czwartek, 26 lutego 2015

Rozdział 42: Ich Własne Demony.

To dziwne, ale nie pamiętam, jak przyszedłem na świat.
Musiałem to zrobić w jakimś zaślepieniu.
~Jim Morrison

   Nasza podróż powoli dobiegała końca. Pociąg jadący w stronę Londynu przecinał właśnie równinę. Wspominałem najpiękniejsze momenty wyjazdu - pełne doznań nie z tego świata, a także coraz intensywniejszej miłości.
   Początkowo ja i Louis nie chcieliśmy zdradzać się z naszymi uczuciami, aby nie doprowadzić do rozpadu grupy. Lecz kiedy inni nas nie widzieli, miłosne wyznania, pocałunki i uściski nie miały końca. Czułem się bezgranicznie szczęśliwy. Louis promieniał.
   A jednak dla pozostałych coraz bardziej jasne stawało się, że nie jesteśmy już tylko przyjaciółmi. Justin zachowywał się jak gdyby nigdy nic. Natomiast Jesy chodziła nadąsana, jakby gniewał ją mój związek z Lou. Trudno. Wcześniej czy później i tak wszystko wyszłoby na jaw.
   Louis obudził się i przyłożył policzek do szyby. Patrzył na melancholijny krajobraz południowej Anglii.
   - Kocham cię - szepnąłem mu do ucha.
   W odpowiedzi zobaczyłem uśmiech, który mógł oznaczać tylko jedno:
   I love you too.
   Sięgnąłem po aparat fotograficzny Justina, żeby obejrzeć zdjęcia, które zrobiliśmy podczas podróży.
   Po zachwytach nad cmentarzami w Genui i Wenecji pojechaliśmy w dół półwyspu, do Rzymu, żeby zwiedzić cmentarz poetów. Zrobiliśmy wiele fotografii ogrodu, w którym w XVIII wieku spoczęli najbardziej znani angielscy i niemieccy pisarze.
   Na jednej fotografii Justin uwiecznił epitafium Johna Keatsa: "Tutaj leży poeta, którego imię zostało napisane na wodzie".
   Na innym ujęciu znalazł się grób Percy'ego Bysshe Shelleya, innego romantyka, męża Mary Shelley, autorki "Frankensteina". Podobno Shelley utopił się podczas rejsu statkiem wzdłuż włoskiego wybrzeża. Jego ciało znaleziono na plaży. Pochowano go na ulubionym cmentarzu angielskich pisarzy.
   Jessice udało się z nim połączyć - była wielbicielką Shelleya - ale tylko częściowo, bo przez pół nocy chodził za nami stróż. Niemniej jednak rano nasza towarzyszka zapewniała, że dostała od zmarłego odpowiedź. 
   - Przepowiedział mi coś strasznego.
   - To znaczy? - zapytał Jus.
   - Wolę nie mówić. Jeśli się nie sprawdzi, opowiem wam po powrocie do domu.
   Sprawa poszła w zapomnienie.
   Na kolejnych zdjęciach pojawił się cmentarz żydowski w Pradze i paryski Pere-Lachaise. Chcieliśmy spędzić noc na grobie Jima Morrisona, ale - znów z powodu dozorcy - musieliśmy spać w parku. W każdym razie grób muzyka, na którym stało mnóstwo puszek po piwie, zrobił na mnie ogromne wrażenie.
   W przewodniku przeczytałem, że lider The Doors odwiedził cmentarz tydzień przed swoją śmiercią i zapragnął zostać na nim pochowany. Jego życzenie spełniło się po tym, jak znaleziono go martwego po przedawkowaniu w hotelowej wannie.
   Miejsce pochówku Morrisona cieszyło się tak dużą popularnością wśród fanów, że skradziono z niego po kolei cztery płyty nagrobne. W końcu rodzice wokalisty zamówili taką, która mniej rzucała się w oczy, z grecką inskrypcją Kata Ton Daimona Eaytoy. Po starogrecku oznacza to ponoć: "Stworzył swoje własne demony", a po nowogrecku: "Do wnętrza boskiego ducha".
  Zrobiłem zbliżenie napisu na wyświetlaczu. Louis odwrócił głowę od widoków za oknem, opierając ją na moim ramieniu.
   Naprzeciwko nas Jesy oddychała głośno, przytulona do kolan Justina, który drzemał z uchylonymi ustami.
   Wykorzystując fakt, że właśnie spali, zapytałam Lou:
   - Myślisz, że oni...?
   - Jeśli chodzi o niego, to raczej niemożliwe - szepnął.
   - Ale dlaczego?
   -Taki po prostu jest. Nawet gdyby Jesy była najbliższa mu na świecie, między nimi nigdy do niczego nie dojdzie.
   Wtedy zrozumiałem, że Justin wcale nie jest pagafantas. Po prostu dziewczyny go nie pociągały, tak jak nas...
____________________

