środa, 3 lutego 2016

Rozdział 69: Znamię.

Niczego nie nienawidzi się tak bardzo
jak własnej krwi.
~Care Santos

   Przenieśliśmy się do La Palmy, gdzie w piątki przychodziło mnóstwo moich znajomych. Nie było to najlepsze miejsce na spędzenie wieczoru, ale zrobiło się bardzo zimno, a przenikliwy wiatr hulał po ulicach, unosząc zeschnięte liście.\
   Usiedliśmy przy stoliku na uboczu, z dala od zgiełku i zamętu. Barman miał ręce pełne roboty, co dowodziło, że zawody w piciu piwa już się rozpoczęły.
   Wbrew panującym tu zwyczajom zamówiliśmy rooibos, afrykańską herbatę czerwoną jak krew. Posłodziłem swoją miodem, który rozpuszczał się powoli na dnie filiżanki.
   - Dlaczego Louis i Liam tak się nienawidzili? - podjąłem przerwany wątek.
   - To często spotykane u bliźniaków - odparła Jesy. - Możliwe, że w dzieciństwie byli ze sobą bardzo zżyci, ale potem zaczęli rywalizować i miłość przerodziła się w jej przeciwieństwo. Pewnie przeważały okresy bliskości i oddalenia. Gdy wydali sobie otwartą wojnę, rodzice postanowili ich rozdzielić. Louis został z nimi, a Liama wysłali za granicę, żeby tam zdał maturę.
   - Ale przecież teraz jest znowu w Hiszpanii - powiedziałem, przekonany, że to brat bliźniak Lou odgrywa rolę ducha.
   - Na to wygląda - przyznał Justin. - Wszystko wskazuje na to, że śmierć Louisa wstrząsnęła jego bratem i że Liam pragnie teraz zemsty.
   - Nasze spotkanie wydaje się nieuniknione, więc chciałbym wiedzieć, jaki on jest.
   - Z wyglądu właściwie niczym się nie różnią. Tyle że Liam w przeciwieństwie do Louisa nie ma znamienia.
   To było bolesne wspomnienie. Wiele razy całowałem ten czarny półksiężyc na szyi mojego ukochanego.
   - Kiedy czesali się tak samo - ciągnął Justin - nie można ich było odróżnić. Byli jak dwie krople wody.
   - Już się o tym przekonałem - odparłem. - Bardziej interesuje mnie charakter Liama. Musi być odważny, skoro wspina się po murach i rynnach. Potrafi wzbudzić strach. Siedemnastolatek chodzący nocą po opuszczonych terenach przemysłowych to rzadkie zjawisko. Ma zimną krew... Zupełnie jak Louis, który przecież tylko wtedy...
   Widok znajomego kaczego kupra spowodował, że nagle umilkłem. Xavier, brat Alby. Od dawna już za mną nie łaził.
   - Mogę się do was przyłączyć? - zapytał, ciężko opadając na krzesło.
   - Po co pytasz, skoro już usiadłeś? - odezwała się wyzywająco Jesy.
   Dawny protegowany Juliana odpowiedział głupkowatym chichotem. Manier na pewno nie odziedziczył po Albie.
   - Chłopak mojej siostry nie chce mnie przedstawić, więc zrobię to sam. Jestem Xavier.
   Chwilę później podał rękę osłupiałemu Justinowi. Zaskoczona Jessica pozwoliła się nawet pocałować w oba policzki.
   Lecz najgorsze było przed nami.
   - Wisisz mi piwo, a nawet dwa - zwrócił się do mnie Xavier. - Przez ciebie musiałem dwie noce spędzić u sąsiada. Mam tylko nadzieję, że Alba dobrze się bawiła.
   Gdy usłyszałem jej imię, doznałem czegoś w rodzaju wstrząsu. Zrozumiałem, że dopóki nie wyjaśnię roli Retrum w tej dziwnej grze, muszę trzymać Albę z daleka od całej sprawy.
   Na szczęście zniecierpliwiona Jesy postanowiła pozbyć się Xaviera. Gwałtownym ruchem wyjęła z kieszeni zapalniczkę zippo i zapaliła mu ją przed twarzą. Chłopak cofnął się odruchowo. Między nami unosił się teraz ostry zapach benzyny.
   - Znikaj stąd, idioto, albo podpalę ci tę fryzurkę.
____________________
~Monte

piątek, 15 stycznia 2016

Rozdział 68: Gniew Ducha.

