poniedziałek, 19 stycznia 2015

Rozdział 39: Doradca.

Śmierć jest bardziej powszechna od życia.
Cały świat umiera, podczas gdy wielu ludzi
nigdy się nie rodzi.
~A. Sachs

   Pomysł zrodził się w środę po południu, po tym jak ojciec poleciał do Madrytu. Wybrał się tam na targi, na których reprezentował swoją firmę. Miał wrócić w piątek. To dało mi pewną swobodę ruchów.
   Byłem w domu sam i zamiast się uczyć, pielęgnowałem w sobie stan, który lubiłem najbardziej - melancholię. Leżąc na łóżku i słuchając muzyki, poczułem nagły przypływ smutku. Moje myśli wypełnił Louis. Choć pisaliśmy do siebie listy, od nocy w Poblenou ani razu się nie widzieliśmy.
   Serce, które zrobił ze swoich włosów, nadal trzymałem pod poduszką. A jednak nasza znajomość stała w miejscu. 
   Myślałem o tym, co powiedział malarz, ale jego rada (abym pokochał samego siebie) jakoś do mnie nie przemawiała. Ta teoria potrzebowała czasu. Tym, co mnie teraz najbardziej interesowało, było zdobycie serca Louisa.
   Bardziej od pouczeń duchowych potrzebowałem konkretnych wskazówek.
   Właśnie skończyła się ostatnia piosenka na kasecie "Diggin' a Grave"*, którą śpiewa Micah P. Hinson. Kiedy magnetofon wyłączył się charakterystycznym odgłosem, zrozumiałem co powinienem zrobić.

++++

   Dochodziła ósma, gdy dotarłem na cmentarz w Horcie. Najpierw pojechałem pociągiem do Barcelony, a potem jeszcze prawie godzinę spędziłem w metrze. Niewiele brakowało, aby cały ten wysiłek poszedł na marne.
   Choć był to najmniejszy cmentarz w mieście, mury miał tak wysokie, że nie dało się przez nie przeskoczyć. Przed dwiema godzinami furtka cmentarza została zamknięta, a w pobliżu nie widziałem żywej duszy.
   Już myślałem, że mój plan weźmie w łeb, gdy nagle zdarzył się cud, który odebrałem jako pierwszy znak od umarłych. Furtka otworzyła się ze skrzypieniem i ze środka wyszedł pracownik zakładu pogrzebowego, niosąc worek z cementem.
   Zanim mężczyzna zdążył zawrócić od furgonetki, zaparkowanej kilka metrów od muru, i zamknąć furtkę, wślizgnąłem się na teren cmentarza. Ukryty za jakimś pomnikiem, słyszałem odgłos przekręcanego klucza.
   Był już koniec maja, więc słońce zachodziło późno. Mogłem bez pośpiechu spacerować między grobami. W końcu znalazłem miejsce, o które mi chodziło. Ujrzałem neoklasyczną kaplicę i wystawne grobowce. Największe wrażenie jednak zrobiły na mnie ruiny pięknego grobu ozdobionego szczątkami rzeźb. Zauważyłem pokruszonego kamiennego anioła leżącego obok płyty nagrobnej. Najpewniej zniszczyli go jacyś wandale.
   Szedłem alejką, aż zatrzymałem się przed grobem ze skromną czarną płytą z wygrawerowanym krzyżem.
   Tam spoczywał mój brat.
   Nie byłem tu od dnia dramatycznego pogrzebu, podczas którego parę osób z emocji straciło przytomność. Nie potrafiłem wracać do miejsca związanego z najgorszym koszmarem mojego życia. Ale tego wieczoru wypełniał mnie dziwny spokój.
   Złożyłem pocałunek na wyrytym w marmurze imieniu Juliana. Poczułem się wtedy dużo lepiej.
   Potem usiadłem na ziemi i zrobiłem sobie makijaż. "Jeśli brat patrzy na mnie z tamtej strony, pokłada się teraz ze śmiechu" - pomyślałem.
   Zostało jeszcze najważniejsze. Wyjąłem z kieszeni kawałek papieru i napisałem wiecznym piórem:

Kocham Louisa nad życie. 
Co mam robić?