I jestem z kolejnym rozdziałem :3
Fakt, planowałam go dodać nieco wcześniej, ale kompletnie zapomniałam o wycieczce, którą miałam od poniedziałku do wczoraj, a tak złapanie wifi graniczyło z cudem .-.
Mimo wszystko mam nadzieję, że nie zawiodłam aż tak bardzo?
Bo po ostatnich ilościach komentarzy pod rozdziałami, mam wrażenie, że ciągle to robię, choć staram się jak mogę ;c
Wiem, że na nagły spadek ilości czytelników ma też moja naganna częstotliwość wstawiania rozdziałów. Uwierzcie mi, chciałabym się określić, jak większość autorek, żeby wstawiać rozdział, np. raz na trzy, cztery dni, ale moje życie jest tak... spontaniczne?..., że niestety nie mogę, przepraszam :x
Kocham Was xx
~Monte

środa, 18 lutego 2015

Rozdział 41: W Klasztorze.

Kto się boi miłości, ten boi się życia,
a kto boi się życia, jest już
w trzech czwartych martwy.
~Bertrand Russell

   Związek był oczywisty. Louis mieszka w Sant Cugat, a jego rękawiczka zawisła obok zdjęcia zrobionego w klasztorze znajdującym się w tej miejscowości.
   Tak właśnie zrozumiałem wiadomość od mojego brata: odpowiedź kryje się w klasztorze. Musiałem jak najszybciej tam pojechać.
   Najpierw w jednym z barów w okolicach cmentarza zmyłem makijaż. Potem zjadłem śniadanie i pojechałem metrem na Plaza Cataluna. Tam złapałem pociąg do Sant Cugat jadący w kierunku Uniiversidad Autonoma i Sabadell.
   Droga była urozmaicona. Za Barceloną pociąg zaczął mijać górskie wioski. Siąpiła mżawka. Krajobraz przypominał bardziej Austrię niż przedmieście wielkiej i brudnej aglomeracji.
   W piętnaście minut znalazłem się na miejscu. Przeciąłem główne ulice i skierowałem się ku słynnemu klasztorowi. Nadal mżyło i byłem już przemoczony.
   Wcześniej odwiedziłem Sant Cugat zaledwie raz - ze szkołą przyjechałem na zajęcia z jazdy konnej dla początkujących. Połowa dzieci zanosiła się płaczem, ponieważ konie były większe, niż je sobie wyobrażaliśmy. Gdy tylko któryś zarżał, baliśmy się, że zrzuci nas na ziemię.
   Teraz po latach zupełnie nie poznałem Sant Cugat. Miejscowość rozwinęła się dzięki bogaczom, którzy zbudowali sobie tutaj luksusowe wille, tak samo jak w Tei. Wkrótce przystanąłem pod zabytkowym klasztorem z ogromną rozetą podobną do oka. Wysoka wieża nosiła ślady tysiąca lat deszczów i nieszczęść.
   Okrążyłem kilka razy budowlę. Kazała się dużo większa, niż sądziłem. Kiedy rozpadało się na dobre, wszedłem do środka. Ku mojemu zaskoczeniu nikt nie sprzedawał biletów.
   Wewnątrz było całkiem pusto.
   Nie wiedząc do końca, czego właściwie szukam, zacząłem niepewnie chodzić pod sklepieniami. W oddali, za łukami wspartymi na podwójnych kolumnach, ulewa podtapiała wirydarz, na którym małżeństwo z nagrobka pozowało kiedyś do zdjęcia.
   Nagle, chodząc tam i z powrotem, zauważyłem postać w kapturze. Oparta o jedną z kolumn, czytała grubą książkę. Pomyślałem, że to mnich z klasztoru. Uniosłem rękę na powitanie.
   Odkrył głowę, żeby na mnie spojrzeć. Jego oczy, pełne nadprzyrodzonego światła, rozpromieniły zaciemniony krużganek.
   - Odnalazłeś mnie - powiedział Louis spokojnym głosem.
   Poczułem, że brakuje mi tchu. Bezgłośnie podziękowałem Julianowi za to, że wskazał mi drogę do jedynego sensu mojego życia.
   - To moje schronienie. Przychodzę tu często, żeby poczytać - dodał, a potem zdjął habit.
   Pod spodem miał jedynie czarną koszulę z krawatem, a na prawej ręce długą rękawiczkę sięgającą aż do łokcia. Taką samą jak ta, którą tyle miesięcy nosiłem w kieszeni.
   Chciałem zapytać, dlaczego ubrał się elegancko do czytania w klasztorze, ale ugryzłem się w język. Zamiast tego zapytałem:
   - Nie powinieneś być teraz w szkole?
   Lou spojrzał na mnie badawczo swoimi pięknymi oczami, a potem odparł:
   - Nie wiem, powinienem?
   Zważywszy niezwykle okoliczności naszego spotkania, poczułem, że moje pytanie było niedorzeczne. Przez chwilę milczeliśmy, patrząc na siebie. Przyzwyczajony do jego pomalowanej na biało twarzy, przyglądałem się teraz nieskazitelnie gładkiej cerze, tej, która była całym moim życiem.
   Potem przeniosłem wzrok na jego odkryte przedramiona i rękę.
   - Zamarzniesz - powiedziałem. - Myślę, że nadszedł moment, abym oddał ci coś, co należy do ciebie.
   Z nieukrywanym żalem wyjąłem z kieszeni rękawiczkę, która była ze mną od Bożego Narodzenia. Miałem wrażenie, że od tamtego czasu minęły całe wieki.
   - Załóż mi ją - poprosił.
   Nigdy nie zakładałem nikomu rękawiczek, toteż potrzebowałem trzech prób, aby w końcu jego smukłe palce oblekły się w czerń.
   Kiedy skończyłem, zarzucił mi ręce na szyję i pocałował mnie.
   Świat zamarł.
____________________