Życie nie jest moje,
to ja jestem jego,
dobrzy ludzie idą do
białego północnego nieba.
~Animic


   Poniewczasie zdałem sobie sprawę, że nie musiałem wcale narażać nie na skręcenie karku. Brama cmentarza była otwarta. Zamykano ją o szóstej.
   Przeszukałem bardzo dokładnie alejki cmentarza, ale nikogo nie spotkałem. Gdy zawiedziony zawróciłem w stronę muru, ujrzałem Jessicę i Justina siedzących na kamiennej płycie.
   - Znowu zniknął - wykrztusiłem z siebie bez tchu.
   - Czemu się dziwisz? - odparł chłopak. - Duchy takie już są: przychodzą i odchodzą.
   - Ciesz się, że go nie dogoniłeś - dodała ze złością rudowłosa. - Nasz przyjaciel nie może zaznać spokoju w grobie, odkąd jesteś z inną. Powinieneś dochować wierności Louisowi... przynajmniej dopóki go nie pomścimy. Uważaj, co robisz, Harry. Trudno przewidzieć, jak zareaguje rozgniewana zjawa.
   Wiedzieli zbyt wiele - najwyraźniej od jakiegoś czasu musieli mnie śledzić. Ale ja również mogłem ich niejednym zaskoczyć.
   - Wiem wszystko o tej zjawie.
   Jesy i Justin spojrzeli na mnie pytająco. Nie spodziewali się takiej odpowiedzi. Ale najlepsze dopiero miało nadejść.
   - Zmarli nie mają fizycznej postaci, więc szukają wspólników wśród żywych, którzy spełniają ich życzenia.
   Widząc niespokojne spojrzenia moich towarzyszy, czułem, że zmierzam w dobrym kierunku.
   - To ta sama osoba, która napisała wiadomość na oknach, i która czekała, aż mój pociąg przyjedzie wczoraj o świcie. To nie jest zjawa Louisa, tylko jego brat bliźniak.
   - Harry, my... - zaczęła wyraźnie podenerwowana Jesy.
   - Jesteście oszustami, którzy zabawiają się moim kosztem - przerwałem jej - chociaż nie wiem po co. Louis też mnie okłamał. Jego brat żyje i ma się dobrze. Jest nawet w niezłej formie, sądząc z tego, jak pokonuje mury. Pewnie zawdzięcza ją nauce tańca klasycznego, baletnice świetnie skaczą. A przy okazji: jak on się nazywa?
   Wyglądali na kompletnie zdruzgotanych. Teraz pozostało im tylko wyłożyć karty na stół, albo ściślej - na grób.
   - Ma na imię Liam - powiedziała zgaszona Jesy, - To prawda, wiedzieliśmy, że żyje. Ale nie myśl, że cię oszukiwaliśmy... Ta sprawa jest bardziej skomplikowana, niż się wydaje. Louis ci powiedział, że jego brat bliźniak umarł, bo chciał w ten sposób zbliżyć się do ciebie... wiesz, ze względu na twojego brata. Zresztą Liam właściwie dla niego nie istniał. Nawet razem nie mieszkali. Dlatego to niezupełnie było kłamstwo.
   Byłem zaskoczony tym, że rudowłosa, która kiedyś nie mogła ścierpieć naszego romansu, teraz broniła Louisa. Nic z tego nie rozumiałem.
   - Wiem tylko, że Liam depcze mi po piętach. Chce, żebym pomścił jego brata.
   - I to jest w tym wszystkim najdziwniejsze - zauważył Justin - bo on i Louis śmiertelnie się nienawidzili.
   Mówiłby dalej, gdyby nie nadchodzący właśnie ochroniarz. Facet wyglądał na zbulwersowanego tym, że na miejsce pogaduszek wybraliśmy sobie cmentarz.
   - Albo się stąd natychmiast wyniesiecie, albo za chwilę będzie tu straż miejska.
____________________
~Monte

Edit:
Dzięki @awmylouiss zauważyłam swój błąd. Żadnego Chrisa nie ma, wystąpił błąd przy pisaniu.. Przepraszam kochanie za pokręcenie faktów ;c

piątek, 1 stycznia 2016

Rozdział 67: Przestroga.

