poniedziałek, 11 maja 2015

Rozdział 51: Piekieł Stróż.

Kruk rzekł na to: "Nigdy już".
~Edgar Allan Poe

   Przez wrzesień i październik nie działo się wiele.
   Od czasu, gdy ojciec przyjechał po mnie do Londynu, byłem pod ciągłą obserwacją. Pilnował, żebym nie opuszczał żadnych zajęć. Sprawdzał, dokąd chodzę po szkole. Bezwzględnie zakazał mi spotykania się z Justinem i Jesy, których winił za to, co się stało.
   - Za trzy dni kończę siedemnaście lat - przypomniałem mu. - Za rok już nie będziesz mi dyktować, co mogę robić, a czego nie.
   To powiedziawszy, zamknąłem się w swoim pokoju i włączyłem muzykę na cały regulator.
   Słuchając w kółko "V symfonii" Mahlera, spędzałem dni bezczynnie.
   Do tego stopnia nie miałem apetytu, że podczas pierwszych dwóch tygodni bez Louisa schudłem sześć kilogramów. Na nic nie miałem ochoty. Zanim stwierdzono u mnie anoreksję, ojciec kazał mi raz w tygodniu jeździć do psychoterapeutki w Barcelonie.
   By to miła kobieta, która zachęcała mnie, żebym mówił. Pokazywała mi książki, które napisała razem z mężem. W większości były to zbiory bajek dla dzieci. Patrząc na kolorowe ilustracje, czułem się pusty i wypalony.
   - Nie trzymaj w sobie tego całego bólu - mówiła. - Płacz, gdy tylko przyjdzie ci ochota. Możesz nawet krzyczeć. Pomyśl, że smutek jest jak ropa naftowa: któregoś dnia go zabraknie i będziesz musiał sobie znaleźć inne źródło energii.
   Słuchałem jej osowiały. Czułem, że jestem zupełnie gdzie indziej. Nie miałem nadziei na odzyskanie spokoju ducha.
   A jednak te spotkania przyniosły coś dobrego. Psycholożka poradziła mojemu ojcu, żeby nie zmuszał mnie do wyjazdu do Bostonu. Powiedziała mu, że wciąż jestem pod silnym wpływem tego, co się stało, i że w obcym środowisku mogę popaść w rozpacz.
   Tak zresztą było każdego popołudnia, gdy wracałem ze szkoły. Już nie słuchałem kasety Lou, bo gdy tylko patrzyłem na zapisany jego ręką tytuł "Night Shift", nie mogłem powstrzymać łez.
   To samo się działo, kiedy sięgałem po serce, które zrobił mi ze swoich włosów.
   Znów polubiłem muzykę klasyczną. Pewnego dnia, słuchając "Adagietta" Mahlera - rozsławionego przez film "Śmierć w Wenecji" - otworzyłem zbiór wierszy Edgara Allana Poego i zacząłem czytać mój ulubiony poemat o mężczyźnie opłakującym śmierć ukochanej i mówiącym kruku, który wlatuje do jego pokoju. Początek jest niesamowity.
 
   Otworzyłem okno zatem... Szumiąc skrzydłami, z majestatem, 
   Wleciał ciężko kruk wspaniały, jakby czarny piekieł stróż.
 Nie pozdrowił mnie ukłonem, okiem powiódł w krąg zamglonem
 I siadł z pańskim jakimś tonem pośród dwóch kamiennych kruż.
 Na Pallady biuście przy drzwiach, pośród dwóch kamiennych kruż.
                                               Usiadł tam - niec więcej już.
 Ptak ten sprawił, że przy całem rozsmętnieniu mem musiałem
   Rozśmiać się z poważnej nader jego miny: "Tyś nie tchórz,
   Widzę, stary, chmurny ptaku, co - choć piór już ani znaku
  Na twym czubie -szukasz szlaku śród posępnych nocy mórz?
 Mów, jak zwą cię na plutońskim brzegu czarnych nocy mórz?"
                                                Kruk rzekł na to: "Nigdy już".

   Od tej chwili pogrążony w żałobie kochanek zaczyna zadawać przybyszowi pytania, a on zawsze odpowiada tak samo. Mężczyzna chce wiedzieć, czy któregoś dnia znów obejmie panią swego serca, choćby miałoby to być w Edenie, po skończonej smutnej wędrówce po świecie.
   Ale kruk zna tylko jedną odpowiedź: "Nigdy już!".
   W zakończeniu poematu bohater godzi się z tym, że już zawsze będzie nieszczęśliwy.

     I kruk wcale nie odlata, jakby myślał siedzieć lata
 Na Pallady biuście przy drzwiach, pośród dwóch kamiennych kruż,
  Krwawo lśni mu wzrok ponury, jak u diabła, spod rzęs chmury
    Światło lampy rzuca z góry jego cień na pokój wzdłuż,
     A ma dusza z tego cienia, co komnatę zaległ wzdłuż,
                                                 Nie powstanie - nigdy już!

   Zamknąłem książkę i zobaczyłem, że okna w moim pokoju zaparowały od listopadowej wilgoci.
   Minęły trzy miesiące, odkąd ujrzałem twarz Louisa za szybą. Pragnąłem, żeby jego udręczona dusza mogła wrócić do tego świata. Jednocześnie wiedziałem, że czekam na próżno.
   Podobno kiedy ktoś umiera, przez trzy dni jest jeszcze w pobliżu osób, które kochał, by mógł pożegnać się z najbliższymi. Louis pożegnał się ze mną na Wyspie Psów. Wysłał mi wiadomość, której nie potrafiłem jeszcze rozszyfrować.
   Spojrzałem niespokojnie na szybę.
   Gdy skończyła się płyta Mahlera, zapytałem kruka, który strzegł mojej duszy:
   "Nigdy już?".

4 komentarze:

  1. Uwielbiam twoje ff :) Rozdział spoko, czekam na kolejny. Jestem strasznie ciekawa co dalej ;3 @Aleksandra_166

    OdpowiedzUsuń
  2. Piękny rozdział....Nie mam więcej słów. Po prostu kocham te opowiadanie. Czekam na kolejny rozdział x @Larreh3

    OdpowiedzUsuń
  3. Piękny i smutny rozdział :( Bardzo spodobał mi się ten wiersz...
    @69_with_batman

    OdpowiedzUsuń