
   - A matka?
   - Nie lubi mnie. Tak naprawdę nie jest moją matką, tylko macochą. Zresztą nieważne.
   Poczułem nagłą sympatię do tej dziewczyny, która już nie była hipiską. Jak powiedział Platon, każdy na tym świecie prowadzi swoją własną zawziętą walkę. Choćby z tego tylko powodu warto współczuć innym. A przecież Alba posiadała dwie zalety nie do pogardzenia. Bez wątpienia miała dobre serce. A poza tym bardzo wyładniała.
   Siedząc na sofie, słuchałem, jak zdradza mi różne szczegóły swojego życia. W pewnym momencie pomyślałem, że mi się podoba. Przynajmniej tej nocy. Pytanie brzmiało, czy będąc zakochanym w Louisie, powinienem korzystać z uroków Alby.
   Dziewczyna rozwiała te wątpliwości, nalewając mi resztę szampana. Poczułem jednak, że wypiłem już za dużo. Dlatego odstawiłem kieliszek na podłogę.
   - Ten szampan jest zastanawiająco mocny. 
   - Hmm... - odparła rozbawiona - kryje się w tym pewien sekret. Dodałam do niego whisky.
   To mnie zbiło z tropu. Naprawdę jej nie poznawałem.
   - Postanowiłaś mnie upić?
   Jej policzki, dotąd blade niczym porcelana, nagle się zarumieniły, jak gdyby gdzieś pod nimi wybuchł pożar. Po raz pierwszy tej nocy Alba wypadła z roli kusicielki.
   - To... taki koktajl, o którym przeczytałam w jednym piśmie. Dodaje się odrobinę whisky do butelki francuskiego szampana. Źle się czujesz?
   - Wręcz przeciwnie - odparłem, patrząc na nią z rosnącym zainteresowaniem. - Nie mogę się doczekać co będzie dalej.
   Alba jakby wystraszyła się mojego wzroku.
   - A więc to chyba dobry moment, żeby obejrzeć film.
____________________

Zero dzikich seksów, nie dam zdradzić Lou, nawet jeśli Harry nie jest z nim w związku xD 
Jest rozdział rano na szybko, bo zaraz jadę gdzieś za Toruń także no :P
Kocham Was xx
~Monte

czwartek, 23 października 2014

Rozdział 28: Sztuka Imprezowania.

Czy kamień może nie ulec
prawu ciążenia? Nie.
Tak samo jak niemożliwe jest,
żeby zło połączyło się z dobrem.
~Hrabia de Lautreamont

   Alba mieszkała w Sant Berger, najbogatszej dzielnicy Tei. Pamiętałem drogę, bo kilka razy pomagałem jej przenieść komputer, chociaż nigdy nie wchodziłem do środka.
    Stojąc przed nowoczesnym domem z cegły i szkła, wahałem się, co zrobić. Z wnętrza dobiegały dźwięki łagodnego jazzu, więc raczej nie zanosiło się na szaloną balangę. Wreszcie postanowiłem, że jednak wejdę. Wizja spędzenia samotnego wieczoru we własnym pokoju pomogła mi podjąć decyzję.
   Dzwonek zabrzmiał tak cicho, że nie byłem pewien, czy ktoś go usłyszy.
   Po chwili jednak drzwi się otworzyły. Stała w nich Alba. Miała na sobie dżinsowe szorty, w których jej nogi wydawały się dłuższe niż zazwyczaj, i obcisłą bluzkę na ramiączkach. Przez biały materiał wyraźnie było widać, że nie włożyła stanika.
   Długie blond włosy opadały jej na ramiona. Okulary najwyraźniej zastąpiła szkłami kontaktowymi.
   Tak jak zawiadamiała mnie w liście, stała się kimś innym niż dziewczyna, którą dotąd znałem. Ten "ktoś" nie był w moim typie, ale niewątpliwie miał duże seksapilu.
   Pocałowała mnie w policzek i wpuściła do środka.
   Idąc za nią w głąb domu, patrzyłem, jak jej biodra lekko się kołyszą. Zupełnie jakby długo ćwiczyła ten ruch przed lustrem.
   Chociaż czułem się obco, poszedłem za nią do salonu, w którym jakaś płyta winylowa kręciła się w adapterze. Ten element retro trochę mnie w Albie zaskoczył. Kwartet jazzowy grał piosenkę, która brzmiała znajomo.
   - To "Love Has Beed Good To Me" - wyjaśniła dziewczyna, wskazując mi miejsce na sofie z brązowej skóry.
   Sama usiadła w ogromnym fotelu. Na marmurowym stoliku kusiły tartinki i otwarta butelka moet & chandon. Nalała mi szampana do kieliszka, a potem zdjęła buty, opierając blade stopu o marmur.
   Zjadłem kanapkę z łosiem i popiłem ją łykiem musującego trunku. Impreza nie była taka zła. A jednak miała w sobie coś osobliwego: wyglądało na to, że jestem jedynym gościem.
   - Gdzie reszta?
   - Przypuszczam, że w La Palmie - odparła z nieoczekiwaną szczerością. - Zaprosiłam tylko ciebie. Jesteś samotnikiem, dlatego pomyślałam, że lepiej będziesz czuł się w... mniejszej grupie. Źle zrobiłam?
   - Sięgnąłem po drugą kanapkę i ponownie podniosłem kieliszek. Ten szampan był słodszy i bardziej owocowy niż wino musujące cava, do którego przywykłem.
   - Skądże, chociaż mam obawy, że impreza będzie przez to trochę niemrawa. Wiesz dobrze, że nie jestem duszą towarzystwa.
   W tym samym momencie płyta się skończyła i zapadła pełna napięcia cisza.
   - Nie nastawisz nowej muzyki? - zapytałem.
   - Nie tak szybko.
   Alba założyła nogę na nogę i spojrzała na mnie z rozbawieniem. Wtedy przypomniałem sobie o prezencie. Wręczyłem jej elegancko zapakowany egzemplarz "Pieśni Maldorora".
   - Wszystkiego najlepszego.
   - Urodziny mam w poniedziałek.
   - Wiem, ale impreza jest dzisiaj. Wybacz moją ciekawość... co nas dziś jeszcze czeka?
   Być może nie znając odpowiedzi, Alba zaczęła ostrożnie rozpakowywać książkę.
   Na okładce był mur, za którym widniał w oddali jakiś ogromny dom. Jedyny obraz, jaki namalował posępny hrabia Lautreamont. Nigdy nie czytałem jego wierszy, ale jeden Amerykaniec z naszych zajęć powiedział kiedyś, że nic z nich nie zrozumiał.
   - Impreza przenosi się na górę - oznajmiła w końcu dziewczyna. - Do mojego pokoju.
____________________

Jestem jak obiecałam :D
Info dnia: pierwszy raz w życiu dziś ściągałam i jestem z siebie dumna, bo robiłam to siedząc w pierwszej ławce, a w rezultacie dostałam 5- (wiecie, bałam się, że podpadnę, bo reszta moich ocen z tego przedmiotu to 1 i 2 xD) 
A tak co do kolejnego rozdziału, to jak pisałam wcześniej, będzie jutro :D Tyle, że rano, bo jadę na "wycieczkę" i wracam w sobotę po południu :P
To by było na tyle :3
Kocham Was xx
~Monte

wtorek, 21 października 2014

Rozdział 27: Lustro Malarza.