   Tak jak mnie nauczyli bladzi, złożyłem kartkę na pół i przypiąłem pod fioletowym kwiatem przy kołnierzu. Potem zapiąłem płaszcz, chroniąc się przed chłodem, i usiadłem na ziemi.
   Choć nie było jeszcze późno, szybko poczułem niewytłumaczalną senność.
____________________
*"Diggin' a grave (ang.) - kopanie grobu
____________________

No więc po znów dość długim czasie jestem.. 
Wiem, że obiecałam poprawę, ale ciężko było wszystko z całego grudnia pozaliczać...
Teraz jest nieco luźniej, bo połowa klasy jest na praktykach, więc mamy nieco mniej sprawdzianów, dlatego też udało mi się wejść, choć właściwie powinnam się teraz uczyć z rachunkowości, but who cares ;p
Nie wiem, jak to wyjdzie do końca stycznia, ale w lutym mogę całkowicie zapomnieć o szkole, gdyż mam pierwsze dwa tygodnie praktyk, a potem ferie, więc wtedy nic mnie nie powstrzyma przed wstawianiem rozdziałów jak na początku (chyba, że niespodziewani przyjaciele, którzy potrafią wpaść do mnie i ciągnąć mnie na dwór za rękę, ach kochani).
No i znów się rozwijam, ugh
Do następnego! 
Kocham Was xx
~Monte

czwartek, 1 stycznia 2015

Rozdział 38: Czarny Barman.

Plany są tylko dobrymi chęciami,
o ile nie przekujemy ich w ciężką pracę.
~Peter Drucker

