czwartek, 11 września 2014

Rozdział 12: Zakon Bladych.

Zdarzyło mi się niegdyś ujrzeć w lesie rano
Dwie drogi; pojechałem tą mniej uczęszczaną -
Reszta wzięła się z tego, że to ją wybrałem.
~Robert Frost

   Im dłużej szliśmy w dół zbocza, tym swobodniej zachowywali się bladzi.
   Rozmawiali, żartując, a ja trzymałem się parę metrów za nimi, żeby móc ich obserwować.
   Justin, z powodu chudej i wysokiej sylwetki, chodził lekko przygarbiony. Miał na sobie obcisłe dżinsy, co jeszcze bardziej go wyszczuplało. Długi czarny płaszcz chłopaka łopotał na wietrze, podczas gdy jego właściciel wsłuchiwał się w słowa przyjaciół.
   Miałem wrażenie, że jest typowym pagafantas* robiącym maślane oczy do ładnych dziewczyn, które w końcu zawsze wybierają innych.
   Zatrzymałem wzrok na Jesy, która kołysała biodrami pod płaszczem z czarnego aksamitu podkreślającym jej kształty. Sposób, w jaki stawiała kroki na miękkim śniegu, świadczył o silnych charakterze. Mogłem sobie wyobrazić, jak krzyczy na matkę, kiedy ta próbuje coś narzucić rezolutnej córce.
   Potem przypatrzyłem się Louisowi. Miał na sobie kurteczkę z kapturem ze skaju. Średniej długości włosy falowały na karku chłopaka, a po nich z kolei ślizgały się promienie słońca. Wyglądało to jak gra luster. Nosił długie czarne rurki, a jego długie nogi stąpały tak, jakby trapery Louisa - te same, z którymi wcześniej zawarłem tak nieprzyjemną znajomość - nie dotykały ziemi. 
   Nie wiedziałem, co o nim myśleć. 