Bycie zakochanym to
wyolbrzymianie różnicy
między dwiema osobami.
~J.B.A. Karr

   W sobotnie popołudnie poczułem nagły napad melancholii. Wybrałem się na cmentarne wzgórze, by po raz kolejny przeczytać "Berenikę", nowelę Edgara Allana Poego, w której miłość przeplata się ze śmiercią.
   Kiedy skończyłem, podniosłem wzrok. Dzień zdawał się nie mieć końca; jakieś wielkie stado ptaków wędrowało po niebie w kolorze malwy. Właśnie wtedy poczułem nagły smutek. Zdałem sobie sprawę, że te ptaki wiedzą, dokąd zmierzają, a ja nie.
   Odkąd straciłem kontakt z Retrum - a raczej Retrum zerwało kontakt ze mną - jedyne, co nadawało sens mojemu życiu, zniknęło.
   Wraz z nadejściem zmierzchu wszedłem na deptak Riera. Wam zauważyłem znajomą postać. Przed domem kultury malarz Gerard montował kamerę na statywie. Pomyślałem, że chce sfilmować kolory zapowiadające nadejście nocy.
   Uśmiech, którym mnie przywitał, sugerował, że wie, skąd wracam.
   - Nie męczy cię to włóczenie się po cmentarzu?
   Zamiast odpowiedzieć, przykucnąłem, żeby zajrzeć w oko kamery.
   - Co z tym będziesz robił? - spytałem, żeby zmienić temat.
   - Przygotowuję studium koloru dla moich uczniów. Na najbliższych zajęciach pokażę im dwadzieścia minut zapadania zmierzchu. Wybiorę parę momentów z tego nagrania. Dzięki temu będą mogli oddać nadejście wieczoru za pomocą farb olejnych. To nie jest takie proste.
   - Wyobrażam sobie.
   - Nie chciałbyś spróbować? Jeśli chcesz, możesz przyjść na zajęcia.
   - Dzięki, ale nie miałbym cierpliwości. Czasami rysuję coś dla zabicia czasu, ale mieszać kolory na palecie i spędzać całe dni nad płótnem... Nie, nie jestem do tego stworzony.
   - Interesuje się tylko to, co przychodzi i odchodzi szybko - powiedział cicho malarz. - Dlaczego w takim razie tracisz czas na zmarłych?
    Zastanawiałem się w milczeniu nad słowami Gerarda i nie wiedziałem, co mu odpowiedzieć. Lubiłem go. Jego wytworne siwe włosy i lekko orientalne rysy sprawiały, że wyglądał jak aktor teatralny. Zawsze nosił luźne i jasne ubrania. Ja dla odmiany byłem wierny czerni.
   Nie wiem, skąd się nagle u mnie wzięła potrzeba zwierzeń, ale bez dłuższego wahania wyznałem:
   - Szczerze mówiąc, nie jestem ostatnio w najlepszej formie.
   - To zrozumiałe. Poradzenie sobie z takim ciosem wymaga czasu, Harry. Ale nie powinieneś...
   - To powoduje, że czuję się słaby - przerwałem mu. - I nie chodzi o mojego brata.
   - Chłopak - stwierdził.
   - Skąd wiesz?
   - Widziałem was razem pewnej nocy. W każdym razie... My, ludzie, jesteśmy przewidywalni. Wszyscy w różnych momentach życia gramy w tych samych filmach. Twój w tej chwili jest filmem miłosnym.
   Nie podobała mi się tak bezduszna wizja tego, co dla mnie było zupełnie nowe i przejmujące. Gerard spojrzał na mnie bardzo poważnie.
   - Nie chodzi mi o to, że chłopak, w którym się zakochałeś, nie jest nic wart. Najważniejsze, żebyś rozumiał naturę miłości, jeśli nie chcesz spłonąć w jej ogniu. Ale wcześniej opowiedz mi o swoim ukochanym.
   "Spłonąć w jej ogniu" - to już podobało mi się bardziej.
   - Wiem, że zabrzmi to banalnie, ale jest wyjątkowy.
   - Ty też jesteś wyjątkowy - zaznaczył.
   - I jest przystojny. Nawet bardzo.
   - Tak jak ty, aczkolwiek dziwnie mi to mówić.
   - Ale tym, co najbardziej mi się w nim podoba - ciągnąłem - jest jego tajemniczość. Jest całkowicie nieprzewidywalny. Potrafi być cudownie czuły albo przerażająco chłodny. Nigdy nie wiem, o czym myśli. Wariuję od tego.
   Malarz zaśmiał się cicho.
   - Nie zdajesz sobie sprawy, Harry, że mówisz o sobie samym. Wszystkie cechy, które wymieniasz, są w tobie. Taka właśnie jest natura miłości.
   - Co chcesz przez to powiedzieć?
   - W twoim wieku bardzo typowe jest zakochiwanie się w osobach, których się prawie nie zna. Sam powiedziałeś: nic o nim nie wiesz. Dlatego stworzyłeś sobie jego obraz na własne podobieństwo. Widzisz go takiego, jakiego pragniesz. Wiesz, co się za tym kryje?
   Wzruszyłem ramionami.
   - Wielkie pragnienie obdarzenia miłością samego siebie. Mam pewną teorię: dotąd się nie doceniałeś, więc traktujesz tego tajemniczego chłopaka jak lustro. Zobaczyłeś w nim własne przymioty, żeby poprzez niego móc kochać samego siebie.
   "Błyskotliwe wyjaśnienie - pomyślałem - ale na psychoanalizę na ulicy już trochę za późno".
   Postanowiłem przenieść dyskusję na bardziej praktyczny grunt.
   - Dobrze, ale to nie rozwiązuje mojego problemu. Lustro mojej jaźni zniknęło i, jak mi się zdaje, nie chce mnie znać. Co byś zrobił w mojej sytuacji?
   - Znalazłbym sobie kogoś innego.
   - To na nic. Ja go kocham.
   Gerard poklepał mnie po plecach.
   - Zakochanie jest jak odra. Choć wydaje się to niewiarygodne, w końcu przechodzi. Poczekaj jeszcze, a tymczasem baw się dobrze, dopóki możesz. - Mrugnął porozumiewawczo, a potem zakończył: - Bo na mnie czekają w domu żona i dwie córki.
____________________

Ten rozdział jest jakby taką odskocznią od wszystkiego, by zwrócić uwagę na filozofię miłości.
Następny rozdział będzie już powrotem do rzeczywistości i imprezą u Alby, także, żeby nie było, że Harry na nią nie poszedł i zgubił się wątek, czy coś :P
Oh i przepraszam, ale źle obliczyłam rozdziały i ten jest ostatnim z serii "dzień po dniu", która swoją drogą nie do końca mi wyszła, za co mocno przepraszam (wciąż będę zwalać winę na bloggera w telefonie!) ;'c
Następny rozdział powinien pojawić się za dwa dni, a potem znów 3 po sobie (tym razem spojrzałam dobrze, sprawdzałam 3 razy!) :p
I to by było na tyle c:
Kocham Was xx
~Monte
 

poniedziałek, 20 października 2014

Rozdział 26: Zaproszenie.