   Na początku maja dostałem pracę w miejscu, w którym nigdy się nie spodziewałem spędzać weekendów: w La Palmie. Stałem za barem i w piątek wieczorem, przez cały dzień w sobotę i niedzielę do południa.
   Z pensji i napiwków mógłbym już kupić bilet InterRail i mieć pieniądze na noclegi w schroniskach co drugi albo trzeci dzień. Pozostałe noce i tak zamierzaliśmy spędzać w pociągach i na cmentarzach.
   Skończyło się wylegiwanie w łóżku i słuchanie muzyki. Nie miałem teraz czasu, żeby spotykać się z Retrum i - na czym mi najbardziej zależało - z Louisem. Przynajmniej w weekendy.
   Mój ojciec z zadowoleniem przyjął wiadomość, że będę pracować, choć jednocześnie się martwił, że zaniedbam naukę. Jednak kiedy się przekonał, że popołudnia i wieczory spędzam w swoim pokoju, wyraźnie odetchnął z ulgą.
   Denerwujące w mojej pracy było to, że wszyscy wokół pili, a ja nie mogłem się do nich przyłączyć. Starałem się jednak o tym nie myśleć. Nie obchodziły mnie też docinki kolegów z klasy. Nazywali mnie "czarnym barmanem", bo nie nosiłem już ubrać w żadnym innym kolorze.
   Miałem jednak większe zmartwienie. Odkąd wszyscy dowiedzieli się o mojej pracy, Alba przesiadywała w knajpie całymi godzinami. Niby czytała książkę albo przeglądała notatki, ale ja wiedziałem, że przychodzi z mojego powodu.
   Gdy po raz pierwszy ją tam zobaczyłem - śliczną i ładnie ubraną - pomyślałem, że to przypadek. Zamieniłem z nią wtedy kilka słów. Ale kiedy zaczęła się pojawiać w każdy weekend, udawałem bardzo zajętego. Opróżniałem zmywarkę, wycierałem szklanki na błysk, czyściłem ekspres do kawy... Chodziłem nawet z tacą po sali i zbierałem niepotrzebne szklanki, mimo że nie należało to do moich obowiązków.
   Moją nadgorliwość szybko zauważył szef, wesoły Argentyńczyk.
   - Wyluzuj trochę. Niedługo przez ciebie nikt nie będzie miał nic do roboty! Dlaczego nie usiądziesz na chwilę ze swoją przyjaciółką? Dam ci znać, jak będziesz potrzebny.
   Zwykle nie zwracałem uwagi na takie dogadywanie. Szef miał mnie za wariata, no i dobrze. Lecz któregoś niedzielnego popołudnia, kiedy Alba siedziała przy barze, czytając gazetę, złapał mnie za ramię i powiedział:
   - Wkurzasz mnie tą krzątaniną. Usiądź natychmiast koło tej dziewczyny. To polecenie służbowe.
   Chwilę później siedzieliśmy przy stoliku pod oknem z dwiema mrożonymi kawami. Na dworze robiło się już gorąco.
   - Mam nadzieję, że nie pogniewali się za ciebie z mojego powodu - powiedziała przejęta Alba. - Może twojemu szefowi nie podoba się, że ktoś do ciebie przychodzi? Myślisz, że przeszkadzam?
   Najprościej byłoby powiedzieć, że tak. Zrazić ją do siebie, żeby przestała kręcić się przy barze. Ale bardzo lubiłem tę miłą dziewczynę, która w dzieciństwie grała w ping-ponga ze swoim dziadkiem.
   - Nie przeszkadzasz - odparłem. - Chodzi o to, że mam tu urwanie głowy. Nie mogę się za bardzo rozpraszać.
   - Rozumiem - odpowiedziała, opierając twarz na dłoniach. - A może poszlibyśmy do kina któregoś dnia w tygodniu? W Calandrii grają ostatni film Amenabara.
   Przez chwilę wyobrażałem sobie nas w ciemnościach sali kinowej, trzymających się za ręce na staroświeckim filmie. Nie był to najgorszy pomysł, ale obiecałem sobie, że nie będę już nikogo ranił. Poza samym sobą.
   - Poczekaj do końca miesiąca - wybrnąłem z kłopotu. - Za dwa tygodnie egzaminy, a ja mam sporo zaległości. Odkąd tu pracuję, moje weekendy nie istnieją.
   - Jasne... Podziwiam cię. Ja nie mogłabym jednocześnie uczyć się i pracować. Robisz to, żeby pomóc ojcu?
   - Nie, prawdę mówiąc, on wolałby, żebym nie pracował. Potrzebuję kasy. Wybieram się w długą podróż.
   - Tak? A dokąd?
   Zdałem sobie sprawę, że popełniłem błąd. Nie miałem ochoty mówić Albie o moim kółku pozagrobowych zainteresowań, a tym bardziej o towarzyszach podróży. Na szczęście wpadłem na pewien pomysł.
   - Wiesz, to jest coś, o czym ci jeszcze nie powiedziałem. Po zakończeniu roku szkolnego będę musiał przenieść się do Ameryki. Nadal nie dojrzałem do tej myśli...
   Alba wyglądała na zdruzgotaną. Zapytała drżącym głosem:
   - I na długo tam jedziesz?
   - Nie wiem. Na razie przyjęli mnie do szkoły w Bostonie, w której zdam maturę. Później zobaczymy, co będzie.
   Jej oczy błyszczały bardziej niż kiedykolwiek. Obawiałem się, że za chwilę zacznie płakać. Wzięła głęboki oddech, zanim zapytała:
   - A ty? Chcesz jechać?
   Wzruszyłem ramionami. Wiedziałem, że nie ma dobrej odpowiedzi. W końcu podniosłem się i zacytowałem znajomego malarza:
   - Muszę wracać do pracy. Baw się dobrze.
____________________

Jestem w Nowym Roku! :3 
Tak, wiem, że miałam być jeszcze w starym, ale były przygotowania do Sylwestra i tak jakoś nie było kiedy, przepraszam.. 
Myślę, że od tej pory będę je wstawiać nieco częściej, bo moje życie zaczyna powoli wracać do normy :)
A teraz opowiadajcie, jak tam Wasz Sylwester, bo mój niesamowicie :3 Skromnie, ale dobrym towarzystwie, także ten rok zaczęłam naprawdę dobrze i mam nadzieję, że będzie równie dobrze, przez całe 365 kolejnych dni i Wam też tego życzę <3 
Kocham Was xx
~Monte