poniedziałek, 22 września 2014

Rozdział 17: Rytuał Bladości.

Mur cmentarza jest czymś absurdalnym,
bo ludzie w środku nie mogą wyjść,
a ludzie na zewnątrz nie chcą wejść.
~Arthur Brisbane

    Na cmentarz dotarliśmy o pierwszej w nocy. Choć niebo było bezchmurne, mgła spowijała wszystko wszystko ciemnym welonem.
   Mury wydawały się wyższe niż w Tei, ale miały otwory, przez które mógł się prześlizgnąć ktoś bardzo chudy. Pierwszy na drugą stronę przedostał się bez trudu Justin, zupełnie jakby był z gumy. Po nim Jesy i Louis, które też nie miały z tym żadnych problemów.
   Nadeszła moja kolej. Włożyłem nogę w szczelinę, która miała około dwudziestu centymetrów szerokości. Mimo że byłem dość szczupły, nie potrafiłem przejść tak po prostu śladem pozostałych. Nie iwdząc innego sposobu, wcisnąłem bark na siłę i poleciałem na ślepo.
   Spodziewałem się uderzenia o ziemię, więc odruchowo zasłoniłem twarz rękoma.
   Ni stąd, ni zowąd znalazłem się jednak w ramionach Lou, który patrzył na mnie rozbawiony. Zadrżałem, czując dotyk jego klatki piersiowej i cudowny zapach chłopaka.
   - Szybciej. To nie miejsce na czułości - pogoniła nas Jessica, której nie spodobało się to, co zobaczyła.
   Szliśmy w milczeniu przez położoną na nadmorskim płaskowyżu zabytkową nekropolię, która zainspirowała Salvadora Espriu. W odróżnieniu od nowoczesnego cmentarza w Tei, było ut wiele bardzo pięknych nagrobków.
   Dostrzegłem nawet marmurowe anioły, które opłakiwały zmarłych, a także ciemne kaplice grobowe z przełomu XIX i XX wieku.
   W tym przepychu zaskoczyła mnie surowość nagrobka Espriu: był to nagi kamień bez żadnych ozdób.
   Pomyślałem, że ten poeta musiał lubić prostotę.
   Usiedliśmy na stopniach jakiegoś okazałego grobowca. Opierał się o niego marmurowy posąg przedstawiający smutną długowłosą dziewczynę.
    - To rzeźba Josepa Llimony - powiedział Louis, głaszcząc kamienny policzek dziewczyny. - Słynnego modernistycznego artysty.
   - Zaraz zobaczysz ją dużo lepiej - dodał Justin.
   Wyjął z plecaka kilka świec i zaczął je zapalać. Płomienie wyglądały tak, jakby nie zamierzały już nigdy zgasnąć. Czyniło to atmosferę jeszcze bardziej niepokojącą i tajemniczą.
   Po trzech bladych twarzach pełgał teraz odblask ognia.
   - Ponieważ spędził noc na cmentarzu - odezwała się rudowłosa - i będzie jednym z nas, wręczę mu teraz balsam.
   Z plecaka Justina wyciągnęła szklane puzderko z barokowym ornamentem. Na srebrnym wieczku widać już było znaki czasu. Pudełeczko wyglądało na bardzo stare, zupełnie inaczej niż substancja znajdująca się w środku.
   Chłopak przerwał mi rozmyślania, oznajmiając uroczyście:
   - Jest teraz twoje. Wszyscy nosimy na twarzach balsam bladości: to nasz sposób na oddawanie czci zmarłym. Od Jesy dostaniesz fioletową szminkę. Będzie ci teraz brakować tylko czarnej peleryny albo prochowca. 
   - Już go mam - przerwałem. - Ufarbuję płaszcz ojca.
   Robiło się późno, więc Louis wziął ode mnie pojemniczek i ostrożnie zdjął posrebrzane wieczko. Następnie zanurzył w balsamie swoje białe i smukłe palce. Potem zaczął rozprowadzać mi go po twarzy, tłumacząc:
   - Tej nocy robię to jeszcze ja, ale na przyszłość będziesz sam sobie nakładał makijaż. Najlepiej dojść do wprawy przed lustrem.
   - Nie jest to chyba szczególnie skomplikowane - stwierdziłem, choć sprawiał mi przyjemność dotyk palców Lou.
   - Za każdym razem, gdy będziesz chciał wejść na cmentarz - szepnął - ubieraj się na czarno. Przedtem powinieneś pomalować twarz i usta. Tak mówi prawo bladych.
   - Co w ten sposób zyskam?
   - Niedługo się dowiesz - odparł zagadkowo. - Jeszcze jedna noc i poznasz tajemnicę.
   Zamilkłem na dłuższą chwilę. Piękny makijażysta powoli kończył, wygładzając białą warstwę balsamu na mojej twarzy.
   - Daj mi szminkę - zwrócił się do dziewczyny.
   - Skoro ja ją kupiłam, pozwól, że sama pomaluję mu usta.
   Konieczna okazała się więc jeszcze tłusta pomadka, tak jak wcześniej pudełeczko z balsamem. A więc byłem już gotowy... choć nadal nie miałem rekwizytu, który zaintrygował mnie, gdy tylko go zobaczyłem.
   - A ten kwiat, który nosicie przy kołnierzu?
   - Niech ci się nie wydaje, że zapomnieliśmy - odparł Louis.
   Wyjął z kieszeni mały fioletowy kwiatek i podał mi go oburącz, mówiąc:
   - Jesteś szczęściarzem. Za chwilę otworzy się przed tobą inny świat...
   Dał mi agrafkę, żebym przyczepił łodyżkę do kołnierza. Kiedy to zrobiłem, znów zapytałem:
   - Co się za nim kryje?
____________________

Witam moi kochani :3
Jestem jak obiecałam :D Ostatnio coraz częściej trzymam się terminów :3 Nie wiem, jak Wy, ale ja jestem z siebie dumna xD
So, nowy rozdział.. Harry oficjalnie należy do bladych ^.^
Co o tym wszystkim myślicie? Co kryje się za kwiatem?
Czekam na przemyślenia w komentarzach :P
Kocham Was xx
~Monte

5 komentarzy:

  1. CORAZ WIĘCEJ LARREGO
    dosłownie umieram jak są jakieś wzmianki z larrym djnvkdjf Widać że Louis zaczyna się "pchać" do Harrego coraz bardziej i już może za jakiś czas spotkają się sami? tylko we dwoje ah czekam z upragnieniem na ten moment serio.
    Szczerze?nie mam pojęcia co oznacza ten kwiat..to zapewne czegoś symbol
    ale czego? oto jest pytanie.
    ~K

    OdpowiedzUsuń
  2. Omg, dlaczego przerwałaś w takim momencie?? XD Jest coraz ciekawiej *_*
    @69_with_batman

    OdpowiedzUsuń
  3. Ale super!! To opowiadanie, z każdym kolejnym rozdziałem jest coraz ciekawsze. Uwielbiam Ciebie i twoje ff :3 @Aleksandra_166

    OdpowiedzUsuń
  4. Omg w końcu rytułał bladości ahssasjdsah jest cudownie,nie mogę się doczekać wyznania tej tajemnicy i wgl ahskqshhdhaf Larry omg Lou jest taaki władczy ale zarazem słodki i uroczy o fuck kocham te opowiadanie x i właściwie to nie mam pojęcia co się kryje za tym kwoatkiem,omg. PS. Czyżby Jesy jest zazdrosna? Omfg czekam na kolejny x @Larreh3

    OdpowiedzUsuń
  5. Boze, nie mam zielonego pojecia .

    OdpowiedzUsuń