Zanim odwiedzi cię śmierć,
żyj, kochaj i śmiej się.
~Irene Claver

   Przyjąłem nieproszonego gościa z wymuszoną kurtuazją. Z początku obawiałem się najgorszego: że Xavier postanowił wybrać mnie sobie na następcę Juliana i że będę musiał znosić jego towarzystwo.
   Ale szybko zrozumiałem, że powód jego odwiedzin jest inny. Mówił tak chaotycznie, że coś musiało się za tym kryć.
   Postanowiłem przyprzeć go do muru.
   - Czy jest coś ważnego, co chcesz mi powiedzieć, Xavier?
   Kiedy szukałem odpowiednich słów, on włożył rękę do kieszeni, jakby chciał sprawdzić, czy nikt nie ukradł mu portfela. Nagle wyciągnął małą kopertę w kolorze błękitnego nieba. Zdziwiłem się.
   - Moja siostra prosiła, żebym ci to przekazał. Nie miała odwagi dać ci tego osobiście. Mówi, że bywasz bardzo dziwny.
   Wyczuwając kłopoty, szybko odparłem:
   - Myli się. Ja nie bywam dziwny. Ja zawsze jestem dziwny.
   - To już jest coś, co powinniście wyjaśnić między sobą. Ja tylko przyniosłem list.
   I wstał, zostawiając mi małą kopertę. Odniosłem wrażenie, że w środku jest bomba, która za chwile wybuchnie.
   Kiedy wyszedł, rzuciłem się na łóżko. Miałem złe przeczucia. "Jeśli ta koperta kryje wyznanie miłosne, będę musiał powiedzieć Albie rzeczy, od których zaleje się łzami" - pomyślałem.
   Nie istnieje sposób zrobienia tego łagodnie. Odrzucenie zawsze boli, tak samo jak zapomnienie.
   Byłem przygotowany na najgorszy scenariusz, toteż zagłębiwszy się w odręcznie napisany list, odetchnąłem z ulgą.

   Mój zagadkowy i chłodny przyjacielu,
   już dwa lata dzielimy ławkę i nudę w klasie. Przez ten czas minęło całe życie. Świat się zmienił, a my razem z nim.
   Nieśmiała dziewczyna, którą poznałeś, otworzyła się na nowe poglądy i doświadczenia. Jeśli pewnego dnia wyjdziesz ze swojej czarnej skorupy, być może będziemy mogli je dzielić.
   Tymczasem chcę cię zaprosić na szczególną imprezę, przynajmniej dla mnie. W poniedziałek kończę siedemnaście lat, ale urodziny będę obchodzić dzisiaj wieczorem, bo mam dom cały dla siebie. Informuję cię tak późno, ponieważ wiem, że jeśli będziesz mieć dużo czasu na zastanowienie, raczej nie przyjdziesz. 
   Bardzo bym chciała, żebyś wpadł, bo chociaż jesteś nietowarzyski, codzienne spędzamy ze sobą dużo czasu. Przyzwyczaiłam się do twojej obecności w tej samej ławce, bez względu na to, czy śpisz, czy mażesz w swoim czarnym zeszycie. Jeśli któregoś dnia zabraknie cię tam, świat stanie się uboższy.
   Mówiła już kiedyś o tym Matka Teresa: nasz wkład w życie jest tylko ziarenkiem piasku, ale ziarenkiem niezbędnym.
   Mam nadzieję, że się pojawisz. Początek o dziesiątej wieczorem. Nie musisz potwierdzać obecności. Milczenie uznam za zgodę.

Twoja
prawie siedemnastoletnia Alba
PS. Na imprezie będzie wielka niespodzianka. Nie wystrasz się!

 ++++

   "Do diabła!" - westchnąłem w duchu, idąc w stronę Masnou. Kamień spadł mi z serca, gdy się okazało, że nie muszę odpowiadać na miłosne wyznanie. Teraz pozostała sprawa imprezy. Nie miałem żadnej wiarygodnej wymówki.
   Mogłem oczywiście odrzucić zaproszenie, ale to zmusiłoby mnie do telefonicznych przeprosin i żałosnych wykrętów. Lepiej zjawić się na chwilę, wręczyć prezent i oddalić się z poczuciem spełnionego obowiązku.
   Tak trafiłem do jednej z księgarń w Masnou, ponieważ w Tei, żeby kupić książkę, trzeba ją najpierw zamówić w sklepie papierniczym. W księgarniach są tylko nowości. A ja szukałem czegoś starego i dziwnego. Czegoś, co by Albę wprawiło w konsternację i całkiem do mnie zniechęciło.
   Gdybym wiedział, że ta noc przyniesie kolejny zwrot w moim życiu, złapałbym pociąg do Barcelony, żeby na jakiś czas zniknąć.
____________________

No także ten...
Stwierdziłam, że za niedotrzymaną obietnicę (to wszystko przez głupiego Bloggera w telefonie, ugh) muszę Wam to jakoś wynagrodzić, więc są dwa pod rząd :P
Do jutra :3 
Kocham Was xx
~Monte

Rozdział 25: Samotny Człowiek.

Uczucie bycia niekochanym
jest największą nędzą.
~Matka Teresa

   Od nieprzyjemnego zdarzenia w Negranoche minęły dwa tygodnie. Przez ten czas nie dostałem żadnej wiadomości od Retrum, a więc także od Louisa.
   Mroczny czarodziej zniknął, jakby przejrzał zamiary Mortiego. Odszedł, żeby mnie nie narażać. Przynajmniej tak sobie tłumaczyłem brak odpowiedzi na moje esemesy.
   Bolesny koniec romansu, który nawet się nie rozpoczął.
   Wiedząc jednak, że są i gorsze momenty rozstania, pozwalałem, by kwietniowe dni odrywały się i spadały jak martwe liście.
   A każdy dzień był podobny do poprzedniego. Chodziłem do szkoły, w której z nikim nie rozmawiałem. Na szczęście wszyscy uznali mnie już dawno za dziwaka i nigdzie nie zapraszali. Wieczorami uczyłem się przy głośnej muzyce. Potem szedłem pod bramę cmentarza i siedziałem tam, oparty o mur, patrząc na księżyc.
   Czasami przeskakiwałem na drugą stronę, a później przechadzałem się pomiędzy grobami. Bez wyraźnego powodu zaglądałem w miejsce, gdzie kiedyś znalazłem rękawiczkę. Nadal nosiłem ją w kieszeni. Lubiłem też leżeć na kamiennej płycie, gdzie umarłem i zmartwychwstałem dzięki muzyce trójki znajomych, którzy rozwiali się we mgle.
   Choć aż tak bardzo mi na nich nie zależało, miałem nadzieję, że bladzi pojawią się kiedyś w miejscu, w którym się poznaliśmy. Przez pierwsze dni nawet się malowałem. Widząc jednak, że nikt nie przychodzi na cmentarz, dałem sobie spokój z makijażem.

++++

   Druga sobota kwietnia okazała się dniem najgorszych odwiedzin, jakie mogłem sobie wyobrazić.
   Spędziłem przedpołudnie, słuchając kasety od Louisa. W ostatnim czasie najsilniej utożsamiałem się z piosenką numer dziesięć, którą nie przez przypadek nagrała grupa Decima Victima. Był to hiszpańsko-szwedzki kwartet, tak depresyjny, że sam Eduardo Benavente bał się tej muzyki. 
   Piosenka, którą wybrał niebieskooki, był "Samotny człowiek" opowiadający upiorną historię linoskoczka.

Wyniosły na cienkiej linie,
nie traci równowagi, nie spuszcza głowy,
na jego czole kiść winogron
przypomina o rytuale równie smutnym,
co starym.

Z bezpiecznego miejsca
tysiące nieznajomych oczu,
które go obserwują,
czekają w milczeniu,
aż drobny błąd
strąci go w dół.