No i proszę bardzo, jest upragniony już od kilku dobrych rozdziałów Larry Moment! Tadaaa! :D
Mam nadzieję, że jakoś Wam wynagrodziłam te moje wszystkie złamane obietnice (za które swoją drogą wciąż mi wstyd i źle się z nimi czuję).
Btw, żeby nie smętać, jak pisałam moment, w którym Harry spojrzał w oczy Lou, w radio puścili Blank Space. Pisząc, doskonale trafiłam w moment "you look like my next mistake" i nie powiem, no beka xD
I to by było w zasadzie na tyle :P
Do następnego :3 
Kocham Was xx
~Monte

PS. Och chciałam jeszcze dodać, że to jest koniec części drugiej. Następny rozdział będzie początkiem części trzeciej, dlatego nieco rzeczy zacznie się tak jakby nagle ze względu na przeskok w czasie.

czwartek, 12 lutego 2015

Rozdział 40: Odkrycie.

Mówi się, że każde odkrycie
jest dziełem przypadku
i bezsennego umysłu.
~Alberto Szent-Gyorgyi

   Obudziła mnie wielka kropla deszczu na czole. Potem jeszcze dwie zsunęły się po moim poiliczku, rujnując makijaż.
   Sprawdziłem godzinę w telefonie: była ósma rano. Zaskoczony, że tak długo spałem w bardzo niewygodnej pozycji, wstałem, obserwując zachmurzone niebo. Zbierało się na oberwanie chmury.
   Rozpostarłem kartkę wyjętą spod fioletowego kwiatu. Przybił mnie brak odpowiedzi pod moim pytaniem. Z drugiej strony było jednak oczywiste, że zmarli nie piszą listów. Pamiętałem, co mówiła Jesy - że umarły znajdzie sposób, by mi odpowiedzieć.
   Pojawienie się dozorcy, który sprzątał cmentarz, przerwało moje rozmyślenia. Mężczyzna, mierzący niespełna metr pięćdziesiąt, początkowo wyglądał na wystraszonego moim widokiem. Po chwili jednak zapalił krótkie cygaro i zniknął z koszem na śmieci za rzędem nagrobków.
   Nic nie wskazywało na to, żeby miał wezwać policję. Może dlatego, że widział już wiele dziwnych rzeczy na tym podmiejskim cmentarzu - jak choćby zniszczenie kamiennego anioła.
   W każdym razie furtka była otwarta i mogłem wyjść przed początkiem ulewy.
   W alejkach zbierała się już woda. Usłyszałem cichy szmer deszczu.
   Wtedy zobaczyłem coś, co przypominało czarną flagę powiewającą na wietrze. Podłużny przedmiot zaczepił się o wiaty stojące na jednym z nagrobków. Podszedłem bliżej. Rozpoznając ten kształt, dostałem gęsiej skórki.
   To była zwiewna i długa rękawiczka, którą bardzo dobrze znałem.
   Włożyłem rękę do kieszeni. Od pamiętnego wieczoru na cmentarzu w Tei zawsze nosiłem znalezisko przy sobie, jakby było moim amuletem. Ale teraz już go nie miałem.