++++

   O siódmej rano otwarty był tylko jeden bar na deptaku Riera. Potężne platany na głównej ulicy w Tei nie miały już liści, co potęgowało wrażenie chłodu na tej drodze, która kończyła się nagle w górach.
   W ogródku jeszcze nie rozstawiono stolików, dlatego kelner wskazał nam salonik ozdobiony obrazami przedstawiającymi martwą naturę. Potem skrzyżował ramiona, patrząc na troje przybyszów. Jeśli ktoś mógł odróżnić przyjezdnych od miejscowych, to z pewnością Murphy, który pracował już we wszystkich barach w miasteczku. Prawdziwa klasyka gatunku.
   Jesy zamówiła kawę z mlekiem i duże ciastko. Louis wziął tylko małą czarną kawę, natomiast Justin mnie zaskoczył, bo poprosił o kas, ulubiony napój starszych dam, które grają w bingo. Uśmiechnął się do mnie.
   - Skąd jesteście? - zapytałem.
   - Różnie. Ja pochodzę z tej okolicy. Mieszkam ze starymi w Alelli. Jesy jest z Badalony, a Louis z jakiegoś zadupia.
   - Nie przesadzaj - zaprotestował. - Teraz mieszkam w Sant Cugat.
   - Teraz? - powtórzyłem i uznałem go za snoba podobnego zresztą do większości mieszkańców tego małego miasteczka w Valles.
   - Tak, bo zawsze wiedziałem, że tak naprawdę moje miejsce jest zupełnie gdzie indziej.
   - A konkretnie?
   Brunet napił się kawy, zanim odpowiedział.
   - Powiem ci, jak je znajdę.
   Po tej krótkiej rozmowie zjedliśmy lekkie śniadanie. Wczorajsza kolacja na cmentarzu złożona z dwóch jabłek sprawiła, że miałem wilczy apetyt. Błyskawicznie pochłonąłem kanapkę z tuńczykiem. Reszta w tym czasie wspominała jakieś awantury z lokalu, o którym nigdy nie słyszałem.
   - Co to jest Negranoche**? - zapytałem.
   Zaśmiali się cicho, wymieniając porozumiewawcze spojrzenia.
   - To taki klub, do którego lubimy chodzić - wyjaśniła mi pobłażliwie ruda. - Kręci się tam mnóstwo zakłamanych świętoszków, ale od czasu do czasu DJ puszcza fajną piosenkę.
   - Zwłaszcza gdy za sprzętem siedzi ten blondyn - wtrącił Louis. - Wybiera kawałki w klimacie, który cię kręci. A potem patrzy, czy muzyka na ciebie działa. I na ogół się nie myli.
   - Bez przesady - odpowiedziała tamta lekceważąco. - Jest po prostu kimś, na kim można zawiesić wzrok, jeśli nie ma się ciekawszych zajęć.
   Po czym spojrzała na mnie w taki sposób, że nie wiedziałem, co o tym sądzić. Czyżby chciała dać mi do zrozumienia, że jestem fajniejszy od DJ'a?
   Pagafantas szybko zmienił temat.
   - Negranoche ma w sobie coś niesamowitego. Tam się poznaliśmy. Pamiętacie?
   - Zbyt dobrze - odparła Jesy, zagryzając wargi, jakby ów fakt łączył się z czymś, o czym wolałaby zapomnieć.
   - Chyba cię zanudzamy - wtrącił Lou (jak zwykłem go ostatnio nazywać sam dla siebie), patrząc w moją stronę. - Ale jeśli przyłączysz się do nas, ty też zaczniesz chodzić do tego klubu. To nieuniknione. 
   - Odwiedza go więcej osób podobnych do was?
   Powiedziałem "was" w taki sposób, aby podkreślić, że nie czuję się z nimi związany, chociaż wciąż byłem ciekaw, na czym polega rytuał bladości. 
   - Nie - odparła Jesy. - Niektórzy słuchają tych samych piosenek i ubierają się na czarno, ale nie należą do zakonu bladych. Zagłębianie się w mrok traktują jak weekendowe hobby, podczas gdy dla nas to styl życia, wymagający wszelkich poświęceń. Coś jak religia.
   Po tych słowach zapadła niepokojąca cisza. Postanowiłem ją przerwać następnym pytaniem:
   - A te fioletowe kwiaty, które nosicie przypięte do kołnierzy? Czy to wasz znak rozpoznawczy?
   - Coś więcej - odpowiedział Louis, spoglądając na mnie tajemniczo. - Ważny jest nie sam kwiat, lecz to, co kryje się pod spodem.
   Poczułem pokusę podniesienia jednego z tych kwiatów i sprawdzenia, jaki sekret ukrywa. A może chłopak użył przenośni?
  O ósmej rano wyszliśmy na deptak Riera. O tej porze powoli zapełniał się tymi, którzy lubili wcześnie rozpoczynać sobotę. Bladzi zamierzali udać się w dół ulicy, w stronę morza. Tam znajdowała się stacja kolejowa i inne środki komunikacji. 
   Podczas, gdy Jesy i Justin szeptali coś do siebie, Lou podszedł do mnie i przesunął dwoma zimnymi palcami po moim policzku.
   - Jesteś przystojny, Hazz. Mogę cię tak nazywać?
   - Jasne - odparłem zakłopotany.
   - Pamiętasz, co powiedziałem, kiedy poznaliśmy się przy cmentarnej bramie? Obiecałem, że wynagrodzę ci tamtego kopniaka, jeśli przejdziesz próbę. Udało ci się.
   Zamiast odpowiedzieć, zamknąłem oczy, czekając, aż mnie pocałuje. Przed wypadkiem zawsze były jakieś dziewczyny, które chciały się ze mną całować, mimo że ja nie widziałem w tym większego sensu. Czasami im na to pozwalałem dla świętego spokoju. I na pierwszym pocałunku się na ogół kończyło, chyba że któraś podobała mi się bardziej niż inne. Z chłopakami było inaczej. Nigdy żadnemu nie mówiłem, że podobają mi się obie płcie. Musiałbym mieć z nim naprawdę dobry kontakt i mu zaufać, żeby się przyznać.
   Odkąd czułem się martwy, trzymałem większy dystans. W szkole miałem wrażenie, że dziewczyny już za mną nie chodzą. Nie zależało mi specjalnie, żeby zmienić tę sytyuację.
   A teraz, po dwóch latach, nagle znów zatęskniłem za pocałunkiem z zamkniętymi oczami. Lecz tym razem musiałem obejść się smakiem.
   - To dla ciebie - powiedział chłopak, wkładając mi do kieszeni jakiś prostokątny przedmiot. - Twoja przepustka do innego świata.
   Odwrócił się i dołączył do przyjaciół, którzy już odchodzili. Pagafantas pomachał mi na pożegnanie.
____________________
*Pagafantas (hiszp.) - dosłownie ten, który płaci za fantę. Oznacza nieśmiałego mężczyznę, spełniającego wszystkie zachcianki ukochanej i wierzącego, że pewnego dnia ona odwzajemni jego uczucie.
**Negra noche (hiszp.) - czarna noc.
____________________

Hej, jestem tak, jak przewidywałam :3 
W rozdziale nie dzieje się w sumie wiele oprócz tej końcówki :P
Ale wreszcie jest jakiś dłuższy :D
Mam nadzieję, że się podoba i pozostawicie jakiś komentarz, hm ^.^
Kocham Was xx
~Monte

4 komentarze:

  1. Ciekawe co Louis dał Harry'emu ;o Bardzo fajny ten rozdział, zaciekawił mnie i nie mogę się doczekać następnego :D
    @69_with_batman

    OdpowiedzUsuń
  2. Szkoda że Lou nie pocałował Harrego, ale i tak rozdział mega. Czekam na następny :3 @Aleksandra_166

    OdpowiedzUsuń
  3. Zgadzam się z osobą powyżej,szkoda że się nie pocałowali xd rozdział cudny,fajnie się go czytało,takie oderwanie się od rzeczywistości... Ciekawe co Lou dał Harremu x czekam na kolejny xx@Larreh3

    OdpowiedzUsuń
  4. OMG co Lou mu włożył do tej kieszeni? eh..niestety dowiem się dopiero w następnym rozdziale a już tak bardzo bym chciała wiedzieć..
    rozdział jak najbardziej mi się podoba dowiedziałam się dość o bladych twarzach haha no i ta scenka z larrym
    ah bosko
    ~K

    OdpowiedzUsuń