Nie widzą w nim człowieka
ani tym bardziej nie obchodzi ich
jego życie, chyba, że będą chcieli je poznać,
gdy już zabiorą zwłoki z areny.

Samotny człowiek.

   Gdy w pokoju dźwięczało jeszcze echo dwóch ostatnich słów, pukanie do drzwi dało mi znać, że ojciec chce sprawdzić, jak czuje się jego pacjent. Kiedy jednak pojawił się w progu, wyraz jego twarzy sugerował, że tym razem nie będzie pytał o moje samopoczucie.
   - Masz gościa.
   Przez chwilę nie wierzyłem, że nastąpił cud i że to Louis, który zaraz wyciągnie mnie z dołka.
   Nic bardziej mylnego.
   - To Xavier.
   Wstałem z łóżka, żeby zobaczyć, jak kaczy kuper na głowie dawnego protegowanego mojego brata pojawia się w drzwiach. 
____________________

Matka Teresa aka najmądrzejszy człowiek zaraz po Janie Pawle II.

Edit: Ogólnie rozdział był wstawiany wczoraj, ale przez Bloggera w telefonie i coś się popsuło, nie mogłam nic zrobić, musiałam usunąć i wstawić znów dziś .-.
Zapamiętać: Nigdy więcej nie używać Bloggera w telefonie, NIGDY! -.-'
oh i przepraszam, że nie informowałam wczoraj, no ale przez telefon było ciężko, a dostęp do kompa miałam zaledwie na 5 min, żeby ogarnąć SMG 5 days to go.. przepraszam ;'c

sobota, 18 października 2014

Rozdział 24: Ostatni Wywiad z Eduardem Benavente.

Patrzę w lustro, jestem szczęśliwy
i myślę głównie o sobie.
Czytam książki, które rozumiem
mniej niż siebie. Słucham kaset,
na których nagrałem swój głos.
~Paralisis Permanente

   Dokończywszy nasze napoje, poszliśmy na drugie piętro. Jesy chciała obejrzeć dokument o liderze Paralisis Permanente, legendarnego zespołu z lat osiemdziesiątych.
   - Wokalista przypomina bardzo Edwarda Cullena, zobaczycie - powiedziała. - Może jest trochę bardziej wychudzony. Ale i tak był niesamowity. No i też miał na imię Eduardo.
   Drugie piętro Negranoche urządzone było w klimacie chilloutu. Podkreślały to wielkie poduszki rozrzucone po podłodze. W ciemności, której niemalże nie rozpraszało światło padające z ekranu, dostrzegłem kilku pijanych gotów, których zmógł już sen. Jakieś pary obściskiwały się z wyraźnym zamiarem uprawiania seksu. Ubrania w ogóle im nie przeszkadzały.
   Wyglądało na to, że tylko my byliśmy zainteresowani filmem, który właśnie się zaczynał.
   Ścisnęliśmy się pomiędzy dwiema poduszkami. Czarno-białym zdjęciom towarzyszył fragment wywiadu przeprowadzonego z Eduardem Benavente niedługo przed jego śmiercią. Piosenkarz zginął w wypadku samochodowym, wracając z koncertu w Leon. Miał dwadzieścia lat.
   Rozmowę przeprowadził dziennikarz Manuel Diumenjo.

   - Jak to się stało, że zamieniłeś perkusję na gitarę?
   - Na gitarze mogę komponować własne piosenki. Szczerze mówiąc, nigdy nie będę dobrze grać na żadnym instrumencie. Brakuje mi cierpliwości.
   - Podobno po koncercie w Zeleste w Barcelonie poszedłeś z zespołem do Bagdadu, najbardziej obskurnego klubu porno w tej dzielnicy. Mówi się, że chodzenie do Bagdadu to pozerstwo.
   - Nie wiem, czy to pozerstwo. Ja chciałem spędzić noc z jakimś transwestytą. W każdym razie, kiedy tam dotarliśmy, lokal był już zamknięty.

   W mroku rozległy się śmiechy tych nielicznych, którzy oglądali dokument. Teraz leciał najsłynniejszy wideoklip zespołu, do piosenki "Samowystarczalność". Eduardo Benavente grał w korytarzu na gitarze. Na głowie miał czapkę nocnego portiera. Potem leżał w wannie pełnej krwi.
   Był odrażający, ale wiarygodny.
   Nagle wzdrygnąłem się, czując, że czyjaś zimna dłoń dotyka mojej. Próbując ją rozpoznać, podniosłem wzrok i ujrzałem oczy Louisa, które iskrzyły się tajemniczo w ciemności.

++++

   Noc zakończyła się nieprzyjemnym incydentem w drzwiach klubu, gdzie wpadliśmy na bardzo pijanego i wściekłego Mortiego. Tym razem był bardziej agresywny.
   - Po co przyprowadziliście tego gówniarza?
   - Każdy ma prawo czegoś się nauczyć - odparł pojednawczo Justin.
   Zmęczenie imprezą i emocjami sprawiło, że nie zareagowałem natychmiast. W normalnych okolicznościach rzuciłbym się na Mortiego, choć wydawał się dużo silniejszy.
   Louis szepnął mi do ucha, jakby czytał w moich myślach:
   - Nie daj się sprowokować. To świr i ma nóż w kieszeni.
   Widząc czułość i zainteresowanie, jakie okazał mi niebieskooki, Morti aż zamarł. Jesy popchnęła nas w stronę wyjścia. Nim jednak wyszliśmy na ulicę, tamten złapał mnie za rękę.
   Justin stanął między nami, a wtedy łysy odezwał się nadspodziewanie spokojnie:
   - Chcę tylko coś powiedzieć temu nowemu na osobności. Chciałbym uczestniczyć w jego edukacji.
   Chwilę później objął mnie ramieniem i oddaliliśmy się o kilka metrów od reszty. Jakaś pijana dziewczyna leżała bezwładnie na chodniku. Jej znajomi bezskutecznie próbowali doprowadzić ją do pionu.
   W tym groteskowym otoczeniu Morti zbliżył swoją spoconą twarz do mojej i oświadczył:
   - Trzymaj się z daleka od Louisa albo pożałujesz.
____________________


Hejo :D
Mam dobrą wiadomość :3
Od dziś będą chyba 4 rozdziały dzień po dniu, bo są tak krótkie, że nie ma sensu wstawiać co parę dni, poza tym chcę jak najszybciej skończyć to wstawiać, a do końca jeszcze z 60 rozdziałów xD
Kocham Was xx
~Monte

czwartek, 16 października 2014

Rozdział 23: Kościół Szatana.

