poniedziałek, 20 kwietnia 2015

Rozdział 49: Wielki Chaos.

Nietrudno poznać prawdę. Sztuka polega tylko na tym,
żeby potem od niej nie uciec.
~Anonim

   Przesłuchania trwały przez cały poniedziałek. W końcu przestałem się odzywać, bo miałem dosyć udzielania odpowiedzi na te same pytania.
   We wtorek wyszedłem ze szpitala. W policyjnej furgonetce z zaskoczeniem zobaczyłem Justina i Jesy. Ona, szlochając, rzuciła mi się na szyję. On był zatopiony we własnych myślach.
   Jechał z nami inspektor. Po raz pierwszy wydał mi się miły. Podał nam swoje nazwisko: Morris, czy coś w tym rodzaju. Powiedział, że ma dla nas dobrą wiadomość. Ale nic już nie mogło uśmierzyć mojej rozpaczy.
   - Dziś rano przestaliśmy uważać was za podejrzanych. Nie powinienem tego mówić, ale moim zdaniem musicie wiedzieć, zwłaszcza, że ofiarą jest wasz przyjaciel. Natrafiliśmy na ślad piątej osoby, która była tamtej nocy na cmentarzu. Powiem więcej: jej odciski palców znajdują się na nożu obok twoich, Harry.
   To mówiąc, położył mi dłoń na ramieniu.
   Coś we mnie drgnęło. Chociaż miałem powody, żeby pragnąć śmierci, pojawił się też powód, aby żyć: odnaleźć mordercę. Nawet jeśli musiałbym go ścigać po całym świecie.
   Jesy otarła łzy.
   - Skoro nie jesteśmy już podejrzani, dokąd nas wieziecie?
   Na Highgate. Wiem, że to będzie dla was trudne, ale chcę, żebyście odtworzyli w mojej obecności, krok po kroku, zdarzenia z tamtej nocy. To nam pozwoli zrozumieć działania sprawcy. I może pomóc w jego ujęciu.
   Na samą myśl o powrocie przed grób, gdzie po raz ostatni obejmowałem Louisa, zrobiło mi się słabo. Poczułem mdłości. Na moich dłoniach zbierał się zimny pot.
   - A co potem? - zapytała dziewczyna, wycierając nos.
   - Dzisiaj wieczorem przyjeżdżają wasi rodzice. Rozumiecie chyba, że są wstrząśnięci. Wróćcie z nimi do domów, chociaż możecie być jeszcze potrzebni podczas śledztwa.
   Justin nadal się nie odzywał, pochłonięty własnymi myślami. Albo był tak wstrząśnięty, albo intensywnie coś rozważał.
   Jakiś krzyk z zewnątrz sprawił, że wyjrzałem przez okno. Na ulicy stały tłumy ludzi trzymających transparenty.
   - What the fuck...? - zaklął nasz kierowca.
   Nie dokończył zdania, ponieważ coś uderzyło o przednią szybę i rozbiło ją w drobny mak.
   Inspektor położył dłoń na broni.
   - Trzymajcie się jak najbliżej mnie. Wygląda na to, że nadzialiśmy się na jakąś manifestację.
   Otworzył drzwi, żebyśmy mogli wysiąść. Powitały go wrzaski. Około pół tysiąca ludzi tamowało ruch uliczny i wznosiło okrzyki. Z tego, co udało mi się zrozumieć, chodziło o jakąś firmę, której groziło bankructwo.
   Tuż przed nami wściekły kierowca groził manifestującym, wymachując żelaznym prętem.
   Od tego momentu wszystko potoczyło się błyskawicznie: na miejsce, w którym manifestacja blokowała ruch, przyjechały dwa radiowozy. To jeszcze bardziej rozwścieczyło demonstrantów, którzy zaczęli rzucać w auta różnymi przedmiotami. Po chwili z wozów wysiedli funkcjonariusze z sił porządkowych.
   Akcja policji sprowokowała demonstratorów, którzy zaczęli na nas napierać. Nagle straciliśmy z oczu inspektora i jego kierowcę. Popychano nas do tyłu wśród zgiełku klaksonów.
   Gdy jakiś rozjuszony kierowca wysiadł z samochodu i rzucił się na jednego z manifestujących, Justin chwycił mnie i Jesy za ręce. Zmusił nas do schronienia się w bocznej uliczce.
   - Posądzą nas o ucieczkę - powiedziała ze strachem dziewczyna. - Lepiej będzie, jak wrócimy do furgonetki.
   - Policja ma teraz inne sprawy na głowie - odparł chłopak. - Za kilka godzin zgłosimy się na komisariat i wszystko wyjaśnimy. Powiemy, że uciekliśmy z miejsca rozruchów.
   - Za kilka godzin? - zapytałem zdenerwowany. - Co zamierzasz przez ten czas robić?
   Justin pokazał nam wiadomość w telefonie.
   - Ktoś anonimowo przysłał mi ten adres.
   Ja i Jesy nachyliliśmy się, żeby przeczytać treść esemesa. Ulica, numer domu i nazwa: Isle of Dogs.
   - Obrzeża Londynu. Trochę szemrana okolica. Ktoś chyba chce się z nami zobaczyć.
   - Myślisz, że zamierza nam coś powiedzieć o...? - zapytałem.
   - Może chce nas naprowadzić na właściwy trop. Skorzystajmy z zamieszania i pojedźmy tam. Podobno w każdym chaosie kryje się porządek, więc kto wie, dokąd nas to wszystko zaprowadzi.
____________________

Udało się, jestem dziś! :3
Choć ciężko było, bo jestem mega słaba. Była dziś rano u mnie nawet karetka, bo zemdlałam, ugh.
Na szczęście już mi lepiej i jakoś dałam radę, i'm so proud of myself hehe ^^
Ah, no, chciałam dodać, że to, iż Louis nie żyje, nie znaczy wcale, że zbliżamy się do końca, spokojnie, będzie jeszcze przynajmniej 25 rozdziałów, nie poddam się tak szybko xd
Kocham Was xx
~Monte

6 komentarzy:

  1. Ojej skarbie,a teraz jak się czujesz? Mam nadzieję że już jest lepiej :) uważaj na siebie xx A co do rozdziału.. pozytywne zaskoczenie że dodałaś go tak szybko :) To dobrze że jeszcze nie zbliża się koniec, ale ja tak bardzo tęsknię za Lou :c Biedny Harry :(
    69_with_batman

    OdpowiedzUsuń
  2. Bardzo fajny rozdział. Jestem ciekawa kto przysłał tą wiadomość i co będzie dalej :) @Aleksandra_166

    OdpowiedzUsuń
  3. kurde nie ja tam nadal jak Justin jestem w szoku
    ~K

    OdpowiedzUsuń
  4. Omg o.o chyba tylko tyle jestem w stanie powiedzieć o tej godzinie ;o wybacz ale what the fuck!? Lou nie żyje!? Jakiś morderca chce się z nimi spotkać?! Omg xd nie mogę, serio czekam na kolejny by trochę to wyjaśnić... @EFlegiel <3

    OdpowiedzUsuń
  5. Jeju świetny rozdział,w końcu coś wiadomo. Mam nadzieję,że im się nic nie stanie... Nadal mi smutno z powodu Lou...;-; czekam na następny x btw Nie przemęczaj się zbytnio i zdrowiej x @Larreh3

    OdpowiedzUsuń
  6. niech on juz wraca. Brakuje mi tu poprzedniej mrocznosci agh
    .
    A z toba w porzadku prawda? chociaz ciut lepiej ? @realmeisnotme

    OdpowiedzUsuń