   Sięgnąłem więc po rękawiczkę zaplątaną w kwiaty. Nadal pachniała Louisem. Zwijając ją, rozważałem, jak się tu znalazła. Może, zziębnięty, spałem z rękoma w kieszeniach, a gdy wyjmowałem jedną z nich, rękawiczka po prostu wypadła? Wiatr hulający po cmentarzu zapewne poniósł ją dalej.
   Wspiąłem się na palce, aby przyjrzeć się grobowi. Była na nim inskrypcja upamiętniająca małżonków, którzy zmarli tego samego dnia. Pomyślałem, że musieli zginąć w wypadku samochodowym. Śmierć ich nie rozdzieliła. Wręcz przeciwnie.
   Dostrzegłem również wprawiony w biały marmur porcelanowy portret ślubny. Panna młoda miała na sobie suknię z długim welonem, pan młody - granatowy garnitur. Zwróciłem uwagę, że na ich ustach błąka się identyczny uśmiech.
   Miłość.
   Zdjęcie zostało zrobione w ogrodzie przed pięknym romańskim krużgankiem. Łuk wieńczyły odrestaurowane kolumny. Widziałem to miejsce już kiedyś w jakiejś książce o historii sztuki.
   Nagle przenikliwy głos dobiegł zza moich pleców:
   - Hej, chłopcze! Przyszedłeś zakłócać spokój zmarłych?
   Odwróciłem się w stronę dozorcy, który patrzył na mnie wyzywająco. Zdałem sobie sprawę, że jeśli go nie udobrucham, będę mieć problemy.
   - Interesuje mnie, gdzie zostało zrobione to zdjęcie.
   Spojrzał na mnie z góry i dosyć nieufnie. Potem zbliżył się do grobu. Z powodu swojego wzrostu nie mógł przyjrzeć się fotografii, więc poszedł po drabinę, z której czyścił najwyższe nagrobki. Gdy przypatrzył się zdjęciu, powiedział:
   - Byłem tam jakieś dziesięć lat temu. To znany klasztor. Zamiast pacykować się jak strach na wróble, powinieneś raczej zwiedzać takie miejsca.
   - A gdzie jest ten klasztor?
   - W Sant Cugat.
____________________

Jestem znów po długiej przerwie :x
Wiem, że obiecałam bywać częściej od początku lutego, ale mam teraz jakiś taki nużący okres i zawsze jak wrócę z praktyk to idę spać, potem wstaję, żeby coś zjeść, umyć się i znów idę spać. Przyznaję, czasem wejdę trochę pograć i posiedzieć na tt, ale to tylko dlatego, że przekonuje mnie do tego przyjaciel, a że mam duszę gamera to nie potrafię odmówić .-.
Czuję się winna..
Na szczęście można powiedzieć, że od jutra ferie, więc nadrobię!
Oh i przepraszam, że ten rozdział taki beznadziejny ;/
Wcale mnie nie dziwi fakt, że coraz mniej ludzi to czyta, ale powiem tyle, że jesteśmy mniej więcej w połowie i akcja się dopiero zacznie rozkręcać.
Także no..
Kocham Was xx
~Monte