Istnieje więcej obrazów zła
niż czegokolwiek innego.
Zło jest wizualnie atrakcyjne,
podczas gdy dobro
nikogo nie interesuje.
~Lars von Trier

   Po godzinie szalonego tańca poszliśmy na pierwsze piętro klubu. Wnętrze zostało zaaranżowane tak, aby przypominało średniowieczny klasztor, a stolikami były prawdziwe trumny.
   Z głośników płynęły chorały gregoriańskie, proste, a jednocześnie podniosłe. Rozpoznałem nagranie mnichów z Silos z płyty, którą miałem w domu.
   Kelner o twarzy zbira zapalił świecę na naszej trumnie i przyjął zamówienie. Dwie wódki z tonikiem dla Jesy i Louisa. Piwo o nazwie Delirium tremens dla mnie. Justin zdecydował się na bezalkoholowe piwo imbirowe, upierając się, że zapłaci za wszystkich. 
   Pagafantas.
   Już nie byłem wściekły, chociaż niespełniony pocałunek pozostawił w moim żołądku dziwną pustkę. Louis rozmawiał z ożywieniem z Jesy i Justinem, jakby to, co się między nami wydarzyło, było tylko jednym z pocałunków programu przewidzianego na tę noc.
   - Dużo ludzi przyszło do kina?
   - Tłumy - wyjaśniła ruda. - Przynajmniej uniknęliśmy ścisku. Z resztą kino europejskie to nuda.
   - Ale nie "Antychryst" - zaoponował Justin. - To genialna interpretacja wygnania Adama i Ewy z raju. Różnica polega na tym, że w Biblii raj jest miejscem dobrym, tak jak w filmach Disneya. Lars von Trier dla odmiany pokazuje straszną naturę, w której zwierzęta pożerają się nawzajem. Narodziny oznaczają śmierć, nie ma litości. Zwróćcie uwagę, że para bohaterów z "Antychrysta" ukrywa się w domu zwanym Edenem, otoczonym przez las. Chcą być dobrzy, lecz Eden pokazuje im wyłącznie złą stronę życia. Jest taki wspaniały moment, kiedy Willem Dafoe, zdając sobie sprawę z tego, co go otacza, mówi: "Natura jest kościołem Szatana". Kiedy bohaterowie wreszcie postanawiają ją naśladować, stają się antychrystami. Zaczynają kroczyć ku skrajowi przepaści.
   Niebieskookiemu chyba podobały się słowa Justina, który nie zawsze snuł refleksje równie pomyślnie.
   - Dobry jesteś - pogratulował mu. - Twoje spostrzeżenia są bardzo wnikliwe. I pomyśleć, że nie widzieliście tego filmu.
   - Ja widziałem! - zaprotestował. - Dwa razy na DVD. Ale chciałbym obejrzeć go w kinie, porządnie.
   - Chciałbyś raczej zobaczyć jak Charlotte Gainsbourg masturbuje się na dużym ekranie - dodała Jesy. - Słyszałam, jak mówiłeś o tej scenie. Jesteś chory!
   - To nieprawda - zaprzeczył zawstydzony brunet. - Poza tym wydaje mi się, że mnie obrażasz. 
   Ta rozmowa przy świecach i trumnie była tak dziwaczna, że miałem ochotę się zaśmiać. Trzymałem jednak język za zębami, żeby nie zaogniać sytuacji.
   - Żartowałam - odparła Jesy, lekko klepiąc go po policzku, jak gdyby był naburmuszonym dzieckiem.
   "Pagafantas" - pomyślałem znowu.
   - Mnie bardzo odpowiada to, co robi Lars von Trier - wtrącił Louis. - Kiedy prezentował swój ostatni film w Cannes, powiedział: "Jestem najlepszym reżyserem na świecie. Rzecz w tym, że pozostali są przeceniani".
   - Co za dupek! - oburzyła się Jesy.
   - Jest geniuszem. Nie rozumiesz, że zadrwił w ten sposób ze wszystkich krytyków, którzy go nie cierpią?
   Dyskusja kinomanów trwałaby jeszcze, ale nagle wielki cień położył się na trumnie, przy której siedzieliśmy.
   Jakiś gość kilka lat starszy ode mnie niespodziewanie wyrósł nad nami. Był masywny i miał ogoloną głowę. Tak jak wszyscy bywalcy klubu nosił się na czarno. Rozpięta koszula obnażała jego odrażająco włochaty tors.
   Louis wyglądał na wystraszoną, podczas gdy Jesy powitała go z uśmiechem.
   - Cześć Morti. Kopę lat.
   Nieznajomy spojrzał na mnie badawczo, a potem opowiedział:
   - Dawno tu nie zaglądaliście. Co się z wami działo?
   Chłopacy wzruszyli ramionami. Wydawali się czymś poruszeni.
   - Zajęliśmy się nauką - wyjaśnił Justin. - Wiesz, za rok idziemy na studia. Myślimy o przyszłości i tak dalej.
   Morti pociągnął go za włosy, mówiąc:
   - Do dupy. "No future". Tak śpiewali Sex Pistols, no nie? Niezły z ciebie numer, mały. - Potem zapatrzył się na Lou i rzucił: - A ty jesteś pierwsza liga.
   To powiedziawszy, oddalił się. Mój mroczny czarodziej odetchnął z ulgą.
   - Kim był ten gość? - zapytałem.
   - To długa historia. Kiedyś ci opowiemy.
____________________

Jestem, spóźniona.. Ale to przez psychologa, bo powiedziała mamie o moich problemach i zrobił się kwas w domu.. Mimo to staram się jakoś trzymać i oto jestem, choć nie powinnam xD
Bez zbędnej notki :p
Kocham Was xx
~Monte

niedziela, 12 października 2014

Rozdział 22: Gramatyka Miłości.

Jak liść wiszący na drzewie,
och, kochanie, zawiśnij na mnie,
jesteśmy bowiem stworzeni
szarpanymi wiatrem.
~David Bowie