Ze wszystkich zjaw
duchy naszych dawnych miłości
są najgorsze.
~Arthur Conan Doyle


   Gdy zobaczyłem Jesy i Justina w czarnych ubraniach i w glanach w naszym salonie, poczułem się, jakbym znów ujrzał ducha. Ojciec zrobił gościom kawę, a potem usiadł przed telewizorem, nie poświęcając im więcej uwagi.
   Na mój widok natychmiast się podniósł i powiedział, żebym z nimi poszedł na chwilę do kuchni. Zauważył, że jestem umyty i wypoczęty, czego nie dało się powiedzieć o moich gościach. To go chyba uspokoiło. Poza tym miałem pomysł, jak uśpić jego czujność.
   - Mogę zaprosić na dziś wieczór Albę? - zapytałem. - Zjemy pizzę i będziemy się uczyć od egzaminów.
   Gdy usłyszał jej imię, rzeczywiście wyraźnie się odprężył.
   - Wątpię, czy będziecie się uczyć. Ale podoba mi się ta dziewczyna. Jest spokojna, miła i dobrze wychowana. Może nie zdajesz sobie z tego sprawy, ale ma na ciebie dobry wpływ. I ma klasę, w przeciwieństwie do tych dwojga...
   - Tato, proszę.
   - Rozumiem, że przed wejściem w nowy świat - powiedział, pocierając ręką kark - trzeba porzucić stary. Dlatego pożegnaj się z nimi dzisiaj. Sam widziałeś w Londynie, do czego może doprowadzić zadawanie się z niewłaściwymi ludźmi.
   Była prawie piąta, gdy znaleźliśmy się przed cmentarzem. Stare przyzwyczajenie, które teraz niosło z sobą sam smutek.
   Dwa stada gawronów minęły się na burym niebie zlewającym się z ołowianym listopadowym morzem. Wszyscy w długich płaszczach, usiedliśmy w miejscu, z którego widać było ciągnący się po horyzoncie szary bezkres.
   Przez dłuższy czas milczeliśmy. W końcu odezwał się Justin, który chyba przejął dowodzenie w Retrum:
   - Przyszliśmy, bo nie odbierałeś telefonów.
   - Miałem wyciszony dźwięk. Nie wiedziałem, że dzwoniliście. Potem dowiedziałem się od ojca, że mnie szukacie. Skąd mieliście adres?
   - Louis pokazał nam twój dom któregoś razu, gdy spacerowaliśmy po mieście.
   - A co takiego ważnego chcieliście mi powiedzieć? Dopiero co się widzieliśmy na cmentarzu w Poblenou. Czy coś się stało?
   Jessica poprawiła swoje ogniste włosy.
   - Sam dobrze wiesz.
   Nie rozumiałem.
   - Gdzie spałeś dzisiaj? - zapytała. - Nie było cię w domu.
   - Nie wasza sprawa - odparłem wzburzony. - Ja się nie wtrącam w cudze życie. Więc kogo może obchodzić moje?
   - Dowiesz się, jak się odwrócisz - odpowiedział Justin bardzo poważnie. - Jego obchodzi.
   Obróciłem głowę bardzo powoli, jakby powietrze sprawiało opór. Przeniosłem wzrok z morza na cmentarz.
   Duch Louisa siedział na murze, patrząc na mnie z gniewem.
   Bez namysłu pobiegłem w jego kierunku. Wtedy zjawa lekkim ruchem zeskoczyła na drugą stronę.
   - Nie idź tam! - krzyknęła Jesy.
   Ale było już za późno na ostrzeżenia. Obudziły się we mnie całe pokłady energii. W jednej chwili przeskoczyłem mur i wylądowałem na grobie, na którym spałem poprzedniej zimy.
   Upewniwszy się, że niczego sobie nie złamałem, zerwałem się na równe nogi i zacząłem wykrzykiwać jego imię.
   Odpowiadał mi tylko wiatr.
____________________
Znowu przesadziłam z przerwą, wiem..
Szczęśliwego Nowego Roku, oby był lepszy niż poprzedni, dużo kasy, radości, miłości i spełnienia marzeń przede wszystkim, kocham Was <3
~Monte