   - Gdzie reszta? - zapytałem Louisa.
    Obłudnie udałem, że obchodzą mnie pozostali. Dobry ton nakazywał bowiem zawsze mówić o Retrum jak o niepodzielnej całości.
   - Przyjdą o drugiej - odpowiedział, nie przerywając tańca. - Są w kinie.
   - W środku nocy?
   - No pewnie, głuptasie, na seansie dla cierpiących na bezsenność. Widać, że jesteś z prowincji.
   Byłem zbyt podekscytowany perspektywą przebywania sam na sam z Louisem przez dwie godziny, żeby się obrazić. Podczas gdy on kokietował mnie swoim strojem, ja rozpaczliwie próbowałem zachowywać się naturalnie.
   - A na co poszli?
   - Na "Antychrysta" Larsa Von Triera. Jeśli chcesz zobaczyć ten film, to jeszcze zdążysz. Zaczyna się za dwadzieścia minut, a multipleks jest niedaleko stąd. Nie musisz zostawać ze względu na mnie. Uwielbiam tańczyć.
   Nic nie odpowiedziałem. 
   Po piosence Sister of Mercy rozległy się dźwięki ballady Davida Bowie "Wild Is The Wind", którą znałem z płyty ojca. Zawsze przywodziła mi na myśl noc, lecz to, co wydarzyło się chwilę później, na zawsze zmieniło moje skojarzenia.
   Louis objął mój kark smukłymi palcami, wypowiadając magiczne słowo, które cały świat zna aż za dobrze:
   - Zatańczysz?
   - Z przyjemnością, ale nie jestem w tym dobry... - zacząłem się tłumaczyć, kładąc dłonie na jego biodrach.
   - Jeśli nadepniesz mi na stopę, najwyżej zacznę krzyczeć - zażartował.
   Przez chwilę sunęliśmy w milczeniu po parkiecie. Bowie traktował sprawę coraz poważniej, śpiewając teraz: "Love me, love me, say you do...".
   Nie miałem odwagi na niego spojrzeć. Wiedziałem, że jeśli napotkam jego wzrok, będę go musiał pocałować, a to mogło wszystko popsuć.Położyłbym kres naszym niewinnym zabawom, a co gorsza, przekreśliłbym swoje szanse na to, że Louis mnie pokocha.
   Wtedy po raz pierwszy zdałem sobie sprawę, co do niego czuję. Nigdy wcześniej nie trzymałem go w objęciach, nie licząc tego, jak przypadkowo wpadłem w jego ramiona, kiedy podtrzymywał mnie na cmentarzu. 
   Nie wiedziałem, co powiedzieć, więc po prosto przysunąłem policzek do jego twarzy. Tańczyliśmy bardzo powoli, a ja podpatrywałem, jak robią to inni. Widziałem czule obejmujące się pary irokezów. Większość z nich do tańca używała też języków. Ich ręce szukały się pożądliwie. 
   A może tak mi się tylko wydawało.
   - Czemu nic nie mówisz? - szepnął mi do ucha.
   Patrzyłem na niego. W rozbłyskach kolorowego światła wydawał mi się jakimś zwiewnym zjawiskiem. Mój mroczny czarodziej. Rozchylił pełne usta czekając na odpowiedź.
   Musiałem postawić wszystko na jedną kartę.
   - W takich chwilach nie chce mi się mówić.
   - Nie? - spytał, udając, że mnie nie rozumie. - Co masz na myśli? Tak bardzo pochłonął cię taniec?
   Piosenka Davida Bowie właśnie dobiegła końca, ale niewidoczny stąd DJ postanowił podtrzymać nastrój jeszcze bardziej melancholijnym utworem. Usłyszałem głos tak delikatny, jakby młoda piosenkarka śpiewała bez prądu. Spośród słów wyłowiłem coś o "gramatyce miłości".
   - Nie odpowiedziałeś na moje pytanie - nalegał Louis. 
   Jego oczy były jak dwie latarnie morskie, które prowadziły mnie do nieznanego portu. Żal byłoby za nim nie pójść.
   Z trudem przypomniałem sobie teraz moje pierwsze miłosne doświadczenia - sytuacje, w których dziewczyny mnie pragnęły, a ja dawałem im do zrozumienia, że nie jestem zainteresowany. Te wspomnienia dawały mi pewność siebie.
   Kiedy zaczęliśmy tańczyć jeszcze wolniej, przycisnąłem go mocniej do siebie i zdobyłem się na wyzwanie:
   - Nie jestem aż tak pochłonięty tańcem, żeby nie chcieć cię pocałować. Mogę?
   - O to się nie pyta - odparł Louis, uśmiechając się trochę złośliwie. - Całuje się i już.
   Smakując flirt, tę najstarszą rozrywkę ludzkości, miałem ochotę jeszcze go przedłużyć. 
   - A jeśli druga osoba nie czeka na pocałunek?
   - Wtedy trzeba się liczyć z konsekwencjami.
   - To ryzykowne - szepnąłem, a potem lekko pocałowałem go w policzek.
   Nie odsunął twarzy, co było dobrym znakiem. Po chwili odparł cicho:
   - Życie jest nieustannym podejmowaniem ryzyka. Tylko zmarli nie muszą się niczym przejmować. Już to wiesz. Są zawsze wolni. 
   Odebrałem te słowa jako zaproszenie. Moje usta, szukając jego ust, zagubiły się w ciemności. Przestaliśmy tańczyć. 
   Louis pochylił lekko głowę i zamknął oczy. Czas się zatrzymał.
   Nasze wargi już się prawie musnęły, gdy niespodziewanie coś pociągnęło mnie do tyłu. Straciłem uwagę i niemal upadłem na parkiet. 
   Kiedy odzyskałem panowanie nad własnym ciałem, zobaczyłem Justina, który próbował mnie objąć, jakbyśmy nie widzieli się całe lata. Chyba nie zauważył, do czego miało dojść pomiędzy mną a niebieskookim, ale tak czy inaczej po raz pierwszy i ostatni szczerze go nienawidziłem. 
   Obok niego Jesy już tańczyła w rytm elektrycznej perkusji, która zastąpiła balladę.
   - Wszystko wyprzedane - oznajmił Justin, nadal obejmując mnie przyjacielsko ramieniem. 
   - Co chcesz przez to powiedzieć? - spytałem, próbując się złościć.
   - Nie dostaliśmy biletów.
____________________

Ja wiem, że rozdział miał być wczoraj, ale mam usprawiedliwienie!
Wiadomo, jaki wczoraj był dzień, a ja byłam od rana na nogach poza domem, wróciłam późnym wieczorem, obejrzałam tylko mecz do końca (swoją drogą #proud) i od razu spać, przepraszam ;'c
Ale miałam najlepsze urodziny ever! (to nic, że mam jutro xD) Przepraszam, ale muszę się rozpisać, bo jestem dziewczynom bardzo wdzięczna.
Wchodzę sobie na salę kinową, a tu z 200 osób stoi i śpiewa "sto lat". Ja nie wiem o co chodzi, chcę zacząć śpiewać, a jedna mnie w bok szturcha, że to dla mnie. Ja wgl prawie w ryk, jak skończyły ładnie podziękowałam, i dostałam nawet zamiast tortu cheesa z maca ze świeczką wbitą w środek. To nic, że byłyśmy na sali, przyjaciółka wyciągnęła zapalniczkę na lajcie i wszystkie "pomyśl życzenie" xD Nawet fotę z tego mam xD [ta najwyższa to ja xD] Dostałam też od przyjaciółki zdjęcie najważniejszych dla mnie osób ze zlotu i bluzkę z napisem "Can you be my Harry? And I'll be your Louis." Awwww :3 Potem jeszcze niesamowity film i czas po nim spędzony. Magia.. po prostu magia.. Lepszego dnia nie byłam w stanie sobie wymarzyć...
Przepraszam, musiałam się pochwalić :P
I jeszcze raz przepraszam za spóźniony rozdział...
Kocham Was xx
~Monte

czwartek, 9 października 2014

Rozdział 21: Negranoche.

Kiedy wszystko się skończy
i nikt nie będzie o nas pamiętał,
na pewno spotkamy się na jakiejś imprezie.
Kiedy czas umrze, bez niczyjej pomocy,
na pewno spotkamy się na jakiejś imprezie.
~La Mode

   Klub znajdował się w zatęchłym zaułku dzielnicy Poblenou. Zajmował trzypiętrowy budynek, w którym wcześniej mieścił się punkt skupu złomu.
   Dochodziła północ.
   Przybywszy tam w moim długim płaszczu, zobaczyłem tłum ciemnych sylwetek tłoczących się przy wejściu. Wiele osób nosiło obcisłe dżinsy, takie jak Justin, i włosy usztywnione żelem. Wszyscy goście klubu byli ubrani na czarno, a poza tym w oczy rzucały się ażurowe pończochy oraz szpilki. Jedna dziewczyna miała fryzurę na Siouxsie.
   Cieszyłem się, że zrobiłem sobie w parku makijaż. Dzięki temu mogłem wtopić się w tłum i przejść niezauważony.
   Umówiłem się z bladymi w środku, ale już z daleka zobaczyłem, że będę mieć problem z wejściem.
   Rosły bramkarz z bransoletką nabijaną ćwiekami dyskutował z grupą gotów, którzy domagali się, by ich wpuścił.
   - Macie zaproszenia?
   - Nie, ale jesteśmy znajomymi Huesosa.
   - Co to za jeden ten Huesos?
   - Kelner, który pracuje na drugim piętrze. Powiedział nam, że będziemy mogli wejść.
   - Dał wam zaproszenia?
   - Nie.
   - W takim razie nie mogę was wpuścić. Tutaj wchodzi się tylko za zaproszeniami.
   Słowa ochroniarza zostały przyjęte z wyraźnym niezadowoleniem. W tej samej chwili trzy dziewczyny emo zrobione na Japonki wślizgnęły się do środka, nie napotykając żadnego oporu z jego strony. 
   Podszedłem do drzwi bez większych nadziei, że zostanę wpuszczony. 
   - Nie mam zaproszenia, ale przyjaciele czekają na mnie w środku.
   Facet z ćwiekami na nadgarstkach rzucił mi pełne wyższości spojrzenie. Miał mnie w nosie, bo byłem tu po raz pierwszy.
   - Skąd wiesz, że są w środku? Masz rentgen w oczach i widzisz przez ścianę?
   - Nie, ale właśnie dostałem od nich wiadomość - skłamałem. - Mogę wejść?
   Ochroniarz skrzyżował  ramiona, wypinając pierś. "Nie ma nic gorszego niż kretyn, który chełpi się swoją władzą" - pomyślałem.
   Ktoś z grupki, która przed chwilą bezskutecznie próbowała się wcisnąć, postanowił dolać oliwy do ognia:
   - Chyba nie wpuścisz tego bezczelnego typa?
   Zrobiłem krok w jego stronę. Bramkarz był jednak szybszy i stanął pomiędzy nami.
   Komentarz sfrustrowanego gota przyniósł efekt odwrotny do zamierzonego, ochroniarz bowiem zakomunikował:
   - Przeciwnie. Ten dzieciak wejdzie, bo nie działa mi na nerwy. A wy pocałujecie klamkę.
   Przekroczyłem próg, żegnany brzydkimi wyrazami i petardami rzucanymi w moją stronę. Ani jeden nie doleciał do celu.
   Idąc przez ciemny korytarz, czułem się prawdziwym szczęściarzem. Była to zarazem głupia myśl, bo przecież nie lubiłem dyskotek. Jednak coś ciągnęło mnie do tego nocnego świata. Przeżyłem już obrzędy na cmentarzu, a teraz chciałem zobaczyć, co robią żywe trupy, gdy chcą się zabawić.
   Na parterze był duży parkiet do tańca tonący w mroku. Co jakiś czas niebieskie pulsujące światło rzucało poblask na znużone twarze kelnerów. W pewnym momencie usłyszałem piosenkę Sisters of Mercy. Ją także znałem z kasety od Louisa.

In the temple of love: shine like thunder
In the temple of love: cry like rain
In the temple of love: hear my calling
In the temple of love: hear my name*

   Lokal nie był tak przepełniony, jak twierdził bramkarz. Na parkiecie tańczyło kilka osób, podrygujących jakby kopał je prąd.
   Jedna z tych osób przykułam moją uwagę. Miała na sobie obcisłe czarne rurki i jedną tylko rękawiczkę sięgającą aż do łokcia. Tańczyła, kołysząc włosami, które smagały jej kark. 
   Tą osobą był Louis.
____________________
    *W świątyni miłości: błyszcz jak błyskawica
      W świątyni miłości: płacz jak deszcz
      W świątyni miłości: usłysz moje wołanie
      W świątyni miłości: usłysz moje imię.
____________________

Hejo! :D
Jestem na czas :3 Fakt faktem, że nieco późno, ale to jeszcze ten dzień! xD
Rozdział tam taki sobie, moim zdaniem. A co Wy uważacie?
No i bez zbędnej notki, bo idę spać :P
Kocham Was xx
~Monte

środa, 8 października 2014

Rozdział 20: Czarny Zeszyt.

Wieczność jest zakochana
w dokonaniach chwili.
~William Blake

   Ostatnią lekcją w piątek był angielski, dlatego całą godzinę poświęciłem na ilustrowanie tekstów, które zacząłem notować w czarnym zeszycie. Zapisywałem tylko myśli mające coś wspólnego z mrokiem.
   Po naszkicowaniu wystylizowanej sylwetki wampira w słowach "Bela Lugosi's dead" zacząłem rysować grabarza trzymającego łopatę. Przypominał Lorenza, który pomagał Tediatowi na cmentarzu, lecz nie zainspirowały mnie "Posępne noce".
   Ilustrowałem bowiem wiersz Williama Blake'a, nadzwyczajnego angielskiego poety romantycznego. Jeden z jego tekstów wydał mi się tragikomiczny.

Przynieście mi łopatę i szpadel:
przynieście mi całun.
Kiedy wykopię sobie dół,
pozwólcie, by mnie wysmagały wiatr i burze;
spocznę w ziemi, zimny niczym glina,
prawdziwa miłość przemija!

   - Co robisz? - zapytała cicho Alba.
   Przerwała spisywanie z tablicy phrasal verbs, żeby przyjrzeć mi się ciekawie.
   - Przecież widzisz, rysuję.
   - A te wiersze?
   Odwróciłem się do niej niechętnie.
   Wiedziałem, że nauczyciel angielskiego nie zwraca uwagi na to, czym się zajmuję. Był oryginałem, który święcie wierzył, że opowiada nam o najciekawszych rzeczach na świecie. Różnica między give back, give in i give up wprowadzała go w trans.
   W tych sprzyjających okolicznościach mogłem zagubić się bez pamięci w krainie cieni. Dlatego zdenerwowało mnie wtargnięcie Alby do mojego świata.
   Teraz patrzyła na mnie z dziecinnym uśmiechem.
   - Ja też piszę, wiesz?
   - Tak? A co? - odparłem, siląc się na uprzejmość.
   - Takie tam... swoje rzeczy.
   Jej powiększone przez okulary oczy patrzyły na mnie wyczekująco. Miała nadzieję, że zapytam: "Jakie rzeczy?", ale postanowiłem zachować milczenie. Podczas gdy on ana próżno czekała, ja trzymałem ją na dystans.
   Od koncertu w La Palmie Alba nie tylko porzuciła nieśmiałą dyskrecję, którą tak lubiłem, ale także przestała ubierać się jak hipiska. Co prawda, nadal przesadzała z perfumami, ale poza tym przeszła prawdziwą metamorfozę. Wraz z nadejściem wiosny zaczęła nosić krótką dżinsową spódniczkę, która odsłaniała idealnie gładkie nogi. Luźne swetry i  męskie koszule ustąpiły miejsca obcisłym bluzeczkom podkreślającym duże piersi. Czasami przychodziła do szkoły bez stanika.
   Pozostawałem obojętny na te wszystkie pokusy, ale Alba wcale się tym nie zrażała.
   - Masz jakieś plany na dzisiejszy wieczór? - zapytała teraz szeptem.
   - Tak - odparłem zgodnie z prawdą.
   - A dokąd się wybierasz?
   Byłem blisko tego, żeby zakończyć rozmowę, ale nie chciałem psuć jej humoru przed weekendem. Za dwie minuty kończyła się lekcja, tak więc należało zacisnąć zęby i przeczekać.
   - Jadę do klubu w Barcelonie. To mało znany lokal z kiepską reputacją.
   - Umówiłeś się tam z jakąś dziewczyną?
   - Nie rozumiem, o co ci chodzi - odpowiedziałem z irytacją.
   Alba posuwała się coraz dalej. Pomyślałem, że prędzej czy później będę musiał jakoś ją zniechęcić.
   - Rozumiesz doskonale - nalegała. - No wiesz, romans.
   - Nie interesują mnie romanse.
   Myślałem, że po tych słowach da mi spokój, ona tymczasem spojrzała na mnie z niekłamanych zachwytem. Chyba bezwiednie powiedziałem coś, co mnie zgubiło. Teraz najwyraźniej byłem już kandydatem na męża. Chcąc uniknąć nieporozumień, dodałem:
   - Interesuje mnie tylko to, co jest wieczne.
   - Nic nie jest wieczne.
   - Istnieją takie rzeczy, chociaż niełatwo w nie uwierzyć.
   Dzwonek na przerwę zakończył naszą rozmowę.
____________________

Witam Państwa serdecznie z kolejnym rozdziałem :3 
Jak mówiłam ostatnio, biorę się za robotę i nie zamierzam znów robić kolejnej przerwy, chociaż tak naprawdę nie powinnam w ogóle korzystać z komputera (nowe zalecenia neurologa). Olałam to, bo czytelnicy są dla mnie ważniejsi :P
Kocham Was xx
~Monte

 PS. Zwróćcie uwagę na cytat u góry. Nie wiem jak Was, ale mnie zachwycił ^.^

niedziela, 5 października 2014

Rozdział 19: Bela Lugosi Nie Żyje.

Przemierzyłem oceany czasu,
żeby cię odnaleźć.
~Bram Stoker (Drakula)

   Nadeszła najbledsza wiosna w moim życiu i przyniosła niepojęty spokój. Odkąd wstąpiłem do zakonu Retrum, czułem, że jestem coraz dalej od dobra i zła. 
   Pozwalałem sobie nawet myśleć o śmierci mojego brata bez poczucia winy. Przecież prędzej czy później wszyscy umrzemy. Mój głupi pomysł przejażdżki na motorze jedynie przyspieszył podróż Juliana w zaświaty. 
   Spędzanie wolnego czasu na cmentarzu w towarzystwie zmarłych umożliwiało mi traktowanie życia jak ulotnej chwili pomiędzy dwiema wiecznościami, o których nic nie wiemy. Nikt bowiem nie powraca zza grobu.
   Dotąd nie zadałem żadnego pytania zmarłym, ale zamierzałem to niebawem uczynić.
   Dni mijały. Jeśli nie byłem w szkole lub nie poświęcałem czasu nauce, słuchałem "Night Shift", podarunku od Louisa. Najbardziej tajemniczy z całej trójki stał się dla mnie kimś więcej niż towarzyszem niebezpiecznych zabaw. Nie wiedział o tym - a może wiedział? - że rozmyślam o nim każdej nocy.
   Szanowałem Justina i lubiłem Jesy, chociaż miała trudny charakter. Z Louisem łączyło mnie coś innego, mimo że nic się między nami nie wydarzyło. W jego obecności wciąż wyobrażałem sobie, jak biorę go w ramiona. Jednocześnie wiedziałem, że nie powinienem tego robić. 
   Między naszą czwórką narodziło się coś bardzo ważnego i nie chciałem tego zniszczyć przez pochopne zbliżenie się do Louisa. Jesy na pewno by mi tego nie wybaczyła. Wszystko byłby dużo prostsze, gdyby Justin w końcu się przełamał, a ona pozwoliła mu się kochać. On jednak cały czas się wahał, tłumiąc swoje uczucia. Nasze sobotnio-niedzielne włóczęgi po cmentarzach trwały już od dwóch miesięcy. I wbrew pozorom tym, co się rozwijało między mną a Lou, była przyjaźń, nie miłość.
   Traciłem nadzieję. 
   Myśląc o tym wszystkim, przewinąłem kasetę do trzeciej piosenki. Było to jedno z najważniejszych nagrań Bauhausu, "Bela Logoisi's dead". Pochodziło z 1979 roku i zostało uznane za pierwszy gotycki singiel w historii muzyki.
   Piosenka, która trwa dziewięć minut i trzydzieści siedem sekund, rozpoczyna się od hipnotycznej perkusyjnej solówki z akompaniamentem gitary elektrycznej. Słuchając złowieszczego głosu Petera Murphy'ego, przypomniałem sobie, co kiedyś przeczytałem o aktorze występującym w pierwszej ekranizacji "Drakuli": legendarnym Beli Lugosim.
   Przez całą swoją karierę kojarzony z przerażającymi rolami, ten facet, który urodził się w Transylwanii, z czasem uwierzył, że jest wampirem. Pod koniec życia sypiał w trumnach, a kiedy umierał, podobno widziano nietoperza wylatującego z jego mieszkania.
   Ta ostatnia pogłoska mogła być miejską legendą, ale faktem opisywanym przez historyków kina jest ekscentryczny pogrzeb Lugosiego. Tak jak aktor zażyczył sobie w testamencie, jego zwłoki ubrano w kostium wampira i pochowano na kalifornijskim cmentarzu. 
   Usłyszałem pukanie, więc wyłączyłem megafon.
   - Wejdź tato.
   Ojciec, zgodnie ze swoim zwyczajem, najpierw zajrzał przez uchylone drzwi, jakby chciał się upewnić, czy w środku nie ma potwora. 
   Którym mógł być jego własny syn.
   Spojrzał na ufarbowany na czarno swój dawny płaszcz na wieszaku, a potem megafon na podłodze. Ta sama scena powtarzała się co wieczór.
   Potem usiadł na brzegu mojego łóżka i zapytał:
   - Jak mogę ci pomóc?
   Jego pytanie wprawiło mnie w zakłopotanie. Nie wiedziałem, co odpowiedzieć.
   - Może powinniśmy pójść do specjalisty -zasugerował. - Takich rzeczy nie można zostawiać samym sobie. To jak trucizna, która rozchodzi się po całym organizmie, aż w końcu jest za późno.
   - O czym ty, do licha, mówisz? Nie rozumiem cię, tato.
   - Myślę... tak, chyba nie jesteś tego świadom, ale wydaje mi się, że cierpisz na depresję. Chciałbym ci pomóc. Dlatego pomyślałem, że moglibyśmy poszukać...
   Zanim zdążył wypowiedzieć słowo "psychologa", wtrąciłem pospiesznie:
   - Ależ bardzo mi pomagasz, tato. Nie potrzebujemy żadnego specjalisty.
   - Naprawdę? - zapytał z niedowierzaniem. - Nie czuję, żebym robił coś specjalnego.
   - Pozwalasz mi być sobą. To najlepsze, co ojciec może zrobić dla swojego dziecka - powiedziałem wystudiowanym tonem, który miał zabrzmieć bardzo dojrzale.
   Ojciec wstał i ze spuszczoną bezsilnie głową skierował się w stronę drzwi. Zanim wyszedł spojrzał jeszcze na mnie z powagą.
   - Na pewno niczego nie potrzebujesz?
   - Możesz być spokojny. Nigdy nie czułem się lepiej.
   Kiedy zamknął za sobą drzwi, włączyłem magnetofon, żeby Peter Murphy mógł jeszcze zaśpiewać refren.

Bela Lugosi's dead
Undead, undead, undead...*


____________________
   * Bela Logosi nie żyje,
      lecz żyje, żyje, żyje...
 ____________________
Witam po, jak dla mnie, super extra mega długiej przerwie. Bardzo Was przepraszam, że nic nie dodawałam, ale na początku byłam chora i po prostu nie miałam sił, potem zaległości w szkole, bycie na bieżąco, różne sprawdziany, aż w końcu chwila wytchnienia i weekend spędzony z rodzicami. W końcu wypoczęta i zmobilizowana wracam na bloggera. Nawet nie wiecie, jak mi tego brakowało. Mam nadzieję, że mimo tak długiej pauzy nie straciłam czytelników? Proszę, dajcie o sobie znać w komentarzach, ile Was tam jeszcze zostało.
Kocham Was xx
~Monte